Sytuacja w Zagłębiu Lubin pozostaje, delikatnie rzecz ujmując, napięta. Po kompromitacji w pucharowym starciu z Huraganem Morąg prezes klubu, Mateusz Dróżdż, dał się namówić tylko na krótki komentarz odnośnie kar, jakie mają spotkać piłkarzy i sztab szkoleniowy. Dzisiaj – już po oficjalnym spotkaniu prezesa z zespołem – udało się uzyskać od niego trochę więcej informacji i znacznie więcej przemyśleń na temat aktualnej sytuacji w klubie.
– Nie mogę dać takiej gwarancji, że jeżeli porozmawiamy za tydzień, to trenerem Zagłębia wciąż będzie Mariusz Lewandowski – przyznał prezes Dróżdż. Niejako potwierdzając – choć oczywiście nie wprost – pogłoski o tym, że sobotnie starcie lubinian z Pogonią Szczecin będzie dla szkoleniowca meczem o posadę.
Rozumiem, że spotkanie z drużyną i sztabem szkoleniowym już za panem. Trudne to były rozmowy?
Tak, już po spotkaniu. Czy, w zasadzie, po spotkaniach. To są oczywiście wewnętrzne sprawy naszego klubu, trudno mi tutaj wdawać się w szczegóły. Jednak nasi zawodnicy to też są ludzie, którzy świetnie rozumieją pewne sprawy i ich konsekwencje. Nie mogę mówić o jakimkolwiek zniechęceniu z ich strony na informację o karach.
No właśnie, kary. Potwierdził pan wczoraj, że chodzi o zamrożenie premii, ufundowanie kibicom karnetów na kolejny sezon, również finansowe sankcje dla sztabu szkoleniowego (KLIK). Zastanawiam się, czy to nie jest zagranie pod publiczkę, czy macie prawne narzędzia do wykonania takich ruchów?
Po to mam doktorat prawa i przez jedenaście lat się tego prawa uczyłem, żeby tego rodzaju mechanizmy umiejętnie uruchomić. Staram się być zawsze człowiekiem, który unika ruchów populistycznych, tylko od razu przechodzi do realnego działania. Długo nad tym wszystkim myślałem i to nie są kroki podjęte na takiej zasadzie, że coś powiedzieliśmy i tyle, nic z tego realnie nie wyniknie. Nie chcę rozmawiać o szczegółach, ale gwarantuję panu, że mamy odpowiednie narzędzia prawne by reagować na takie sytuacje.
Mówiliśmy też wczoraj o tym, że niektórzy zawodnicy dostaną propozycję rozwiązania kontraktu z klubem. Padły takie propozycje?
Nie. To naprawdę są wewnętrzne sprawy klubu, ale na czas rozliczeń przyjdzie odpowiednia pora. Na razie każdy ma czas, żeby kolejnymi występami udowadniać chęć gry dla Zagłębia i chęć, by oddać serce na boisku. Ja nie wymagam od naszych zawodników, żeby całowali klubowy herb na koszulce. Mają wykonywać swoją pracę tak jak górnicy w kopalni. Z należytą starannością, żebyśmy mogli spokojnie im wypłacać wynagrodzenie za tę pracę. Oczekuję stuprocentowego zaangażowania w każdy mecz. A nawet stu dwudziestu procent zaangażowania, bo to od zawodników powinno teraz wyjść, że takie porażki jak z Huraganem nie mają prawa się powtórzyć.
Dzisiaj kurz po kompromitacji już trochę opadł. Czy pewnych postanowień w tej sytuacji nie podjął pan w emocjach?
Nie, nie mogę mówić o emocjach. Nigdy nie podejmujemy w klubie żadnych decyzji, powiedzmy, w dniu meczowym. Tylko staramy się z daną sytuacją przespać i planować wszystko na spokojnie. Mimo że ja sam jestem kibicem Zagłębia i pewnie przeżywam tego rodzaju porażki mocniej niż prezesi niektórych klubów z ekstraklasy, to staram się działać z rozwagą. Wiem, że to jest trudna sztuka, ale decyzji nie podejmuje się pod wpływem impulsu.
Może właśnie ta kibicowska dusza dała o sobie znać, kiedy zobaczył pan końcowy wynik meczu z Huraganem?
