Cel reprezentacji Polski przed tym meczem był jasny: wygrać seta, wpuścić rezerwowych i dograć mecz z Włochami na wielkim luzie. Udało się w stu procentach. A to że całe spotkanie przegraliśmy? Nie ma znaczenia. Skoro do dziś wspomina się „zwycięski remis” na Wembley, to śmiało możemy pisać o zwycięskiej porażce z Palasport Olimpico w Turynie. Polska zagra jutro w półfinale mistrzostw świata!
Od razu zaznaczmy: nie możemy zagwarantować, że Włosi na pewno odpadli, a my jesteśmy w półfinale. Możliwe, że rano obudzą nas nagłówki obwieszczające wprowadzenie nowego regulaminu, z którego dowiemy się, że wczorajszy mecz przegraliśmy walkowerem, bo w naszym zespole nie zagrał ani jeden gość z rosyjskimi korzeniami. Na dziś jednak możemy świętować. Zagraliśmy znakomitego seta. I to nie jednego, bo – mimo ostatecznej porażki – nasi rezerwowi dorzucili później drugą wygraną partię. A naszej podstawowej szóstce (którą Vital Heynen jednak ma, choć przed mistrzostwami trudno było w to uwierzyć) udało się w kilkanaście minut uciszyć kibiców gospodarzy i ich gwizdy sprzed meczu.
Istnieje spore prawdopodobieństwo, że jeszcze wiele lat po tym turnieju będziemy wracać do pierwszej partii dzisiejszego spotkania. Przez kolejne – grane tak naprawdę o nic – sety próbowaliśmy sobie przypomnieć, kiedy ostatnio Polacy zaprezentowali się tak doskonale w meczu o wysoką stawkę. I nie wiemy. Serio, wychodziło nam wszystko. Michał Kubiak atakował z każdej możliwej pozycji, umieszczając piłkę w boisku, a gdy trzeba było zatrzymywał pojedynczym(!) blokiem atakujących włoskiej kadry. Przypomnijmy, ten gość ma 191 centymetrów wzrostu. A mimo tego jest jednym z największych kozaków, jakich kojarzymy z siatkarskich boisk.
Dodajmy do tego kolejny świetny występ Bartosza Kurka (naprawdę podziwiamy Vitala Heynena, że z niego nie zrezygnował, bo powodów było aż nadto), dodajmy znakomite serwisy Mateusza Bieńka, dodajmy fantastyczną postawę w obronie i, przede wszystkim, niesamowite bloki. Na siatce nasi zawodnicy byli zaporą, przez którą rywale nie potrafili się przedrzeć. Mur Berliński to przy tym, co dziś pokazywaliśmy, popierdółka. Zapytajcie Iwana Zajcewa. Gość, zaliczający się do ścisłej czołówki najlepszych siatkarzy świata, prawdopodobnie jeszcze długo będzie mieć koszmary związane ze skaczącymi przy siatce Polakami. Skończyło się demolką: wygraliśmy 25:14.
W kolejnych setach na boisku występowała już Polska B. I naprawdę nieźle radziła sobie z Włochami, którzy wciąż grali podstawą. Olek Śliwka, do tej pory w turnieju grający nieprzekonująco, nagle stał się liderem, kończącym niemal każdą piłkę, jaką dostał. Bartosz Kwolek? Proszę bardzo, zakpił sobie z Zajcewa na siatce, przepychając piłkę gorszą ręką. Damian Schulz czy Grzegorz Łomacz to już bardziej doświadczeni zawodnicy, ale wciąż stojący w drugim szeregu. Dziś zrobili mały krok ku temu, by z niego wystąpić. Jasne, przegrali, ale rywalizowali na równym poziomie z „najmocniejszą drużyną mistrzostw”. To nie nasz wymysł, tak przed turniejem mówił o Włochach… Vital Heynen.
A skoro tak łatwo wyjaśniliśmy sprawę awansu z najmocniejszym rywalem, to czy jest ktoś, kto może nas zatrzymać? Dobra, nie będziemy hurraoptymistami: tak. I zdecydowanie jest to USA. Amerykanie dziś łatwo przerżnęli mecz z Brazylią, ale ci, którzy oglądali to spotkanie, doskonale wiedzą, jak ono wyglądało. Obie drużyny miały pewny awans i obie wyglądały, jakby ostatnie, czego chciały, to dopisać na swoje konto punkty za zwycięstwo. Ostatecznie lepsi (bo gorsi, trochę to pokręcone) okazali się właśnie Amerykanie. I tym sposobem to my na nich trafiliśmy.
Czy jest się czego obawiać? Jak najbardziej. Jankesi przed starciem z Brazylijczykami byli na fali wznoszącej – wygrali w dziewięciu meczach z rzędu. Innymi słowy: byli niepokonani. Rosję ograli dwa razy. Wczoraj pokonali ich gładko, 3:0, nie pozostawiając naszym sąsiadom żadnych złudzeń. W ich grze trudno wskazać słabe strony. Funkcjonuje wszystko: zagrywka, blok, obrona. Każdy element mają opanowany na co najmniej dobrym poziomie. A do tego mają fenomenalnych Aarona Russella i Taylora Sandera. Jeśli z pozostałej w turnieju czwórki drużyn chcecie wytypować głównego faworyta do złota – to to właśnie USA.
Z drugiej strony oni na swojej drodze spotkają (wciąż) obecnych mistrzów świata, którzy z meczu na mecz grają lepiej. I na pewno nie odpuszczą. Przekonamy się o tym już w sobotę o 21:15.
Fot. Newspix.pl