Reklama

Po zawalonym debiucie przestałem być treningowym minimalistą

redakcja

Autor:redakcja

23 września 2018, 12:07 • 21 min czytania 3 komentarze

Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, Patryk Dziczek raczej prędzej niż później pobije transferowy rekord Piasta, który wynosi obecnie milion euro za Kamila Glika. 20-letni pomocnik już w czerwcu 2015 roku debiutował w Ekstraklasie, ale wtedy zupełnie się spalił i na kolejną szansę czekał dwa lata. Tamto niepowodzenie okazało się dla niego przełomem w podejściu do piłki, nie będzie musiał na starość mówić, że za późno otworzyły mu się oczy. W gliwickim zespole reprezentant U-21 odgrywa coraz ważniejsza rolę, pozostaje jednak normalnym chłopakiem, który po treningu pokopie z kolegami w swojej wiosce, pomoże ojcu w warsztacie stolarskim lub porysuje z „odgapianki”. Poznajcie piłkarza mogącego wkrótce narobić sporo zamieszania w naszym futbolu. 

Po zawalonym debiucie przestałem być treningowym minimalistą

Wiadomo, że zawsze walczycie o zwycięstwo, ale patrząc realnie, trudno było zakładać, że Piast po ośmiu kolejkach będzie w czubie tabeli.

Na pewno jest to lekkie zaskoczenie. W tamtym sezonie walczyliśmy o utrzymanie do ostatniej kolejki, ale latem kadra się trochę zmieniła, solidnie przepracowaliśmy okres przygotowawczy we Wronkach i jak ruszyło, tak teraz idzie. Są wyniki i przy okazji pokazujemy dobry futbol, budujemy atak pozycyjny, nie spieszymy się, żeby od razu strzelić gola. Oczywiście jak jest okazja, to chcemy ją wykorzystywać i w taki sposób, ale nawet gdy mamy niekorzystny wynik, potrafimy grać po swojemu i odrabiać straty.

No właśnie, wiosną graliście bardzo defensywnie, był problem z ofensywą. Dziś wygląda to zupełnie inaczej. Takie było założenie?

Staramy się teraz grać wysoko, bez względu na to, kto jest rywalem. Nie boimy się odważnego pressingu. Chwilami trener nawet musi nas tonować, żebyśmy nie próbowali w każdej sytuacji odbierać piłki przed polem karnym przeciwnika. Są momenty, że trzeba cofnąć się do średniego pressingu i nabrać sił. Świetnie w roli „dziesiątki” sprawdza się Joel Valencia, mamy kreatywne i szybkie skrzydła. W tyłach też jest postęp, poprawiliśmy stałe fragmenty w defensywie. Wcześniej dość często tak nam strzelano. Najważniejsze, że gra nas cieszy, bawimy się nią i oby tak dalej.

Reklama

Umiejętnie wspomniałeś o średnim pressingu, a nie niskim, który po mundialu źle nam się kojarzy.

Heh, no bywa i tak, że trzeba przejść nawet do niskiego pressingu. Jeśli widzisz, że rywal łatwo wychodzi spod presji na swojej połowie, nieraz lepiej się cofnąć, zwłaszcza przy prowadzeniu. Wtedy druga strona się otworzy i prędzej czy później będzie jakaś okazja do kontry, a mamy zawodników również do takiej gry.

Nie odpowiedziałeś mi jednak, czy wy już przed sezonem zakładaliście zmianę stylu gry, czy po prostu tak wyszło?

Takie były założenia, a po udanym początku zobaczyliśmy, że to działa. Jak nie idzie i przez dłuższy czas nie wygrywasz, trudniej o odważne granie. Jesteśmy skuteczniejsi niż w tamtym sezonie. 2-3 sytuacje i mamy z tego gola, wcześniej okazji było drugie tyle, a bramek zero. Nie zamykamy się jednak w jednym stylu, każdego rywala dokładnie analizujemy i wychwytujemy jego słabe punkty.

Po trzech z rzędu zwycięstwach przegraliście z Legią i Jagiellonią. Mogło się wydawać, że wracacie do miejsca w szeregu, ale ostatnio pokazujecie, że dobry start to nie przypadek.

