Reklama

Nie pierwszy raz Lis zabiera punkty z wiślackiego kurnika

redakcja

Autor:redakcja

30 września 2018, 12:59 • 3 min czytania 10 komentarzy

Dużo mówi się o tym, że w polskim futbolu trzeba promować młodzież, bo bez niej zginiemy i nigdy nie postawimy naszej piłki na nogi, jeśli mając do wyboru młodego i zagranicznego, zawsze będziemy stawiać na tego drugiego. To wszystko poniekąd prawda, ale właśnie: tylko poniekąd. Na końcu zawsze muszą decydować umiejętności i jeśli ktoś z nimi nie dojeżdża, o jego pozycji nie może przesądzać numer PESEL. A niestety wydaje się, że w przypadku Mateusza Lisa tak właśnie jest.

Nie pierwszy raz Lis zabiera punkty z wiślackiego kurnika

Czy lepszy bramkarz obroniłby wczoraj strzał Pućki w starciu Wisły Kraków z Koroną? Oczywiście, że tak. Piłka szła w krótki róg, który golkiper musi chronić jak niepodległości, natomiast Lis tego nie zrobił, przeciętny strzał przeleciał mu między nogami. Naturalnie nie krytykujemy Lisa tylko dlatego, bo nie pomógł kolegom w meczu z ekipą Lettierego. Problem polega na tym, że młody bramkarz pomaga zespołowi rzadko. Wystarczy wrócić przecież do poprzedniej kolejki i do spotkania z Pogonią, kiedy Lis zawalił już ewidentnie. Przy dośrodkowaniu to on musi być królem pola karnego, wyjść z kolanem do przodu i złapać piłkę. A w Szczecinie zachował się beznadziejnie, dał się przepchnąć Buksie i futbolówka z bliska wpadła do siatki.

Gdy Lis grał w Rakowie, słyszeliśmy o nim dobre opinie, Andrzej Iwan – który regularnie śledzi rozgrywki w 1. lidze – mówił wielokrotnie, że chłopak dawał radę. Coś się jednak stało po przeprowadzce do ekstraklasy, być może bramkarz nie trzyma ciśnienia. Co innego radzić sobie w Częstochowie, a co innego w Krakowie, gdzie oczekiwania, cokolwiek się dzieje z klubem, zawsze są duże. I gdy Wisła wygrywała, na Lisa nie zwracano uwagi, bo wskoczył do pociągu pochwał, jaki zaserwowano Białej Gwieździe. Czy jednak był wówczas przewodnią postacią? No, zdecydowanie nie. Dość powiedzieć, że tylko raz wyszedł u nas poza notę wyjściową, a tak w najlepszym razie dostawał piątki. To para stoperów Wasilewski-Sadlok decydowała o tym, że Wisła broniła przyzwoicie.

Gdyby trener Stolarczyk nie miał w odwodzie drugiego bramkarza z przyzwoitym doświadczeniem ekstraklasowym, cóż, stawianie na Lisa można byłoby zrozumieć. Natomiast szkoleniowiec takiego gościa ma, Michała Buchalika, ale najwyraźniej jest na niego obrażony po meczu z Jagiellonią. Tam bramkarz rzeczywiście się nie popisał, dostał idiotyczną czerwoną kartkę i od tego momentu na wszystko, na co może liczyć w lidze, to ławka rezerwowych. Jednak gdy Buchalik do bramki już wszedł – w pucharowym starciu z Lechią Gdańsk – to był główną postacią swojego zespołu. Parę razy musiał się sprężyć, gdy biało-zieloni wychodzili z bardzo groźnymi kontrami i robił to, utrzymując Białą Gwiazdę w grze. Prawdopodobnie bez jego interwencji nie doszłoby nawet do serii rzutów karnych.

Zdajemy sobie sprawę, że Buchalik to żaden wielki heros między słupkami, ale zawodnik solidny? Już tak. Proste liczby (za Ekstrastats): Lis do 9. ekstraklasowej kolejki obronił 71,4% strzałów, Buchalik zaś 87,5%. Pewnie, na taki procent wpływa fakt, że to Mateusz broni więcej, natomiast w głowie i tak kołacze myśl, że gdyby dać grać Michałowi, to jego wynik i tak byłby lepszy.

Reklama

Wisła zainwestowała w Lisa duże jak na siebie pieniądze – około pół miliona złotych – i z jednej strony nie może dziwić, że chce chłopaka promować. Natomiast na dzisiaj trudno nie mieć przekonania, że odbija się to na wynikach drużyny, kiedy solidny Buchalik ustępuje miejsca niepewnemu Lisowi.

Fot. 400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

10 komentarzy

Loading...