W Sandomierzu czuć małomiasteczkowy klimat. Czuć, że świat biegnie tutaj wolniej, że jest po prostu normalniejszy. Czuć też, że jest tu piłka nożna, ale właśnie w tym małomiasteczkowym wydaniu, pełna swojskości i specyficznej aury. To piłka nożna w skali mikro, która – dzięki Pucharowi Polski – starła się dziś z piłką w skali makro, bo przecież właśnie taka jest różnica między trzecioligową Wisła Sandomierz a ekstraklasową Koroną Kielce. Ale ten mniejszy futbol pod żadnym względem nie odstawał od większego.
Wisła na przyjęcie rywala z najwyższego szczebla rozgrywkowego była bardzo dobrze przygotowana. Poza krótkim nieporozumieniem w postaci zamknięcia pomieszczenia dla związkowego delegata, organizacyjnie wszystko działało jak w zegarku. Niby ranga spotkania, biorąc pod uwagę wczesną fazę rozgrywek, nie była najwyższa, niby do Sandomierza przyjechała „tylko” Korona, ale dla klubu takiego jak Wisła ten mecz i tak był wielkim wydarzeniem. Właśnie dlatego wszystko musiało być zapięte na ostatni guzik, właśnie dlatego wszystko musiało się zgadzać. No i ostatecznie tak właśnie było.
Stadion Wisły to typowy kameralny obiekt drużyny z niższej ligi. Zadbany i na swój sposób ładny. Już z zewnątrz prezentuje się przyzwoicie.
A od środka jest jeszcze lepiej.
W trzeciej lidze piłkarze z Sandomierz uczynili ze swojego obiektu małą twierdzę. Z czterech rozegranych do tej pory meczów dwa zremisowali i dwa wygrali. W porównaniu do poprzedniego sezonu, w którym Wisła tylko pięciokrotnie potrafiła triumfować przed własną publicznością, być może jest to zwiastun postępu.
O ten postęp zadbały zresztą władze klubu przeprowadzając latem rewolucję w szatni. Do Wisły dołączyło nie tylko dziesięciu nowych zawodników, ale też nowy trener, Dariusz Pietrasiak. Czyli urodzony w Sandomierzu były reprezentant Polski i mistrz kraju ze Śląskiem Wrocław, który teraz stara się coś uszyć z dostarczonego materiału. Sądząc po tabeli IV grupy III ligi, na razie idzie mu tak sobie
Jednak już na podstawie meczu z Koroną, można stwierdzić, że pozytywne efekty jego pracy są widoczne. Być może to po prosu kwestia innej niż zwykle motywacji i wyjątkowo silnej chęci zaprezentowania się godnie na tle mocniejszego rywala, ale dziś w Sandomierzu nie było widać, że Wisłę i Koroną dzielą aż trzy klasy rozgrywkowe. W pierwszej połowie inicjatywa była wprawdzie po stronie gości, to oni stworzyli sobie więcej sytuacji, jednak gospodarze dzielnie dotrzymywali im kroku. Momentami obrońcy Korony musieli być nawet w lekkim szoku, bo ich rywale bez większych problemów konstruowali akcje na skrzydłach czy posyłali prostopadłe podania w stronę pola karnego bramki Pawła Sokoła. W ich grze nie było nic skomplikowanego, stawiali raczej na proste rozwiązania typu „przyjmij-oddaj-wyjdź na pozycję” i bardzo dobrze się to sprawdzało. No i przede wszystkim – ani trochę nie bali się Korony.
Najlepszym dowodem niezłej postawy Wisły była pierwsza bramka, która padła po skutecznym rozegraniu rzutu wolnego. Kielczanie byli totalnie zaskoczeni, gdy szybkim podaniem uruchomiony został skrzydłowy gospodarzy, który wpadł w pole karne i mocno wstrzelił piłkę w okolice piątego metra, gdzie nogę do niej dostawił Kacper Piechniak. Tak, z tych Piechniaków. Syn Piotra.
Korona po przyjęciu zaskakującego ciosu dość szybko doszła do siebie. Na lewej stronie rozhulał się Ivan Jukić, obrońców Wisły nieustannie nękał Maciej Górski, a w środku pola skuteczny był Mateusz Możdżeń. Z drugiej strony, między poszczególnymi zawodnikami gości gołym okiem było widać olbrzymie dysproporcje. Fatalnie prezentowali się zwłaszcza Felicio Brown-Forbes i Wato Arweładze, którzy nie mieliby czego szukać w szeregach trzecioligowej Wisły, a przecież po boisku biegali w koszulkach Korony. Jednak, wbrew wszelkiej logice, to właśnie ten duet wypracował wyrównującego gola. W 30. minucie Brown-Forbes przy próbie uderzenia głową był faulowany w polu karnym przez bramkarza gospodarzy, Przemysława Janowskiego, a jedenastkę pewnym strzałem pod poprzeczkę wykorzystał właśnie Arweładze.
„Złocisto-krwiści” na prowadzenie wyszli cztery minuty później po kolejnym rajdzie Jukicia. Płaskie dośrodkowanie Chorwata próbował przeciąć Jakub Konefał, ale zrobił to na tyle niefortunnie, że trafił do własnej bramki. Wtedy na chwilę wydawało się, że mimo ogromnych starań piłkarzy Wisły wszystko wraca do normy i Korona z trudem, bo z trudem, ale ostatecznie ugra swoje. Kiedy jednak w 39. minucie z boiska za drugą żółtą kartkę wyleciał Łukasz Kosakiewicz, pewne było, że Wisła po przerwie jeszcze pokaże pazur.
