– Miałem inne rzeczy w głowie niż piłka nożna. To zdecydowało o tym, że pożegnałem się z Legią. Natomiast jestem przekonany, że z głową, którą mam teraz, i z tym podejściem do spraw życiowych, byłbym obecnie w Legii kluczową postacią. Gdyby tylko ktoś we mnie zainwestował, to byłaby dobra inwestycja – mówi Kuba Kosecki w rozmowie z Weszło. Rozmowa o grzechach przeszłości, o transferze do Adany, o życiu w Turcji. Zapraszamy!
Wydoroślałeś?
Tak, szczególnie po narodzinach dziecka poukładało mi się w głowie. Zdaję sobie sprawę, że byłem nieznośnym człowiekiem. Chłopczykiem. Każdy jednak popełnia błędy i każdy zasługuje na drugą szansę, ja też tak podchodzę do innych ludzi. Zmieniłem się i życiowe priorytety też.
Gdybyś doszedł do takich wniosków wcześniej, zrobiłbyś większą karierę?
Wydaję mi się, że tak. Gdybym miał trzy lata temu bardziej poukładane w głowie, to inaczej patrzyłbym na pewne sprawy. Nie obrażałbym się tak szybko, nie odchodziłbym z Legii do Saundhausen, tylko bym podwinął rękawy i pokazał niedowiarkom, że zasługuję na grę w Legii. Może wtedy by się to inaczej potoczyło. Zmienił się przecież trener, przyszedł Magiera i widać, jak do góry poszedł przy nim choćby Bereszyński. Żałuję, że byłem w gorącej wodzie kąpany, ale takie jest życie. Teraz inaczej patrzę na masę rzeczy. Zmieniłem się pod wieloma względami, żonie jest ze mną łatwiej.
W tym odejściu do Niemiec widzisz kluczowy moment?
Tak. Z Legii Warszawa nie odchodzi się do 2. Bundesligi, do drużyny walczącej o utrzymanie, która nie ma innych aspiracji. Żałuję, że to się tak potoczyło, bo pół roku przed tym transferem miałem oferty z Primera Division, Serie A, z Anglii. Wtedy inaczej jednak patrzyłem na życie, co innego mnie interesowało. No, ale to życie ma się jedno i nie cofnę tych głupich błędów, choć mam nadzieję, że trochę je wyprostuje. Mam przecież przed sobą parę lat dobrej gry, jeśli kontuzje mnie ominą.
Co mogło cię bardziej interesować niż transfer do Hiszpanii albo Anglii?! Imprezy?
Dokładnie. Moja żona o tym wie, może dalsza rodzina nie, ale był czas w Legii, kiedy wydawałem 30 tysięcy złotych na imprezy tygodniowo. Wyjść z kumplami, dobrze się zabawić, pojeździć fajną furą. Takie rzeczy. To było głupie. Byłem młody i popełniałem błędy. Nie wstydzę się ich, a dziś o tym mówię, by każdy wiedział, jak to wyglądało. Że nie prowadziłem się odpowiednio, że miałem różne priorytety w życiu. Przepraszałem niejednokrotnie za to moją żonę i rodzinę. Ale to się pozmieniało, ja się zmieniłem, bo trzeba sobie z takimi sytuacjami radzić. Ja to zrobiłem i wyrosłem na innego człowieka.
Głośno jest o takich problemach piłkarzy, przykładem ostatnio Dawid Janczyk.
Takich kłopotów nie miałem, czy to z alkoholem, czy z hazardem. Po prostu był taki moment, że nie grałem, więc wolałem pójść ze znajomymi, gdzieś usiąść i nie prowadzić się sportowo. Miałem inne rzeczy w głowie niż piłka nożna. To zdecydowało o tym, że pożegnałem się z Legią. Natomiast jestem przekonany, że z głową, którą mam teraz, i z tym podejściem do spraw życiowych, byłbym obecnie w Legii kluczową postacią. Gdyby tylko ktoś we mnie zainwestował, to byłaby dobra inwestycja.
