Legia Warszawa jest na fali wznoszącej. Piłkarze więcej i sensowniej biegają, a przy okazji pokazują trochę jakości. Kilku zawodników odżyło. Ricardo Sa Pinto szybko ugasił największe pożary. W awansie do kolejnej rundy Pucharu Polski nie przeszkodziły rotacje, Chojniczanka w kiepskim stylu, ale została pokonana. Pytanie tylko, czy ekipa z Łazienkowskiej nie wyhamuje po morderczej dawce meczów i podróży?
Obśmialiśmy już wypowiedź Portugalczyka, któremu wyszło, że Legia w ostatnich dniach przejechała dwa tysiące kilometrów (ok, podobno to błąd tłumacza, jednak powiedział 1200 km, ale główna teza pozostaje) i musi grać w rytmie sobota-wtorek-piątek. W poważnych klubach taki terminarz to standard, sam zainteresowany również nie raz i nie dwa w poprzednich miejscach pracy miał takie sytuacje. Dziwią więc te utyskiwania, zwłaszcza że będąca dziś rywalem “Wojskowych” Arka Gdynia też mogłaby ponarzekać. Po ligowym zwycięstwie nad Lechem Poznań musiała pojechać na drugi koniec kraju, żeby zagrać w PP z czwartoligowcem ze Świętochłowic i zaraz potem udać się do Warszawy. Prawie każdy, kto w tym tygodniu rozgrywał spotkanie pucharowe, nie miał lekko. Legia nie jest żadnym wyjątkiem pokrzywdzonym na tle reszty.
Sa Pinto zaskakująco szybko zaczął wygadywać głupoty, bo trzeba jeszcze pamiętać, że po debiucie i odpadnięciu z Dudelange najeżdżał na sędziów. Jeśli jednak wyniki nadal będą się zgadzały, mało kto będzie mu to wypominał. Niespodzianek w składzie nie zakładamy, nawet biorąc pod uwagę fakt, że Arkadiusz Malarz dobrze bronił z Chojniczanką, a Michał Pazdan strzelił zwycięskiego gola.
Legia zdecydowanym faworytem bukmacherów. W LV BET Kurs na jej wygraną wynosi 1,62
Arka na papierze faworytem nie jest, ale patrząc na jej ostatnie wypady do stolicy, Legia ma się czego obawiać. W sezonie 2016/17 gdynianie w lidze wygrali przy Łazienkowskiej 3:1. W ubiegłym roku po triumfie w rzutach karnych wywalczyli tam Superpuchar Polski, który teraz ponownie zdobyli, tym razem zwyciężając na terenie warszawian w regulaminowym czasie (3:2). Do tego rzecz jasna ubiegłoroczne zdobycie Pucharu Polski, ale tu już chodzi o Stadion Narodowy. Generalnie Arkowcy od dwóch lat są niezbyt wdzięcznym rywalem dla Legii. W tym czasie, licząc wszystkie fronty, w siedmiu meczach ograli ją cztery razy.
Mimo wszystko jednak dziś bylibyśmy zaskoczeni, gdyby podopieczni Zbigniewa Smółki znów zaskoczyli. Ok, Arka pokonała tydzień temu Lecha, ale w początkowej fazie meczu miała dużo szczęścia, a przeciwnik ogólnie był zdołowany. Zmiana stylu gry na bardziej efektowny i dominujący na razie idzie opornie. Lepszy dla oka futbol zespół z Trójmiasta pokazywał jeszcze przeciwko Wiśle Płock i Zagłębiu Sosnowiec. Mało, jak na tak długi okres i pierwotne założenia. Patrząc na bilans bramkowy po dziewięciu kolejkach (8:9), można byłoby raczej odnieść wrażenie, że celem piłkarzy Smółki jest przede wszystkim zabezpieczanie tyłów, a dopiero potem przy sprzyjających okolicznościach myślenie o strzelaniu goli. Mniej razy piłkę w siatce umieszczały jedynie Pogoń Szczecin i Cracovia. Można odbić piłeczkę, że tylko Jagiellonia straciła mniej bramek, ale coś czujemy, że nowy szkoleniowiec Arki nie tym w pierwszej kolejności chciałby się chwalić.
Arka znów sprawi niespodziankę przy Łazienkowskiej? LV BET za jej zwycięstwo płaci po kursie 5,3
Legia musi na powrót zbudować twierdzę u siebie. Uwzględniając Superpuchar Polski, w tym sezonie przegrywała już u siebie pięciokrotnie, a na ostatnie lepsze tygodnie jak dotąd złożyła się jedna domowa wygrana. Jeśli dziś zacznie tworzyć nową passę, w razie braku triumfu Lechii Gdańsk przynajmniej do soboty będzie liderem. Biorąc pod uwagę, w jak trudnej sytuacji Sa Pinto przejmował zespół, byłoby to już coś znaczącego i niejako ponownie obrazującego słabość Ekstraklasy jako całości.
Arka walczy o spokój, bo taryfa ulgowa na dole tabeli się skończyła. Pogoń i Cracovia odniosły premierowe zwycięstwa, przełamał się Śląsk Wrocław. Przewaga gdynian nad strefą spadkową to raptem cztery punkty, więc spokój przed przerwą na reprezentację (po Legii jeszcze domowe starcie z Zagłębiem Lubin) wcale nie jest pewny.
Fot. FotoPyk