Oba te mecze przegraliśmy dość pechowo. Nie graliśmy gorszego futbolu niż Legia czy „Jaga”. Z Legią czerwona kartka pod koniec pierwszej połowy po stracie i faulu, a sędzia wrócił do tego dopiero po naszej kontrze i mojej przestrzelonej sytuacji. Mimo to wyrównaliśmy i mieliśmy kolejne akcje. Akurat wtedy załatwiono nas stałymi fragmentami, tak straciliśmy dwa gole. Bramka na 1:3 to już efekt rzucenia wszystkiego na szalę. W Białymstoku po wyrównaniu powinniśmy wykorzystać którąś z następnych sytuacji, a tak Novikovas w ostatniej minucie strzelił między nogami naszego obrońcy i wpadło. Zasłużyliśmy tam co najmniej na remis. Nie załamywaliśmy się, nie zeszliśmy ze swojej drogi. Meczem w Poznaniu pokazaliśmy, że z faworytami również umiemy punktować.

Reklama

Piast Gliwice pogrąży Śląsk we Wrocławiu? LV BET za zwycięstwo gości płaci po kursie 3,15

Nie jesteście zobligowani do mistrzostwa czy pucharów, głównym celem jest utrzymanie, a przewaga nad strefą spadkową po ośmiu kolejkach wynosi aż 10 punktów. Nie grozi wam rozsmakowanie się w ciepełku, które obecnie macie? 

Nie upajamy się tabelą. Nadal mamy głód zwycięstw i chcemy zajść jak najdalej. Nie podchodzimy do sprawy na zasadzie, że jak utrzymanie będzie pewne, to już potem wszystko jedno.

Z drugiej strony, wciąż ma się wrażenie, że ten zespół stać na jeszcze więcej. Gerard Badia dopiero się rozkręca po kontuzji, ciągle kontuzjowany jest Tomasz Jodłowiec, Aleksandar Sedlar siedzi na ławce…

To prawda. „Badi” daje nam większe pole manewru, sprawdzi się na kilku pozycjach. Z Arką miał duży udział przy golu. „Jodła” problemy z żebrem ma za sobą, powinien być już w kadrze na mecz we Wrocławiu. Mamy szeroką i wyrównaną kadrę, trener ma duży wybór przy dobieraniu składu i ustawienia. Teraz może to być szczególnie cenne, bo po spotkaniu ze Śląskiem w środku tygodnia czeka nas Puchar Polski i zaraz potem derby z Górnikiem Zabrze. O tym meczu chyba wszyscy w klubie myślą najbardziej, zwłaszcza że mamy za co rewanżować się Górnikowi w kontekście zeszłego sezonu.

Fot. FotoPyk

Czujesz się już okrzepniętym ligowcem? Dopiero co Michał Probierz powiedział o Kamilu Pestce, że dopadł go syndrom „drugiego sezonu”, gdy zawodnik po niezłym wejściu uznaje, że już będzie z górki. Miałeś taki problem?

U mnie przebiegało to inaczej, bo w Ekstraklasie zupełnie nieudanie zadebiutowałem w 2015 roku i na kolejny mecz czekałem dwa lata. Od razu dostałem po tyłku, więc nie było podstaw, żebym uznał, że już jest dobrze, nie miałem się czym zadowalać. Dziś też nie powiem, że jestem super zawodnikiem, bo rozegrałem w lidze 35 spotkań. Jak ktoś ma 200 występów na koncie może mówić, że nic go już tu nie zaskoczy i zna te rozgrywki z każdej strony. Fajnie, że występuję regularnie, to pomaga budować pewność siebie, ale ciągle muszę się uczyć i wiele rzeczy poprawiać.

Jesteś zawodnikiem „rytmu meczowego”? Tak się mówi o Grzegorzu Krychowiaku, który tylko grając tydzień w tydzień może pokazywać pełnię możliwości.

Na pewno na mojej pozycji trudniej się pokazać, gdy wchodzisz na kwadrans niż na przykład napastnikowi. Grunt to wykorzystywać szansę, gdy już się ją dostanie. Wtedy zaczniesz być postrzegany jako ktoś, kto wkrótce może być ważną częścią składu. Sam przeszedłem taką drogę za trenera Dariusza Wdowczyka. Długo siedziałem na ławce, zaczynałem się już niecierpliwić. Chciałem się odkuć po nieudanym debiucie. W końcu się doczekałem. W przedostatniej kolejce sezonu 2016/17 wszedłem na końcówkę z Wisłą Płock, gdy mieliśmy pewne utrzymanie. W ostatniej kolejce zagrałem już pełne 90 minut z Cracovią.

Przełamałeś klątwę „Pasów”.