No, ale czasu nie cofniesz.
Tak jest. Natomiast mówię szczerze: byłem, jaki byłem. Nie owijam w bawełnę, chcę, żeby każdy znał prawdę.
Zagrasz jeszcze w Legii?
Jeśli by to ode mnie zależało, to wydaję mi się, że tak. Inne sprawy mogą jednak decydować o tym, że w Legii się nie znajdę. W sumie to myślę, że kibice Legii nie darzą mnie sympatią, natomiast zrobiłbym wszystko, by to zmienić. Na przykład we Wrocławiu dużo osób miało mi za złe, że mówię wprost o swoich odczuciach, że jestem legionistą. Jednak pod koniec, liderzy grup kibicowskich, którzy prowadzą doping, przyszli mi powiedzieć, bym nie odchodził ze Śląska. Bo daję z siebie 100 procent, jestem szczery i za to mnie szanują. Dlatego też cenię ten klub, tych ludzi i to miasto, nawet teraz szukamy z żoną mieszkania do kupienia we Wrocławiu.
Skąd ten pogląd, że kibice Legii cię nie lubią?
Tak mi się zdaje. Niejednokrotnie, gdy podchodziłem podziękować za doping, niektórzy cofali ręce, patrzyli spode łba na to, jak prezentuje się w mediach społecznościowych. Mieli prawo, bo nie wiedzieli wszystkiego, ale zrobiłbym wiele, by ten pogląd odwrócić. Jestem legionistą z krwi i kości, zdarzały mi się słabsze mecze, ale na boisku zawsze zostawiałem sto procent.
Mówiłeś, że o twoim hipotetycznym transferze do Legii mogą zadecydować inne sprawy. Jakie?
Nie wiem, czy kibice mają posłuch w klubie wśród osób decyzyjnych, nie mam pojęcia, jak to wygląda. Natomiast dużo klubów robi transfery, patrząc na opinie fanów i trzeba o tym pamiętać. Nie tylko poziom sportowy może decydować o tym, czy trafisz do danego klubu, czy też nie.
A w samym klubie masz wrogów?
Nie, wydaję mi się, że nie. Wszyscy wiedzą, jaką jestem osobą. Czasami nie każdemu odpowiadało to, co mówiłem, ale zawsze miałem szacunek do każdego w klubie. Tak mnie wychowali rodzice.
Ale pewnie ci żal, że w pewnym momencie wolano Langila od ciebie.
Na pewno. Tego mi żal, ale takie jest życie piłkarza i z takimi rzeczami musi sobie radzić.
A teraz jesteś piłkarzem czy biznesmanem zajmującym się piłką, patrząc na transfer do drugiej ligi w Turcji?
To była trudna decyzja, bo mnie i mojej rodzinie żyło się we Wrocławiu bardzo dobrze. Jednak warunki finansowe, jakie tu otrzymałem, sprawiają, że potem nie będę się musiał o nic martwić. Tak: pieniądze były głównym powodem, dla których tu przyszedłem.
Nie miałeś obaw, że będą problemy z wypłatami?
Słyszałem różne historie, bo gadałem z tatą i chłopakami, którzy grali w Turcji. Wiem, jak to bywa, dlatego podpisując kontrakt, zabezpieczyłem się. Nie chcę wchodzić w szczegóły, natomiast mam różne zapiski w umowie, więc wszystko powinno być w porządku. Jak do tej pory wszystkie punkty, które sobie zapewniłem, zostały spełnione.
Jaką przebitkę dostałeś względem Śląska?
Każdy wie, jakie miałem pieniądze w Śląsku i nie poszedłbym do Turcji za 50 tysięcy więcej. To musiały być dużo większe sumy, tyle powiem. Pięć lat temu powiedziałbym ci, ile zarabiam dokładnie, ale dziś wiem, że to drażliwy temat.