Oczywiście, że tak było. Dusza kibica przemówiła w taki sposób, że gdybym mógł, to bym wysadził tę drużynę bombą w powietrze. Ale jestem nie tylko kibicem, również prezesem. Zatem muszę poszukiwać racjonalnych rozwiązań. Które spowodują, że każdy piłkarz – nawet za dziesięć, nawet za dwadzieścia lat – będzie wiedział, iż takie porażki jak ta z Huraganem nie mogą mieć w Zagłębiu Lubin miejsca.
Intencję rozumiem. Tym bardziej, że to nie pierwszy taki numer Zagłębia, przypominam sobie jeszcze wpadkę z czwartoligowcem kilka lat temu.
Tak, Piast Kobylin. Kluczbork. Bytovia. Na początku lat dziewięćdziesiątych, w czasach gdy Zagłębie zostawało mistrzem Polski, odpadliśmy z takim klubem, który się nazywał Florian Wrocław. Chciałbym, żeby ta przypadłość Zagłębia do przedwczesnego żegnania się z Pucharem Polski w meczach z niżej notowanymi rywalami dobiegła wreszcie końca. Trzy razy byliśmy finalistą, ani razu tego Pucharu ostatecznie nie zdobyliśmy. Mam nadzieję, że już wkrótce się to zmieni i zatriumfujemy. Zamiast w pierwszej rundzie uznawać wyższość takich ekip jak, z całym szacunkiem, Huragan Morąg.
Odpadła wam również szansa na europejskie puchary.
Najkrótsza droga do Europy prowadzi przez Puchar Polski, nawet się nie ma co oszukiwać. My tego w żaden sposób jako zarząd nie lekceważymy i nie będziemy lekceważyć. Właśnie w takich meczach jak ten z Huraganem profesjonaliści mogą pokazać swoją klasę. Bo poznaje się prawdziwego profesjonalistę nie tylko po tym, że potrafi pokonać Legię czy Lecha. Również w takich starciach z teoretycznie słabszymi drużynami.
Widzę, że na Pucharze Polski zależy panu w sposób szczególny.
To jest moje marzenie, żeby Zagłębie znowu zagrało w finale na Stadionie Narodowym. To wielkie przeżycie, nie tylko dla osób zarządzających klubem, ale i dla naszych kibiców. Ta otoczka, sposób w jaki ten mecz jest przez Polski Związek Piłki Nożnej zorganizowany… Marzeniem każdego piłkarza powinno być znalezienie się na tym Stadionie i zdobycie trofeum.
Kilku zawodników chyba nie podziela tego marzenia, albo podczas meczu w Morągu na chwilę o nim zapomnieli. Obrywa się szczególnie doświadczonym piłkarzom. Podziela pan opinię trenera, że najbardziej zawiedli Dąbrowski i Mares?
Nie mogę powiedzieć, że się z nią zgadzam, nie mam prawa tego oceniać. Trener ma wiedzę na ten temat. Ja mogę tylko powiedzieć, że przegrywamy wszyscy. Tak samo odpowiedzialny za porażkę jest Maciek Dąbrowski, popełniając błąd na boisku i tak samo ja, zarządzając tym wszystkim.
Pan odczuwa jakąś presję ze strony sponsora po takich blamażach?
Szczególnej presji nie odczuwam. Zdaję sobie sprawę, że pewne sytuacje nie mogą mieć miejsca. Ludzie zarządzający KGHM-em są inteligentni, czują piłkę nożną i wiedzą, że nie muszą mi o tym przypominać.
Ale przyznał pan, że taka wpadka ma realne przełożenie na biznesową pozycję Zagłębia.
Oczywiście. To ma rzeczywiste przełożenie na kwestie biznesowe. Sponsorzy, którzy obserwują takie wyniki po prostu zniechęcają się do klubu. Trzeba teraz pracować, żeby to zainteresowanie od nowa przyciągnąć. Efekty takich porażek widać również we frekwencji. Musimy kolejnymi meczami przeprosić naszych kibiców i nakłonić ich, żeby chcieli dalej przychodzić na stadion.
Brzmi to wszystko dramatycznie, a przecież zerkam w tabelę ekstraklasy i trzymacie się w czubie, strata do lidera jest minimalna. Wpadki się zdarzają, tak bywa w piłce. Czy to dobry moment, żeby podejmować tak radykalne kroki?
Żaden moment nie jest dobry, żeby się decydować na takie działania. Ale kryzysowe sytuacje wymagają tego rodzaju ruchów. Tylko trzeba je wykonywać z głową. I my robimy wszystko, żeby zachować zdrowy rozsądek.
