Tadeusz Pawłowski od początku twierdził, że zamierza potraktować starcie z Olimpią Elbląg poważnie, przy czym w wyjściowym składzie wykorzystał część zawodników, którzy w tym sezonie, albo przynajmniej ostatnio, nie łapią się do pierwszej jedenastki. Czy te dwie kwestie się wykluczały? Otóż nie, wszak było widać po Wojskowych, iż w żaden sposób nie lekceważyli przeciwnika.
A to, że momentami ponosiła ich ułańska fantazja nie wynikało z olewczego podejścia, tylko różnicy w umiejętnościach stricte piłkarskich. Na przykład takiego Radeckiego, który w sytuacji 4 na 2 nie szukał podania do lepiej ustawionego kolegi, tylko wdał się w drybling. Jeszcze innym razem w podobnej sytuacji przekombinował z dograniem do nadbiegającego kolegi. Dankowski z kolei szarżował lewą flanką, aczkolwiek jego próby dośrodkowań raczej rozśmieszały, niż straszyły elblążan. Od razu było widać która nogą wsiada do tramwaju.
Ostatni mecz @SlaskWroclawPl, w którym w składzie nie było ani Piotra Celebana, ani Mariusza Pawelca, to 37. kolejka sezonu… 2013/14 (wygrana 5:1 w Kielcach). Dziś ponownie bez tych dwóch opok i oby ponownie z tak pozytywnym wynikiem! 👊
— Jędrzej Rybak (@jedrzej_rybak) 26 września 2018
No i oczywiście Farshad wielokrotnie próbował swojej bajerki, chociaż nie musiał wykonywać nawet jakichś wysublimowanych trików, aby wyprowadzać przeciwników w pole. Tak naprawdę wystarczało mu krótkie trzymanie piłki przy nodze i odpowiedni balans ciała, dzięki którym parę sytuacji kolegom wypracował.
I w sumie w ogóle Śląsk miał dziś tyle okazji do zdobycia bramki, że aż dziwimy się, iż tylko dwukrotnie udało się im pokonać Pawła Rutkowskiego. Sam Piech miał kilka, więc pewnie odczuwa niedosyt, skoro nie udało mu się ustrzelić hattricka. Asysta przy golu Radeckiego – w porządku, nawet pomimo tego, że tak naprawdę Arek chciał uderzać, ale skiksował. Na pewno jednak szczególnie sytuacji z 60. minuty, kiedy stanął oko w oko z młodym golkiperem Olimpii, lecz uderzył prosto w niego.
Powiedzmy jednak, że ogólnie doświadczony napastnik wygrał z nim 2:1, wszak już wcześniej zapakował mu dwie sztuki. Dużym sprytem wykazał się Piech przy golu na 1:0. Nie pakował na pałę, gdy piłka spadała mu do nogi, lecz tylko lekko ją zgasił, przełożył na lewą, wyprowadzając w pole dwóch obrońców na raz, a potem uderzył celnie przy krótkim słupku. Później zaś skrzętnie skorzystał z rzutu karnego, podwyższając na 2:0. Uważamy jednak, iż w tej sytuacji arbiter mocno skrzywdził gospodarzy. Broź po prostu popełnił klasyczne padolino. Dlaczego nie interweniował VAR? Obrońca padł, jakby go piorun pizgnął, a przecież Kamil Wenger go nawet nie dotknął. Żenada…
W sumie szkoda, że to trafienie Śląska zostało uzyskane w tak słaby sposób, a nie na przykład po którejś z ładnych, szybkich, kombinacyjnych akcji podopiecznych Tadeusza Pawłowskiego. Z czasem bowiem zmęczenie mocno dopadało elblążan, ponieważ od początku dość intensywnie biegali, próbując ofensywnej gry. No ale kiedy już moc w bateriach się skończyła, spóźnione reakcje obrońców, duże przestrzenie między formacjami i kiepskie krycie dawały wrocławianom łatwego dochodzenia do kolejnych okazji. Sam Cholewiak miał ze trzy, lecz zawsze uderzał niecelnie. Damian Gąska, który pojawił się na boisku w drugiej połowie, trafił w słupek. Szczęścia próbował również Pałaszewski, lecz on też miał trochę za bardzo poluzowany celownik.
Elbląskie trybuny były ewidentnie niezadowolone z takiego przebiegu sytuacji – tak wnosimy po gromkich okrzykach typu „jazda z wiadomo kim” już po 0:2 – jednak nam nawet ten mecz się podobał. Olimpia przynajmniej chciała grać w piłkę, a nie tylko murowała się przed własnym polem karnym licząc na cud. No ale wiadomo, przepaść pomiędzy poziomami obu ekip była dla gospodarzy po prostu nie do przeskoczenia.
Olimpia Elbląg 0:3 Śląsk Wrocław
0:1 Piech 10′
0:2 Piech (karny) 28′
0:3 Radecki 90+1′
Fot. NewsPix.pl