Dokładnie, wygraliśmy wtedy 1:0. Co ciekawe, w 1. kolejce ubiegłego sezonu graliśmy z… Cracovią. W tamtym momencie miałem cztery mecze w Ekstraklasie, z czego trzy przeciwko „Pasom”. Wskoczyłem do składu na stałe. W przerwie zimowej niestety musiałem iść na zabieg kostki, z którą miałem problemy. Przegapiłem większość przygotowań, wróciłem do treningów dopiero w połowie drugiego obozu. Musiałem swoje przecierpieć na ławce. Wiosną uzbierałem tylko trzy pełne mecze i dwa jako zmiennik. Trudno było – nawiązując do rytmu meczowego – zagrać nagle od początku i prezentować to samo, co jesienią.

Debiutowałeś w Ekstraklasie 5 czerwca 2015 roku. Spodziewałeś się, że zagrasz?

Nie. O wszystkim dowiedziałem się dopiero w dniu meczu podczas oprawy. Po cichu liczyłem, że może Radoslav Latal da mi 10-15 minut, bo to ostatnia kolejka, utrzymanie zapewnione. Tak najczęściej młodzi debiutują, rzadko zdarza się, żeby od razu rzucano ich na głęboką wodę. Chłopaki w szatni mówili mi, żebym zaczął od prostego podania do tyłu, dla nabrania pewności. A ja zacząłem od jednej, drugiej straty, później przy linii bocznej ktoś mnie przepchnął, straciłem piłkę i poszła z tego akcja na gola. W przerwie zostałem zmieniony, już w szatni poleciały łzy. Po powrocie do domu popłakałem trochę więcej, musiałem to przetrawić. Dotarło do mnie, że jeszcze nie wszystko jest super, że skoro fajnie wyglądam na treningach, to jeszcze nie znaczy, że w meczu pokażę to samo, że to inne granie. Jako 17-latek grałem za wolno, nim przyjąłem i pomyślałem, często rywal zdążył doskoczyć. Miałem z czego wyciągać wnioski i chyba wyciągnąłem.

Z perspektywy czasu: byłeś wtedy gotowy na debiut, czy to zwykły pech?

Może miałem pecha o tyle, że nie zdążyłem się nastawić na grę w pierwszym składzie. Równie dobrze mógłbym wypaść nieźle i już wtedy zostać w kadrze. A tak cofnięto mnie do juniorów. Dostałem motywacyjnego kopa, żebym robił dużo więcej, niż do tej pory. Wcześniej przychodziłem do domu, położyłem się na łóżku i uznawałem, że koniec piłkarskich obowiązków. A trzeba pracować też po treningu zasadniczym. Dziś robię tak cały czas, wzmacniam się fizycznie, pracuję nad swoją szybkością. Tamten mecz uświadomił mi, że jeszcze nie jestem tak dobry jak sądziłem i nic mi się nie należy, bo byłem przekonany, że już zasługuję na skład. Lekcja pokory.

W klubie niedawno słyszałem „Patryk dziś jest wzorem do naśladowania, ale miał okres sodówki, różne rzeczy się działy”. 

Nie do końca nazwałbym to sodówką. Byłem bardziej pyskaty, czasami odburknąłem starszemu koledze, gdy ten przekazywał jakieś uwagi. Siłą rzeczy trochę po głowie się dostawało. Nie wywyższałem się jednak, w szkole nie nosiłem głowy w chmurach, bo jestem już w pierwszym zespole Piasta.

Czyli bardziej odzywały się nerwy i emocje niż przekonanie o swojej wyższości?

Tak. Reagowałem w pierwszym odruchu, zamiast czasem ugryźć się w język i pomyśleć, czy warto polemizować. Później zdałem sobie sprawę, że to nie pomaga, że warto wysłuchać starszego kolegi. Krytykę traktowałem jako osobisty przytyk, a nie działanie w dobrej wierze. Co nie znaczy, że zawsze muszę się zgadzać, ale trzeba akceptować to, że ktoś może mieć inne zdanie.

Co sprawiło, że zmieniłeś podejście?

Nieudany debiut w Ekstraklasie sprowadził na ziemię. Dotarło do mnie, że koledzy czy trener mogą mieć rację, gdy na coś zwracają uwagę. Niejako zaczynałem od zera, wróciłem do punktu wyjścia. Po dwóch latach dostałem drugą szansę od trenera Wdowczyka i myślę, że ją wykorzystałem. Teraz mam zupełnie inne podejście. Jeśli chcę wyjechać za granicę, muszę dawać od siebie więcej, nie być treningowym minimalistą. Czytasz o największych zawodnikach i tam co chwila okazuje się, że pracują indywidualnie i czasami właśnie to robi różnicę.