A odchodząc tam, nie myślałeś o reprezentacji, że zamykasz sobie drzwi? Sam widzisz, jaką mamy posuchę na skrzydłach.
Zdaję sobie sprawę, że przez trzy ostatnie miesiące mojego pobytu w Polsce – czyli w końcówce tamtego sezonu i na początku tego – dawałem jakość. Ludzie mówili mi, bym nie znikał selekcjonerowi z radarów, ja też zdawałem sobie sprawę, jak taki transfer może być odebrany przez trenera i kibiców. Wydaje mi się jednak, że selekcjoner nie zamyka drogi wyróżniającym się zawodnikom za granicą, bo też wie, że tam poziom jest albo wyższy, albo porównywalny. Mogę powiedzieć, że tu część zespołów jest lepiej poukładana taktycznie niż w Polsce. Nie chcę też, by ktoś myślał, że odchodząc do Turcji, zapomniałem o kadrze. Tak nie jest. Reprezentacja to marzenie każdego piłkarza i moje również.
Szkoda byłoby, gdybyś kojarzył się z kadrą głównie czterema literami.
Podchodzę do tego z dystansem, ale to prawda, ten obrazek to główne skojarzenie ze mną w reprezentacji. Nie dałem powodów, by ludzie mnie pamiętali z czego innego. Po pierwsze zagrałem zbyt mało meczów, po drugie zdobyłem tylko jedną bramkę z mało renomowanym rywalem. Nie są to wielkie osiągnięcia i zdaję sobie z tego sprawę. Jeżeli dostanę szansę, to postaram się pokazać z lepszej strony, niż to miało miejsce do tej pory. Postaram się o sobie przypomnieć, wszystko jest w moich nogach.
No właśnie, tylko jeśli Transfermarkt mnie nie okłamuje, nie masz jeszcze ani asysty, ani gola.
Nie okłamuje. Jesteśmy nowym zespołem, trudno nam się jeszcze dobrze zgrać. Wypracowałem jeden rzut karny, on akurat nie został strzelony. Nie są to super statystyki, ale gram po 90 minut i jestem zawodnikiem, który napędza akcje drużyny, sędziowie pokazują bardzo dużo żółtych kartek za faule na mnie. Robię dużo wiatru, choć fakt, nie przeszło to jeszcze w statystyki i zdaję sobie sprawę, że dużo ludzi na to patrzy, bo to przecież jest najważniejsze w piłce. Jednak dobrze wypadam na tle zespołu, spokojnie do tego podchodzę, to przyjdzie z czasem. Na pewno.
Poznałeś już fanatyczną stronę kibiców w Turcji?
Poznałem. Jak gramy u siebie, to jest niesamowita atmosfera, ale teraz graliśmy wyjazd i fani przejechali 12 godzin autokarem. Był pełen sektor. Jak idę do restauracji to mam zniżki, jak kupuję telewizor to mam zniżki, jak idę do hotelu to też mam zniżki. W Sheratonie, czyli najlepszym hotelu w mieście, w przeliczeniu na złotówki płacę mniej niż sto złotych za dobę. Kibice są naprawdę wszędzie. Jednak nic za darmo nie ma, jeżeli dobrze sobie radzisz na boisku i podchodzisz z szacunkiem do klubu, to wtedy oni oddają ci tę wdzięczność.
To może są lepsi niż ci we Wrocławiu, tam mieliście puchy.
Wydaję mi się, że stadion we Wrocławiu jest za duży jak na Śląska. Piękny, ale za duży, bo nawet jak wygrywaliśmy z Legią i Lechem, to przychodziło po 25 tysięcy ludzi, ale wciąż stadion wydawał się pusty. Trudno jest go zapełnić. Pewnie, zdaję sobie też sprawę, że nie dawaliśmy zbyt dużych nadziei, dlatego te pustki były i są. Tutaj mamy obiekt na 12 tysięcy miejsc, przychodzi po 11, więc nie ma problemu.