Ambicje macie duże, ale mimo wszystko w ostatnich latach nie byliście przecież kandydatem do mistrzowskiego tytułu. Tymczasem po porażce z Miedzą i teraz z Huraganem powstaje wokół klubu atmosfera zupełnej katastrofy.
Te wyniki nas bardzo zabolały, bo to dla nas kluczowe mecze. Jeżeli chcemy być traktowani poważnie, jako lider naszego regionu, to można powiedzieć, że już na starcie sezonu przegraliśmy dwa niezwykle istotne spotkania dla naszej reputacji. A taki mecz z Huraganem to jest dla nas naprawdę katastrofa. Sportowa i wizerunkowa. Nie chcę mówić, że to był wypadek przy pracy. Musimy naprawić to, co zepsuliśmy tym występem.
Co by pan uznał za największy problem Zagłębia na starcie sezonu?
Za szybko na takie oceny. Mamy problem z ustabilizowaniem formy. Gdybyśmy uniknęli jednej z głupich porażek, bylibyśmy liderem. Nie mogę narzekać na dorobek punktowy w lidze, ale właśnie tej stabilizacji chciałbym widzieć więcej. Nie możemy skakać od ściany do ściany. Jeden mecz rewelacyjny, drugi bardzo słaby. Jedna połówka bardzo słaba, druga bardzo dobra. To tylko wskazuje, że mamy potencjał, którego nie potrafimy do końca wykorzystać.
Jest pan zadowolony z tego, jak trener Lewandowski instaluje wychowanków waszej sławnej akademii w pierwszym zespole?
Początkowo nie byłem. Teraz patrzę już na to troszkę spokojniej. W meczu z Lechią Gdańsk mieliśmy w pierwszej połowie na boisku bodajże pięciu wychowanków. To jest niezły wynik, tylko żeby jeszcze szedł za tym niezły wynik sportowy… Bo nie ma się co oszukiwać – my za wprowadzanie tych wychowanków będziemy płacić cenę w postaci jednej czy drugiej porażki. Ale są jakieś granice.
Nawiązuję do tego, bo po meczu z Huraganem obrywa się niemal wyłącznie zawodnikom doświadczonym. Mares, Matras, Dąbrowski. A może i młodym by się przydało kilka słów krytyki.
Być może, zresztą prawie wszyscy ci zawodnicy, którzy zagrali w Morągu są w jakimś stopniu ograni. Przecież my graliśmy z trzecioligowcem. Mamy zespół rezerw na tym poziomie rozgrywek, która jest zresztą w tej chwili wiceliderem w tabeli. Czyli de facto nasza druga drużyna powinna sobie z Huraganem poradzić. Ale trzeba na to patrzeć w całej perspektywie. Mamy prawo oczekiwać od zawodników najbardziej doświadczonych, że drużyna będzie właśnie na nich oparta. Że pozwolą się tym młodym chłopakom rozwijać u swego boku. Ponieważ wejście zawodników z akademii ma być w jakiś sposób ułatwione. I nie mam tu na myśli miejsca w pierwszym składzie przyznawanego z urzędu. Chodzi mi o postawę, jaką prezentuje na przykład Lubomir Guldan. Który naszym młodzieżowcom nie tylko udziela wskazówek. Pomaga im po prostu na boisku, swoją dobrą grą. Tego oczekuję.
Nie rozpieszczacie trochę tych waszych młodzików? Żyra, Mucha, Poręba, Nowak… Oni też przegrali w Morągu, nie tylko Dąbrowski, Balić czy Tosik.
Nie uważam tak. Młodzi wszystko muszą sobie wywalczyć, zapracować na swoją szansę. Mają najlepsze warunki w Polsce jeżeli chodzi o infrastrukturę i to jest po prostu normalność, która powinna panować w każdym polskim klubie. Ale nikt nie będzie oczywiście tych chłopaków traktował łagodniej tylko dlatego, że są wychowankami. Mają wszelkie możliwości do tego, żeby się rozwijać. Zatem my mamy pełne prawo od nich tego rozwoju wymagać.
A doświadczonym piłkarzom nie jest w Zagłębiu za wygodnie?