Przy nieumiejętnej pracy dodatkowej można też sporo zepsuć.

Konsultuję to w klubie. Znam też już swój organizm i wyczuwam, kiedy mogę przesadzić. Lubię sobie po powrocie do domu wyjść na boisko i jeszcze pożonglować, poćwiczyć strzały. Zwiększam czucie piłki i kontrolę nad nią, a uważam, że to jeden z najważniejszych elementów. Czasami sobie pobiegam, przegonię psa na spacerze z piłką przy nodze. Często zaglądam na siłownię i wzmacniam jakąś partię mięśni. W trakcie sezonu stosuję małe obciążenia, za to więcej powtórzeń. W przerwie od treningów w drugą stronę. Wszystko z głową, 2-3 dni przed meczem odpuszczam dodatkowe rzeczy, ale gdy jest więcej czasu, codziennie coś robię.

Co z dietą? Przed wywiadem okazało się, że nie tolerujesz laktozy, bo nie chciałeś mleka do kawy…

Mamy w klubie dietetyka. Pytałem go, dlaczego tak często muszę chodzić do ubikacji, po 4-5 razy dziennie. Czułem, że coś może być nie tak. Podczas badań wydolnościowych poprosiłem też o badania krwi. Okazało się, że mam nietolerancję na nabiał, laktozę, to samo z glutenem. Zmieniłem dietę według zaleceń. Już po dwóch tygodniach czułem się bardziej wyspany, miałem więcej energii. Wcześniej zjadałem dziennie 3-3,5 tys. kalorii, ale i tak wszystko wydalałem. Nie było w oparciu o co budować mięśni. Co nie znaczy, że nie robię odstępstw. Raz na jakiś czas masz „cheat meal”, gdy możesz zjeść pizzę, burgera czy nawet iść do McDonaldsa. Mała odmiana jest potrzebna dla zachowania psychicznej równowagi. Grunt, żeby w pozostałe dni trzymać się zaleceń.

Niektórzy piłkarze nawet przesadzają z rygorystycznym odżywianiem, na przykład stosując na siłę dietę bezglutenową, co tylko ich osłabiało. 

Każdy powinien zrobić sobie badania krwi i na tej podstawie wprowadzać zmiany. Jeśli masz jakąś nietolerancję, nie ma co dyskutować. Takie małe rzeczy w dłuższej perspektywie stają się dużymi rzeczami. Słyszałem hasło, że dieta to 70 procent, a siłownia to 30 procent.

A nie masz wrażenia, że w polskiej lidze trochę odwrócono proporcje? Mariusz Stępiński stwierdził ostatnio w „Przeglądzie Sportowym”, że u nas najważniejsze są odżywianie i psycholog, a zapomina się o normalnym, porządnym treningu. Organizmowi odpowiednio wytrenowanemu trudno już potem zaszkodzić, za to polski zawodnik będąc niedotrenowany próbuje to sobie bilansować nawet bardziej rygorystyczną dietą niż piłkarz z Zachodu.

Trudno mi to komentować, na razie nie mam porównania. Mariusz grał w Polsce, ale był również w Niemczech, we Francji i Włoszech, więc ma prawo zabierać głos. Jeśli kiedyś wyjadę za granicę, będę mógł porównać. Natomiast wyjeżdżając z kraju musisz być od razu nastawiony na robienie czegoś „ponad” i ten nawyk na pewno mi nie zaszkodzi.

Mówiłeś o wzmacnianiu się fizycznie, ale chyba jeszcze masz rezerwy. Chociażby z Legią parę razy odbijałeś się od rywali.

Mam jakieś rezerwy jeśli chodzi o siłę, z kilogram lub dwa mięśni mógłbym jeszcze przybrać. Wtedy chyba będę mógł powiedzieć, że w tej kwestii osiągnąłem optymalny poziom. A że parę razy się odbiłem… Krzysiek Mączyński to ligowy wyjadacz, w ostatnich latach był podstawowym reprezentantem, wie, jak się zachować w takich boiskowych sytuacjach. Kolejna nauka.

Dziczek czolo fot. przemyslaw michalak

Wypłynąłeś na szersze wody, gdy do Palermo sprzedano Radosława Murawskiego. Czułeś wtedy, że to będzie twój czas, że możesz być naturalnym następcą tego piłkarza?

Gdzieś mi tam mogło chodzić po głowie, że skoro Radek odszedł do Włoch, to teraz ja chcę być młodym zawodnikiem, który dostaje szansę w Piaście.