A jak wygląda baza treningowa klubu?
Jest dobra. Budynek klubowy nie powstał rok czy dwa lata temu, ma swoje lata, to widać, ale mamy pięć boisk treningowych. Na dwóch trenują grupy młodzieżowe, my mamy dwa pełnowymiarowe boiska wyłącznie dla siebie. To są stoły, do niczego nie można się przyczepić. Każdy ma też swój pokój, w którym może odpocząć i się rozluźnić. To są proste rzeczy, ale rzadko zdarza się, by w Polsce zawodnik mógł przyjść przed treningiem do takiego pokoju i odpalić telewizor. Jest nawet lokaj, który dba o twoje rzeczy, zabiera je do prania. Mamy salę do bilarda, salę do ping-ponga, basen. Nie jest to wszystko jakieś mega ultra nowoczesne, ale odpowiednie, by myśleć o grze w piłkę.
Nazwisko „Kosecki” otwiera ci drzwi na mieście?
Otwiera. Tylko i wyłącznie dzięki mojemu tacie. On tu jest znany, jak mnie widzą, to podchodzą zrobić zdjęcie, pierwsze pytanie jest zawsze to samo: „czy jesteś synem Romana, który grał w Galatasaray?”. Fajnie, że to nazwisko pomaga, ale nie chcę tego nadużywać, bo potem się człowiek rozleniwia.
Ogólnie widzę, jak inna jest tu kultura. W Polsce niektóre sprawy są normalne, a tutaj musisz się trochę natrudzić. Chodzi mi na przykład o mieszkanie. U nas, jak coś wynajmujesz, to masz umeblowanie, gaz, ciepłą wodę, telewizję i takie różne rzeczy. Tu muszę jeździć od jednego urzędu do drugiego, żeby ktoś po paru tygodniach przyjechał do mnie, wcisnął guzik i włączył ciepłą wodę. Tutaj jest to normalne, kiedyś może bym się wkurzał, ale teraz podchodzę do tego na spokojnie. Zdaję sobie sprawę, że panują tu inne zwyczaje i je akceptuję.
Inna jest też tam kultura prezesowania, wasz prezes to ekscentryk?
Mogę powiedzieć, że widać, jak mu zależy na osiągnięciu sukcesu. Potrafi się zdenerwować. Wygraliśmy na wyjeździe i był szczęśliwy, przegraliśmy jednak potem u siebie i był niezadowolony, na przykład mi dostało się po głowie. W trakcie meczu doszło do przepychanek z rywalami, więc prezes przyszedł po spotkaniu, dał mi naganę i kazał iść do szatni przeciwników ich przeprosić. Prezes chce, żeby ten klub był poukładany i dobrze zorganizowany. Jest trochę furiatem, ale ma głowę na karku.
A wchodzi do szatni i rzuca zegarki za wygraną?
Premie są i to fajne. Ktoś mi powiedział, że będę tu żył z premii i to jest prawda. Jak wygrasz mecz i dostajesz premię, to żyjesz nią miesiąc-dwa, a podstawowej pensji w ogóle nie dotykasz. Prezesowi zależy, by nas mobilizować, a premia za wygraną jest najlepszym sposobem.
Kończąc, tak poza sportem: nie nudzisz się w tej Turcji? Z tego co wiem, pojechałeś tam sam.
Rodzina jest ze mną od dwóch dni. Wcześniej wyglądało to tak: trening, hotel, mecz i załatwianie sprawy z mieszkaniem. Trochę się nudziłem, ale nie przyjechałem się tu bawić i imprezować, tylko pokazać i w najbliższym czasie albo pójść do mocniejszego klubu, albo awansować z Adaną do ekstraklasy.
Rozmawiał PAWEŁ PACZUL
Fot. Newspix & FotoPyk