Po jednej stronie siatki Brazylia, dla której to piąty finał mistrzostw świata z rzędu. Zagrali we wszystkich takich meczach w XXI wieku. Trzy razy zostawali mistrzami, zatrzymali ich dopiero Polacy, którzy dziś znajdą się po drugiej stronie siatki. W ostatnich czterech edycjach mistrzostw trzy razy dochodziliśmy do finału, raz go wygrywając. Przed nami starcie potęg, które… miały odpaść wcześniej.
(Nie) faworyci
Gdybyście zapytali ekspertów przed turniejem o to, kto jest faworytem do złota, to w gruncie rzeczy moglibyście spodziewać się jednej z dwóch odpowiedzi. Wariant pierwszy: USA. Wariant drugi: Rosja. Amerykanom pozostała już tylko walka o brąz, nasi sąsiedzi pożegnali się z mistrzostwami w ostatniej fazie grupowej.
Paweł Papke, były siatkarz, reprezentant Polski:
– Rzeczywiście, nie należeliśmy wraz z Brazylią do murowanych faworytów. Oczywiście, rankingowo polska i brazylijska siatkówka stoją wysoko, jesteśmy cenieni i inne drużyny zawsze się nas obawiają. Przed tymi finałami wydawało się jednak, że w optymalnej formie są Amerykanie, którzy byli doskonale przygotowani, oraz Rosjanie, mistrzowie Europy sprzed roku, którzy kilka miesięcy wcześniej wygrali turniej Ligi Narodów. Również gospodarze, Włosi i dobrze grający Serbowie. Dopiero później Brazylia, Polska, Bułgaria czy Francja.
Nasza obecność w finale jest niespodzianką tym większą, że akurat z wczorajszymi rywalami grać po prostu nie potrafimy. Czy raczej: nie potrafiliśmy. Ostatni raz pokonaliśmy ich w Pucharze Świata, 21 września 2015 roku. Ponad trzy lata temu! W czterech kolejnych pojedynkach wyrwaliśmy im… tylko jednego seta. Przy czym słowo „wyrwaliśmy” nie jest użyte przypadkowo – w Lidze Światowej wygraliśmy wówczas 31:29. Szkoda, że w kolejnych trzech nie powtórzyliśmy tej sztuki. Aż do wczoraj.
– Przed meczem powiedziałem w szatni moim zawodnikom, że to będzie mecz na styku i miałem rację. Jednak wiedziałem, że możemy się im przeciwstawić. Jeszcze kilka miesięcy temu nie byliśmy w stanie przeciwstawić się im w Lidze Narodów, a od czerwca wykonaliśmy taką pracę, że dogoniliśmy ich poziomem. To jest niesamowite – powiedział Vital Heynen „Przeglądowi Sportowemu”.
Na styku przeszliśmy też zresztą drugą fazę grupową, gdzie skomplikowaliśmy sobie sytuację porażką z Argentyną. Cały ten turniej to dla nas sinusoida wrażeń. Równie dobrze coś takiego mogliby jednak napisać dziennikarze w Brazylii. Ich reprezentanci również kilkukrotnie mieli spore problemy, ale zawsze wychodzili z nich obronną ręką. Choćby w meczu z Rosjanami, gdzie przegrywali 0:2, by ostatecznie zwyciężyć i udowodnić, że stara siatkarska prawda wciąż się sprawdza.
Piątki
Cztery lata to z jednej strony szmat czasu, ale z drugiej – naprawdę niewiele. Wszystko zależy od tego, w jakiej fazie przebudowy drużyny się znajdujesz. Polacy i Brazylijczycy musieli poradzić sobie z dokładnie tymi samymi problemami. Podstawowym był odpływ wielu zawodników, którzy odgrywali ważną w rolę ich zespołach.
Michał Kubiak, Fabian Drzyzga, Piotr Nowakowski, Dawid Konarski i Paweł Zatorski. Pięciu. Tylu obrońców tytułu z 2014 roku miał do dyspozycji Vital Heynen na tych mistrzostwach. Możliwe, że byłoby o jednego więcej, gdyby na własne życzenie z tamtej imprezy nie wypisał się Bartosz Kurek. Moglibyśmy narzekać na to, że odpłynęli ci, którzy grali wówczas pierwsze skrzypce: Zagumny, Wlazły, Możdżonek i spółka.