Wiele was łączy.

W sumie tak. Obaj urodziliśmy się w Gliwicach, jesteśmy wychowankami Piasta, gramy na tej samej pozycji. Miałem bardzo dobry kontakt z Radkiem. Na pierwszych treningach mi pomagał. Jesteśmy w stałym kontakcie, ostatnio pogadaliśmy na Snapchacie. Gdy go sprzedano, pojawiła się myśl, że mogę być następnym wychowankiem, który może się wybić w Gliwicach. Dążę do tego, żeby grać równie dobrze jak Radek, a może nawet lepiej.

Wiosną jednak miałeś trudniejszy okres, bo wylądowałeś na ławce. Z tym chyba było pogodzić się znacznie trudniej niż z odstawieniem po nieudanym debiucie.

Nie cieszyło mnie to, ale skoro przepracowałem pół drugiego obozu przez ten zabieg, musiałem się liczyć z pewnymi rzeczami. Zdecydowałem się zrobić porządek z kostką, bo później problem mógłby wyjść ze zdwojoną siłą i straciłbym znacznie więcej czasu. A tak pauzowałem półtora miesiąca podczas przerwy między rundami, co oczywiście krótkoterminowo nie pomogło, ale dziś nic mi nie dolega i znów gram w pierwszym składzie.

Czyli na starcie rundy wiedziałeś, że trudno oczekiwać występów w wyjściowej jedenastce?

Wiedziałem, na co się pisałem, ale oczywiście na treningach walczyłem ze wszystkich sił. Nie odpuściłem i liczyłem, że z czasem do składu wrócę. Stało się to dopiero w kolejnym sezonie. Latem powiedziałem sobie, że teraz już musi być mój czas i trzeba miejsce odzyskać. Udało się. Byleby zdrowie dopisywało, bez tego ani rusz.

Nie imponujesz na razie liczbami w ofensywie. Dwa gole i trzy asysty w 37 meczach dla Piasta nie robią wrażenia.

Te liczby nie powalają i chciałbym to zmienić, bo statystyki też są istotne. Wiadomo, że nie są one najważniejsze na mojej pozycji, ale jeśli trochę się w tym aspekcie wyróżniasz, całościowo jesteś dużo lepiej postrzegany. Moim celem na tę rundę było pięć bramek i pięć asyst – generalnie dwucyfrówka w klasyfikacji kanadyjskiej. Ale nawet gdybym uzbierał tyle przez cały sezon, też byłbym zadowolony.

Drugie, znacznie bardziej udane wejście do Ekstraklasy miałeś u Wdowczyka. To trener, któremu na razie chyba najwięcej zawdzięczasz.

Przede wszystkim dał mi szansę w odpowiednim momencie, gdy miał przekonanie, że jestem gotowy. Trener chodził na każdy domowy mecz w CLJ i w pewnym momencie uznał, że to ten czas. Zaczęliśmy od piętnastu minut z Wisłą Płock. Potem z wyprzedzeniem powiedział, że w ostatniej kolejce zagram od początku, żebym niczym się nie stresował i pokazał się tak jak na treningach, a wtedy wszystko będzie dobrze. Jestem mu wdzięczny, bo gdyby wtedy na mnie nie postawił, nie wiadomo, gdzie byłbym dziś.

Zaczynałeś myśleć o odejściu?

Zainteresowanie z I ligi pojawiało się już dwa lata temu i byłem gotowy iść na wypożyczenie. W tamtym czasie jednak przyplątała się kontuzja kolana, koniec końców pauzowałem ponad dwa miesiące. Ofertę złożyła Stal Mielec, ale mój uraz był pewną niewiadomą, nie wiedzieliśmy na początku, czy przeprowadzić operację, czy leczyć się zachowawczo. Wybraliśmy drugi wariant i dobrze zrobiliśmy. To jednak trwało, Stal przestała się odzywać. Trudno się dziwić, że nie chciała wziąć kontuzjowanego zawodnika, który nawet nie rozstrzygnął, jak będzie się leczył – zwłaszcza że chodziło o młodzieżowca, którego każdy pierwszoligowiec musi mieć w składzie. Po wyzdrowieniu uznałem, że zimą zostaję i będę walczył o swoją szansę. W marcu przyszedł trener Wdowczyk i od razu wziął młodych pod lupę. Szybciej dał szansę Denisowi Gojko, który pomógł w utrzymaniu, potem przyszła moja kolej.