Zanim jednak piłkarze Pietrasiaka wzięli się za swoją robotę, do akcji wkroczyli kibice obu klubów. I szczerze mówiąc zadyma, do której doszło na początku drugiej połowy nie może specjalnie dziwić, bo na trybunach gorąco było od pierwszego gwizdka sędziego. Fani Korony, którzy do Sandomierza wysłali naprawdę liczną delegację, doping rozpoczęli od pozdrowień dla wspierających Wisłę kibiców KSZO Ostrowca Świętokrzyskiego.
KSZO! KSZO! KURWISKO! – między innymi taki okrzyk przywitał piłkarzy obu zespołów.
Druga strona oczywiście nie pozostawała dłużna, a w trakcie meczu między trybunami kilkukrotnie nawiązywał się wulgarny dialog.
Wisla: Jazda z kurwami, Wisełko jazda z kurwami!
Korona: Co was tak mało, hej kurwy co was tak mało!
Wisła: Na was wystarczy, hej kurwy na was wystarczy!
Korona: Chodźcie śmiało, chodźcie śmiało! lub Było nie było, każdego z was już się biło!
Do pierwszego zgrzytu doszło już w pierwszej minucie meczu, gdy jeden z porządkowych próbował… odebrać megafon kieleckiemu zapiewajle, który szalał na bieżni okalającej murawę. Interweniować musiało dwóch dżentelmenów w białych kaskach, ale megafon ostatecznie pozostał u swojego właściciela.
Ogólnie jednak do kwestii względów bezpieczeństwa policja podeszła raczej luźno. Przy sektorze gości stało raptem kilku stewardów i może ze czterech policjantów.
Podobnie rzecz miała się z zabezpieczeniem trybuny zajmowanej przej kibiców Wisły, ale prawdziwa awantura zaczęła się jednak „dopiero” około 50. minuty spotkania, gdy koroniarze podpalili skrojoną wcześniej wiślakom flagę. Dla podkręcenia atmosfery odpalili też kilka rac i petard hukowych, które poleciały na boisko. Wtedy do boju postanowili ruszyć też kibole Wisły, którzy rozpoczęli szturm murawy.
Tymczasem w Sandomierzu doszło do próby wzniecenia zamieszek pic.twitter.com/CdedLHnv7J
— Karol Bochenek (@K_Bochenek) 3 października 2018
Na odpowiedź Korony nie trzeba było długo czekać.
Jest gorąco pic.twitter.com/mipRCl31Qj
— Karol Bochenek (@K_Bochenek) 3 października 2018
Do bezpośredniego starcia na szczęście nie doszło, bo właściwie znikąd na boisku pojawiła się prewencja, na widok której kibole wyraźnie stracili rezon. Niemniej i tak znalazło się kilku śmiałków, którzy waleczność deklarowali do samego końca i w efekcie zostali potraktowani gazem łzawiącym. W sektorze Korony przeprowadzono też szybkie czystki, a kilku delikwentów trafiło do radiowozu.
Delegat z ramienia PZPN wznowienie meczu ogłosił po ponad półgodzinnej przerwie. Piłkarze gości urządzili sobie jeszcze krótką rozgrzewkę i mecz – choć z dużymi obawami o jego przyszłość – ruszył od nowa.
Przymusowa przerwa lepiej podziałała na zawodników Wisły, którzy wyraźnie czuli, że rywal jest do ukłucia. Doprowadzenie do wyrównania zajęło im raptem pięć minut, a gola na 2:2 mocnym strzałem z pola karnego zdobył Wiktor Putin. Ten sam zawodnik kilka minut później wykorzystał rzut karny po ręce Jakuba Żubrowskiego i w Sandomierzu sensacja znów zawisła w powietrzu.
Korona na odpowiedź miała wprawdzie bardzo dużo czasu, ale zwyczajnie zabrakło jej argumentów sportowych. Jeśli któraś z drużyn mogła zdobyć kolejną bramkę, to tą drużyną była Wisła, która albo wyprowadzała groźne kontrataki, albo spokojnie klepała tak długo aż znalazła się pod bramką przeciwnika. Momentami można było nawet odnieść wrażenie, że to piłkarze Gino Lettieriego grają w ogórkowej lidze, a gospodarze są świeżo po ograniu na wyjeździe niedawnego lidera ekstraklasy.
Łącznie z doliczonym czasem gry mecz Wisły z Koroną trwał prawie 120 minut, choć przecież nie było w nim dogrywki. Były za to emocje, waleczna postawa trzecioligowca i słaba lub fatalna (Brown-Forbes, Arweładze) kielczan. Była awantura na murawie, interwencja policji i wyzwiska lecące z trybun, które trochę zamazały ładny obrazek namalowany dziś przez zawodników trenera Pietrasiaka, którzy w pełni zasłużyli na nagrodę w postaci awansu do kolejnej rundy Pucharu Polski.
Zupełnie inne nastroje panują za to w Kielcach, gdzie z pewnością nie obejdzie się małej burzy. Trener Lettieri na konferencji prasowej był oszczędny w słowach i wyjątkowo spokojny, ale między wierszami zasugerował, że jego zawodnicy zostaną rozliczeni z tej porażki. Niektórych bez wątpienia czeka więc bezsenna noc, bo Niemiec, który w czasie meczu często kręcił z niedowierzania głową, na pewno nikomu nie odpuści.
Ale problemy Lettieriego z olewającymi słabszego rywala piłkarzami ani trochę nie dotyczą przecież Wisły. Trzecioligowcy w spotkaniu z Koroną wspięli się na wyżyny i pokazali, że jeśli bardzo chcę się coś mieć od życia, to naprawdę można po to sięgnąć. Wystarczy tylko wyzbyć się strachu, co zawodnikom Dariusza Pietrasiaka wyszło dziś perfekcyjnie.
Fot. główna – Newspix.pl