Sęk w tym, że z Brazylijczykami jest dokładnie tak samo. Zostali Bruno Rezende, Eder Carbonera, Wallace de Souza, Felipe Luiz Fonteles i Lucas Saatkamp. Pięciu. To Brazylia równie nowa, jak nowy jest skład Polaków w stosunku do tego sprzed czterech lat. Mieszanka młodości z doświadczeniem, która w obu przypadkach miała dać efekty w ciągu kilku najbliższych lat. Dała już teraz.
Czego (i kogo) więc się obawiać? Paweł Papke:
– Przede wszystkim umiejętności technicznych, każdego ich zawodnika. Mają wspaniałych rozgrywających, z Rezende na czele. Technika użytkowa każdego z Brazylijczyków stoi na bardzo wysokim poziomie. Do tego mają świetnych środkowych – Lucasa czy Edera. Są bardzo mocni w bloku, ale też groźni w kontrach, bo Brazylijczycy często ich wykorzystują. To kompleksowa drużyna, bez słabych punktów. Fantastycznie grający zespół z szeroką kadrą i dużą wymiennością zawodników, choćby na przyjęciu. Doskonale funkcjonuje u nich podwójna zmiana (zresztą podobnie jak w naszym zespole). To są Brazylijczycy, którzy zawsze grają świetną siatkówkę. Mimo tych osłabień, o których mówimy: braku Lucarellego czy kilku przyjmujących. Widać jednak, że zasoby ludzkie, ta masa talentów w brazylijskiej siatkówce jest bardzo, bardzo duża.
Trenerzy
Kolejne podobieństwo: dla Brazylii to pierwszy finał wielkiej imprezy pod wodzą nowego trenera. Jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się, że Renan Dal Zotto może mieć problemy, by sprostać legendzie Bernardo Rezende (tak, to ojciec Bruno), czyli gościa, który prowadził tę kadrę przez bite szesnaście lat. W Lidze Narodów Brazylijczycy doszli przecież do Final Six, ale tam zebrali oklep od USA i Rosji (oba mecze po 0:3), kończąc rozgrywki na czwartym miejscu. Żeby było śmieszniej: to dokładnie te same ekipy, z którymi – ale w fazie grupowej – przegraliśmy wówczas i my. Dziś jednak nikt nie ma zamiaru kwestionować umiejętności Dal Zotto.
Obaj selekcjonerzy Canarinhos należeli zresztą do tego samego pokolenia siatkarzy, razem grali w kadrze w latach 80. i razem sięgali po srebro igrzysk w 1984 roku. Dal Zotto przez wiele lat pełnił funkcję dyrektora reprezentacji, federacja podjęła więc naturalną decyzję, mianując go nowym selekcjonerem. Znał to środowisko, zawodników i wiedział, jakie wyzwania przed nim stoją. “Zanim zaakceptowałem propozycję, rozmawiałem z Bernardo, który jest dla mnie wielkim przyjacielem. […] Będziemy się starać pozostać na czołowej pozycji w siatkarskim świecie”. Dziś już wiemy, że ta sztuka Renanowi i jego podopiecznym się udała. Choć walka o pierwsze miejsce dopiero dziś wieczorem.
Polacy z kolei postawili na Vitala Heynena. Choć zaznaczyć należy, że przejście od Stéphane’a Antigi do Belga nie było bezproblemowe – po drodze nie wypalił pomysł z mianowaniem na funkcję selekcjonera Ferdinando de Giorgiego. Po zwolnieniu go we wrześniu zeszłego roku i długim (serio, trwał prawie pięć miesięcy) plebiscycie, zdecydowano się na Heynena. I tym razem trafiono w dziesiątkę.
Paweł Papke:
– Vital na początku swojej przygody zapowiadał, że Liga Narodów jest dla niego typowo eksperymentalnym turniejem. Zresztą przypomnę, że nie zajęliśmy w niej wyższego miejsca dlatego, że trzem bardziej doświadczonym zawodnikom obiecał odpoczynek. Mówimy tu o Fabianie Drzyzdze, Bartku Kurku i Michale Kubiaku. Oni mogli odpocząć i przygotować się do mistrzostw świata. Może negatywne oceny po Final Six brały się właśnie z tego, że ich zabrakło i nie było spokoju w grze. Nasza reprezentacja pokazała wtedy kilka twarzy – grając jednym składem, rezerwami czy często zmieniając ustawienie w trakcie meczu. Vital ma bardzo duże czucie, nie boi się tych zmian. Oczywiście, zawsze można dyskutować czy wszystkie są dobre, trener pewnie odpowie na wszystkie pytania. On lubi kontakt z mediami czy kibicami, jest bardzo komunikatywną osobą. Wiemy też jednak doskonale, że jego decyzje co do zawodników czy niektórych faz treningów są niekonwencjonalne, ma swoje metody. Całe szczęście, że się sprawdzają. Przypomnę, że nie tylko w reprezentacji Polski ale też Belgii czy Niemiec.
