Nieprzewidywalność, emocje i mizerny poziom sportowy. Tak, tak… mówimy o naszej ukochanej I lidze, w której po raz kolejny wydarzyły się rzeczy trudne do przewidzenia. Przykładowo w Suwałkach zdaniem bukmacherów miał być wyrównany mecz, a skończyło się pogromem. W meczu Chojniczanki ze Stalą doszło do totalnej rzezi, bo przyjezdni już w pierwszej połowie stracili dwóch graczy, a pomimo tego faktu zdołali wyjść na prowadzenie. Nieco mniej działo się w Niepołomicach i Nowym Sączu, ale nie zmienia to faktu, że na zapleczu ekstraklasy nudno dziś nie było.
Zdecydowanie najwięcej emocji było dziś w Chojnicach. Arbiter wykluczył aż trzech zawodników, a kibice mogli obejrzeć cztery bramki. Ten mecz zrelacjonował nam lokalny dziennikarz z “Czasu Chojnic”, Michał Sagrol, do którego przekręciliśmy kilka minut po ostatnim gwizdku sędziego: – Myślę, że po części możemy mówić o kompromitacji Chojniczanki. W końcu mowa o drużynie, która zgłosiła aspirację do walki o awans. Stal straciła dwóch zawodników już w pierwszej połowie. Nasi piłkarze przez 45 minut nie potrafili rozstrzygnąć meczu, w którym mieli przewagę dwóch graczy. Szczerze mówiąc w przerwie myślałem, że w drugiej połowie spokojnie uda się strzelić przynajmniej jednego gola.
– Chojniczanka powinna ten mecz rozstrzygnąć bardzo szybko po przerwie. Tymczasem Stal strzeliła szczęśliwego gola po rykoszecie z rzutu wolnego, ale jakie to ma teraz znaczenie? Przede wszystkim styl w jakim graliśmy wydaje mi się kompromitujący. Jasne, goście bronili się całą drużyną, ale piłkarze Cecherza nie mieli żadnego pomysłu jak sforsować obronę. Drużyna grała głównie skrzydłami i wrzucała piłkę w pole karne i tam miało się niby coś wydarzyć, a nie działo się nic. Zabrakło strzałów z dystansu, piłek z drugiej linii… Mieliśmy tylko bezproduktywne klepanie i wrzutki ze skrzydeł. Po meczu zrobiło się bardzo nerwowo, bo kibice trochę się pokłócili. Jedni bronili piłkarzy, a drudzy wręcz przeciwnie. Później dołączyli do tego sami zawodnicy i zrobiło się bardzo gorąco. Cała ta sprzeczka wywiązała się oczywiście przez styl, który drużyna prezentowała przez większość czasu w drugiej połowie. Dopiero w ostatnich minutach było lepiej. Nie zmienia to jednak faktu, że takie mecze Chojniczanka na własnym stadionie powinna wygrywać, jeśli faktycznie chce awansować do ekstraklasy – zakończył Sagrol.
Taki mamy klimat po remisie 2:2 ze Stalą Mielec… #CHOSTM @_1liga_ pic.twitter.com/YhgUCstOjH
— ms (@MSagrol) September 30, 2018
Chojniczanka – Stal Mielec 2:2 (Wołąkiewicz 45′, Drozdowicz 86′ – Kuświk 8′, Nowak 69′)
Trudno było przypuszczać, że Podbeskidzie wygra na Suwalszczyźnie. Tymczasem Wigry na własnym stadionie dostały łomot, o którym nie zapomną do końca sezonu. W końcu nie często dostaje się na swoim stadionie pięć sztuk! Dla Podbeskidzia była to najwyższa wygrana od 2011 roku! Rzecz jasna, by odnieść tak okazałe zwycięstwo niemal cała drużyna musi zagrać wzorcowo, ale na szczególne wyróżnienie zasługują Łukasz Sierpina, Przemysław Płacheta i Valerijs Sabala. Ten pierwszy był dziś kreatorem gry. Najpierw zainicjował szybką kontrę, po której padła pierwsza bramka Przemysława Płachety. Chwilę później 20-latek wpisał się na listę strzelców po raz drugi, po tym jak dostał już bezpośrednie podanie od Sierpiny. Już wtedy Łukasz był jednym z najlepszych zawodników na boisku, a w drugiej połowie doskonałym dośrodkowaniem obsłużył jeszcze Sabalę, który zdobył bramkę po strzale głową. Dla łotewskiego piłkarza był to już drugi gol w tym meczu, bo kilka minut wcześniej popisał się pięknym strzałem w okienko bramki. Kropkę nad “i” w ostatnich minutach meczu postawił Miłosz Kozak, który pokusił się o strzał z dystansu. A że w tym meczu podopiecznym trener Bredego wychodziło niemal wszystko, to i tym razem Damian Węglarz kapitulował.
Wigry Suwałki – Podbeskidzie 0:5 (Płacheta 18′, 22′, Sabala 53′, 59′, Kozak 91′)
Wiosna poprzedniego sezonu należała do GKS-u Tychy. Piłkarze Tarasiewicza zgarniali komplet punktów w niemal każdym meczu, a na dodatek pozostawiali po sobie dobre wrażenie. Pojawiła się nawet nadzieja, że uda się awansować, co jesienią wydawało się niemożliwe. Ostatecznie zabrakło jednak kilku oczek, by zameldować się w ekstraklasie… Świetna runda miała być jednak kapitałem na kolejny sezon, a nie tylko ciekawą opowiastką. I faktycznie wszystko wskazywało na to, że tak właśnie będzie, bo latem udało się utrzymać w drużynie kluczowych graczy i trenera. Rzeczywistość napisała jednak inny scenariusz, bo tyszanie od początku sezonu grają w kratkę. Czasami mają lepszy dzień, a innym razem potrafią przejść obok meczu. Dziś w starciu z Puszczą było coś po środku, bo GKS przeważał przez większą część meczu, a do domu i tak wrócił na tarczy. Zwycięską bramkę strzelił Marcin Stefanik, który wykorzystał dośrodkowanie z rzutu rożnego. Cóż, jak tak dalej pójdzie, to podopieczni Tarasiewicza znowu przegrają awans w I rundzie.
Puszcza – GKS Tychy 1:0 (Stefanik 45′)
Bezbramkowy remis w Nowym Sączu wcale nie oznacza, że na boisku nic się nie działo. Choć wynik jest chyba sprawiedliwy, bo żadna z ekip nie potrafiła postawić kropki nad “i”. ŁKS swoją największą szansę miał z rzutu karnego, ale Rozwandowicz okazał się słabszy od bramkarza gospodarzy, Marka Kozioła. Sandecja swoje najlepsze okazje miała na początku i końcu meczu. Tuż po pierwszym gwizdku sędziego strzał Mariusza Gabrycha zatrzymał się dopiero na poprzeczce. W ostatnich minutach w głupi sposób piłkę stracił Sobociński, ale zawodnik spadkowicza ekstraklasy nie potrafił tego wykorzystać. Przyjezdni poza rzutem karnym również mieli kilka okazji, ale zwykle brakowało im precyzji. Najbliższy szczęścia był Sobociński, który – po strzale głową – obił poprzeczkę.
Sandecja Nowy Sącz – ŁKS Łódź 0:0
Fot. FotoPyk