Gdy zwalniano Wdowczyka, byłeś pewnie najsmutniejszym zawodnikiem w szatni.

Tak już niestety jest w Polsce. Jak nie idzie, pierwszy płaci za to trener. Dariusz Wdowczyk dużo rozmawiał z młodymi zawodnikami. Jeśli zrobiłeś coś źle na treningu, zawsze to omawialiśmy – czasami jeszcze w trakcie zajęć. Pamiętam mecz z Lechią Gdańsk u siebie. Nie wyszedł mi, zszedłem w przerwie i już następnego dnia o wszystkim porozmawialiśmy. Puenta była taka, że nie może to tak wyglądać, ale teraz jest nowy tydzień i idziemy dalej. Takie podejście trenera mi pomogło.

Kilka razy mówiłeś już o poprawianiu tego, co robisz źle. To co jeszcze robisz źle?

Nadal zdarza się, że za długo holuję piłkę i za wolno przekazuję ją do przodu. Najwięcej do poprawy mam jeśli chodzi o szybkość, chwilami brakuje też szybszego doskoku do rywala.

W „PS” Witold Czekański, twój trener z juniorów, stwierdził, że gdybyś był o 20 procent szybszy, już dawno wyjechałbyś z Polski.

Na pewno by mi się te 20 procent do szybkości przydało, zwłaszcza przy 3-4 pierwszych krokach. Nigdy nie będę zawodnikiem, który w pierwszej kolejności wyróżnia się szybkością, ale każdy aspekt można choć trochę poprawić. Mam rezerwy, pracuję nad tym, ale kosztem tego nie mogę zaniedbać pozostałych rzeczy.

Wielkim zwolennikiem twojego talentu jest selekcjoner kadry U-21 Czesław Michniewicz, często chwali cię na Twitterze za „skanowanie” boiska i wizję gry. Jak już ci zaufał, to masz pewne miejsce w jego drużynie.

Przy pierwszym powołaniu, rok temu na Gruzję, siedziałem na ławce, ale u mnie to klasyka. W każdej młodzieżówce zaczynałem na rezerwie, ale jak już zagrałem, to zostawałem w składzie. Tu jest tak samo. Wiem, że jestem ważnym zawodnikiem dla trenera i doceniam to. Poprzez reprezentację też można się pokazać, na mecze jeżdżą skauci zachodnich klubów. Co do wizji gry – wielu trenerów uczulało mnie, żebym zawsze wiedział, co się wokół mnie dzieje i był przygotowany na różne warianty. Mówiłem o tym holowaniu, ale czasami nie muszę oddawać piłki od razu, tylko ruszę i kiwnę, wtedy mogę zrobić przewagę i będzie element zaskoczenia. Najważniejsze, żeby w danej sytuacji wybierać optymalne rozwiązania.

Krótko mówiąc, zamierzasz być rasową „ósemką”. Nie chcesz tylko grać na alibi i zamknąć się w kokonie 95-procentowej celności podań do najbliższego.

Tak, lubię mieć piłkę przy nodze, nie boję się rozgrywania. Środek pola powinien być centrum kreowania gry, co pokazują takie postaci jak Luka Modrić, Xavi czy Andres Iniesta. Widzą wszystko, świetnie odnajdują wolne przestrzenie i mają dobre liczby.

Patryk Dziczek przed meczem kadr U-21 z Danią. Fot. FotoPyk

Wątek gry za granicą wplotłeś w naszą rozmowę kilka razy. Mam wrażenie, że ty, klub i twoje otoczenie jesteście już nastawieni, że czas na krok do przodu nadejdzie raczej prędzej niż później. 

Chciałbym, żeby tak było i wierzę w to. Ale na co dzień patrzę krótkoterminowo: najbliższy mecz, dalszy rozwój, jak najwyższe miejsce dla Piasta.

Przed sezonem chciano cię w Lechu Poznań i Wiśle Kraków. Miałeś dylemat?

Na spokojnie wszystko przemyślałem i postanowiłem zostać w Piaście.

Wyczuwam, że bardziej jesteś nastawiony na odejście za granicę bez pośrednictwa Legii czy Lecha. Ten model kariery w lidze jest coraz częstszy, co pokazali teraz Krzysztof Piątek i Arkadiusz Reca.

Nie nastawiam się z góry na jeden wariant. Wszystko zależałoby od konkretnego przypadku: czy w nowym klubie mieliby na mnie pomysł, czy jestem chciany przez trenera. Ale gdybym dostał ciekawą ofertę z zagranicy, chciałbym spróbować od razu i nie martwiłbym się, że nie byłem najpierw u któregoś z polskich potentatów.