Najlepiej charakter i styl pracy naszego selekcjonera oddaje chyba wczorajsze spotkanie: raz, że doskonale zareagował, wprowadzając na boisko Olka Śliwkę i Kubę Kochanowskiego, a dwa, że tuż po zakończeniu spotkania zebrał zawodników w kółku i powiedział tylko „świętować będziemy jutro”.
Co musi się stać, żebyśmy faktycznie mogli to zrobić?
Dwóch panów na K
Wydaje się, że kluczem będzie utrzymanie wysokiej formy przez Michała Kubiaka i Bartosza Kurka. To oni wczoraj ciągnęli za uszy naszą reprezentację. Zwłaszcza ten drugi, który zdobył 29(!) punktów, nękając swoimi atakami Amerykanów. Do tego dokładał znakomitą postawę w bloku (to zresztą element, który przez cały turniej funkcjonuje u nas fenomenalnie, liczymy, że dziś się to nie zmieni). W trudnych chwilach Fabian Drzyzga w ciemno mógł grać do niego. Oby w finale było podobnie.
Paweł Papke:
– Wczorajszy mecz był bardzo specyficzny – dawno nie widziałem na arenie międzynarodowej tak znakomicie serwującej drużyny jak Amerykanie. Bombardowali nas niesłychanie. Na szczęście chłopaki pozbierali się w przyjęciu, nie oddawali bezpośrednio punktów i utrzymywali piłkę w grze. Do tego oczywiście fenomenalna postawa Bartka Kurka, który rzeczywiście zagrał jeden z najlepszych meczów w karierze reprezentacyjnej. Uratował nam ten mecz, nie ma dwóch zdań. Bartek i Michał Kubiak to byli liderzy tej drużyny.
Michał Kubiak nieprzypadkowo jest kapitanem. To gość, który do ekipy wnosi nie tylko znakomitą formę (bardzo rzadko zawodzi w meczach reprezentacji) i fenomenalne, wyniesione z siatkówki plażowej, wyszkolenie techniczne. Przede wszystkim jego obecność na boisku dodaje nam charakteru. A gdy tuż przed północą kończysz pięciosetowe spotkanie i na odpoczynek masz ok. 20 godzin, to bardzo liczy się to, co siedzi w głowie. Jeśli ktoś ma popchnąć Polaków do walki, to jest to właśnie nasz kapitan.
Paweł Papke:
– Charakter na pewno będzie bardzo istotny, ale muszę podkreślić, że też umiejętności techniczne czy taktyczne naszej drużyny są na światowym poziomie. Rzeczywiście, ta różnica godzin i rozegranych setów może wskazywać na naszą niekorzyść. Siatkarze są jednak przyzwyczajeni do takich obciążeń, grania kilku pojedynków z rzędu. Przypomnę, że takim cyklem rozgrywa się choćby Ligę Narodów od tego roku. Graliśmy w grupach po trzy mecze, a sam turniej finałowy to były cztery spotkania w przeciągu kilku dni. Jestem przekonany, że nasi zawodnicy będą grali na stuprocentowej tężyźnie fizycznej, bo dla nich to nic nowego. A sam mecz? Zobaczymy, co będą grali przeciwnicy, w jakiej będą dyspozycji, a przede wszystkim, jak nasza drużyna zareaguje na taktykę Brazylijczyków.
Innymi słowy: trzeba będzie dać z siebie wszystko. A po wczorajszym półfinale jesteśmy przekonani, że Polacy tego „wszystkiego” mają wielkie zapasy. Czy w mięśniach, czy w głowach. „Nie przyjechaliśmy tu, żeby wygrać półfinał, tylko żeby wygrać finał” powiedział Jakub Kochanowski po starciu z USA. Trzymamy za słowo, Kuba.
SW
Fot. Newspix.pl