Czasami odnoszę takie właśnie wrażenie. Dlatego w tej chwili robimy co w naszej mocy, żeby im przekazać, że w Zagłębiu trzeba ciężko pracować. Są wypłaty na czas. Chcemy rozwijać klub nie bazując wyłącznie na sukcesie sportowym. To ma być naturalny proces rozwoju, połączony z walką o najwyższe cele w lidze. Więc zawodnicy muszą to docenić, bo wszystko mają poukładane od „a” do „z”. Jedyne, o co się muszą troszczyć to jak dobrze grać w piłkę i jak się dalej rozwijać.
Sądzi pan, że doszło do zlekceważenia przeciwnika w starciu z Huraganem? To sugerowali zawodnicy i trenerzy trzecioligowca.
Ciężko mi się wypowiadać. Nie zarzucałbym takiej postawy wszystkim zawodnikom. Ale być może zabrakło takiego podejścia, że nawet jeżeli nazywamy się Zagłębie Lubin, to musimy swoją klasę udowadniać pracą na boisku. Dotyczy to każdego klubu. Legii, Lecha, nie wiem, Arki Gdynia. Za samo wyjście na murawę punktów nikt nam nie przyzna.
Plotkuje się, że najbardziej po porażce z Huraganem mają ucierpieć wspominani już Dąbrowski, Mares, Moneta i Matras. Czyli ci zawodnicy, którzy stosunkowo niedawno trafili do klubu.
Ja tych zawodników nie ściągałem, ale nie chcę też generalnie mówić o uderzeniu się w pierś w związku z błędami na rynku transferowym. Może jeszcze zaskoczą, może będą regularnie grali? U Jakuba Maresa bardzo sobie cenię olbrzymią chęć do walki. Te nazwiska, która pan wymienił… Spekulacje, nic więcej.
Nie są na wylocie z klubu, możemy zdementować pogłoskę?
Tak. Myślę, że tak.
Szef waszej akademii, Ben van Dael, ma jakieś doświadczenie w pracy z pierwszym zespołem?
O ile pamiętam to tak, prowadził Fortunę Sittard.
Ma zamiar znów spróbować swoich sił w takiej roli?
Nie, w ogóle nie jest do tego przeznaczony. Ma konkretne zadania jako szef szkolenia i wywiązuje się z nich wzorowo. Informacje prasowe, które się dzisiaj pojawiły… Oczywiście „nigdy nie mów nigdy”, ale jestem bardzo daleki od stwierdzenia, że Ben ma otrzymać nową misję w klubie.
To jaka jest teraz misja trenera Lewandowskiego – wyszarpać trzy punkty w najbliższym meczu i utrzymać stołek na kolejny tydzień?
Jeżeli chcemy prowadzić profesjonalny klub piłkarski, nie możemy patrzeć tylko na kolejny mecz. Na zasadzie łatania dziury. Musimy mieć wizję, patrzeć w perspektywie następnych, następnych i następnych miesięcy. Myśleć o miejscu, w którym chcemy się znaleźć w przyszłości. Takie zadania ma wyznaczone trener Lewandowski. Ale czy będzie ja dalej realizował jest oczywiście zależne od tego, co się stanie w tak zwanym międzyczasie.
Sobotnie starcie z Pogonią Szczecin będzie niejako świadectwem, jak pana zdecydowane decyzje wpłynęły na zespół.
Musimy wygrać. Z takich kryzysów musimy wychodzić wspólnie, jako drużyna. Nie chcę użyć tego popularnego sloganu, że o poprzednim meczu zapominamy i idziemy dalej. Bo tak nie jest, nie zapominamy. Droga nam się urwała, wszyscy się wywróciliśmy. Dlatego musimy to jak najszybciej opanować i się podnieść. Wielkich ludzi poznaje się po tym, jak szybko wstają po porażce.
Zapytam na koniec przewrotnie, bo ewentualne ultimatum dla trenera to oczywiście „wewnętrzna sprawa klubu”. Jak ważny jest dla trenera Lewandowskiego najbliższy mecz ligowy?
Niezmiernie istotny. Dla mnie, dla całej drużyny. I dla trenera Lewandowskiego też. Mocno w trenera wierzę. Ma coś do udowodnienia, jak my wszyscy. Jednak nie mogę dać takiej gwarancji, że jeżeli porozmawiamy za tydzień, to trenerem Zagłębia wciąż będzie Mariusz Lewandowski.
rozmawiał Michał Kołkowski
fot. FotoPyk