Jeśli Piast ma zarobić na tobie dobre pieniądze, a takie zapewne jest założenie, najpóźniej po sezonie trzeba byłoby ruszać dalej, bo kontrakt masz do połowy 2020 roku. 

Zawsze można umowę przedłużyć, żeby klub miał lepszą pozycję do negocjacji. Na razie to jednak etap gdybania. Punktem wyjścia jest to, żebym przez cały sezon grał dobrze w pierwszym składzie i zobaczymy. Zgrać się musi wiele czynników, w takich tematach wszystko trzeba robić na spokojnie. Postaram się zrobić zamieszanie, ale liczy się tu i teraz, w niedzielę mecz ze Śląskiem.

Dziczek w reprezentacji U-17, mecz o Puchar Syrenki z Łotwą. Fot. FotoPyk

Niewiele było z tobą wywiadów, ale w tych nielicznych zawsze mówiłeś o ojcu.

Mogę dziękować i mamie, i tacie. Rodzice zawsze mi pomagali, nie blokowali mnie, nie traktowali grania w piłkę jako fanaberii. Zawozili mnie na treningi, a potem odbierali, nieraz czekając w trakcie. Nie musieli tego robić. Do dziś starają się być wsparciem i przekazać jakieś konstruktywne uwagi. Jestem im bardzo wdzięczny. Tata nigdy w piłkę nie grał, ale zna się na niej, wiele osób podczas takich rozmów zgadza się z jego zdaniem. Na pewno marzył, żeby być w takim położeniu jak ja teraz. Kiedyś jednak możliwości na przebicie się były mniejsze, a trzeba było zarabiać na życie.

Zdarza wam się razem trenować.

Czasami pójdę z tatą pokopać. Ogląda każdy mój mecz i potrafi wychwytywać ciekawe szczegóły. Nie pozwala mi spocząć na laurach. Też zwraca uwagę, że powinienem poprawić start z miejsca i cały czas pracować dodatkowo. Super, że mam takie oparcie. Rodzina jest dla mnie najważniejsza.

Twój ojciec jest stolarzem. To praca kojarząca się z precyzją, opanowaniem, cierpliwością. Takie są jego cechy?

Bywa, że tej cierpliwości zabraknie. Jak coś źle policzy, gdzieś się pomyli przy cięciu płyty, to wiadomo, że nerwy są. Cała robota idzie na marne, trzeba domówić płytę i zaczynać od nowa. A terminy gonią. Jak umawia się z klientem na konkretny dzień, to chce się z tego wywiązać. Ale jak wszystko dobrze idzie, to tata faktycznie jest spokojny (śmiech).

Duże wsparcie mam też w dziewczynie. Jest prawie na każdym meczu. Nie blokuje mnie. Jeśli wychodzę z domu popracować, to nie ma pretensji, bo powinienem posiedzieć z nią czy wyjść gdzieś ze znajomymi. Ma świadomość, że chcę zajść jak najwyżej i nie można odpuszczać. Bardziej mówi mi: jedź, rób swoje i trenuj tyle, ile możesz.

Nie widzieliśmy jej jeszcze pod tagiem WAGs.

Dobrze to o niej świadczy.

Długo jesteście razem?

Pięć lat.

Czyli masz pewność, że na kasę nie poleciała.

Heh, dokładnie. Wtedy miałem 15 lat i grałem w juniorach Piasta.

Masz rodzeństwo?

Brata, starszy o cztery lata. Piłką zupełnie się nie interesuje, dla niego mogłaby nie istnieć. Zawsze skłaniał się ku sztukom walki, trenował capoeirę i coś jeszcze. Miał jednak problemy z kolanem i musiał pójść do roboty. Na razie mieszka jeszcze z rodzicami.

W Bojszowie jako dziecko „nielegalnie” grałeś w meczach. O co chodziło?

Jak miałem 14-15 lat, czasami jechałem do wioski pograć z chłopakami. To byli juniorzy klubów z A- czy B-klasy. Traktowałem te mecze jako dodatkowy trening, grałem pod innym nazwiskiem. Kiedyś wygraliśmy 2:1 po moich golach, ale rywale skojarzyli, że chyba trenuję w Piaście. Chcieli sprawdzić dokumenty, więc nawet się nie przebieraliśmy, tylko od razu do samochodu i odjazd.

Wynik został uznany?

Tak. Nie zdążyli nas posprawdzać.

To kto według protokołu zdobywał bramki?

Oj, już nie pamiętam. Grałem pod różnymi nazwiskami (śmiech). Fajne wspomnienia.

Wychodzi na to, że chyba nie miewasz przesytu piłką. Niektórzy skończą trening i wtedy już interesują ich tylko inne rzeczy.

Pod koniec sezonu, gdy meczów już naprawdę się nazbiera, w pewnym momencie czuję, że potrzebuję resetu – psychicznego i fizycznego. Ale to trwa tydzień czy półtora, odpocznę z rodziną, jakieś krótkie wakacje i znów mam głód piłki.

Masz jakieś zainteresowania pozapiłkarskie, które pomagają się zrelaksować?

Są chwile, że lubię porysować. Z „głowy” za bardzo nie umiem, ale odgapianki dobrze mi wychodzą. Jak jestem w domu, czasami trochę pomagam tacie przy pracy. Robi fajne rzeczy, więc nawet samo patrzenie, jak to powstaje, może być przyjemne.

Tata daje ci ważniejsze zadania, czy pomagasz trzymać płytę?

No właśnie przydaję się, jak trzeba przycinać blaty czy większe płyty. Albo jak trzeba przenosić szafki, zapakować coś do samochodu czy wnieść zamówienie na piętro. Za piłę sam się nie biorę, bo to jednak trochę niebezpieczne, trzeba mieć dużo wprawy. Ale gdybym się przyuczył, samemu pewnie też bym jakiś mebel zrobił. W razie czego mam alternatywę w życiu.

Nie jesteś boiskowym bandziorem, ale zdarzyło ci się opluć rywala.

Tak, ale zostałem sprowokowany. Graliśmy na wyjeździe z rezerwami GKS-u Tychy. Była jakaś przepychanka przed rzutem rożnym i w pewnym momencie gość mnie opluł. Jeżeli robisz coś takiego, pokazujesz drugiej stronie, że zupełnie jej nie szanujesz. Czegoś takiego nie akceptuję. Odpowiedziałem tym samym, trudno było nie dostać nerwicy. W szatni trener krzyczał, co ja wyprawiam, ale gdy powiedziałem, że tylko się „odwdzięczyłem”, już nie miał większych pretensji. Sam nigdy bym nie zainicjował takich scen. Jasne, jakieś drobne spiny są często, ale potem przybijamy piątki i nie ma sprawy.

Jak to się skończyło? Dostaliście czerwone kartki?

Nie, sędzia tego nie zauważył. Graliśmy do końca.

W Ekstraklasie miałeś sytuacje, że ktoś ewidentnie przegiął i nie miałeś ochoty zbijać piątki?

W rezerwach byli goście, którzy chamsko kopali po nogach czy szczypali, a potem uśmiech i piąteczka. Czegoś takiego nie lubię, wtedy olewam typa i odchodzę. W lidze kultura jest większa, wszędzie są kamery. W meczu z Legią miałem spięcie z Jose Kante. Jak się wywracał, to mnie kopnął. Odepchnąłem go, dostaliśmy po żółtej kartce. Ale 2-3 minuty później przeprosiliśmy się, przybiliśmy piątki. O takich sytuacjach szybko się zapomina. Najgorsze jest celowe chamstwo.

Dwa razy przeczytałeś „Obsesję doskonałości”, pracowałeś z trenerem mentalnym. Pomogło?

Tak, rok czy półtora roku temu miałem taką współpracę i otworzyła mi oczy na pewne rzeczy. Wtedy tak ostatecznie uświadomiłem sobie, że trzeba robić więcej niż inni, że te szczegóły mogą mieć kiedyś decydujące znaczenie. I że organizm może się dostosować, nie trzeba panikować przy pierwszych objawach zmęczenia. Dawida Piątkowskiego, autora „Obsesji doskonałości”, znam osobiście. Uważam, że dla każdego piłkarza to wartościowa książka, bo pokazuje, jak trenują czy trenowali najwięksi, również z innych dyscyplin. Można się wtedy zastanowić, czy na pewno robi się wszystko, żeby osiągnąć swój cel.

Ty już robisz?

Na pewno robię dużo więcej niż wcześniej, a będę chciał robić jeszcze więcej, żeby cały czas iść w górę.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. Przemysław Michalak

Najnowsze

Niemcy

Bayern sonduje dwóch szkoleniowców. Kto zastąpi Thomasa Tuchela?

Piotr Rzepecki
0
Bayern sonduje dwóch szkoleniowców. Kto zastąpi Thomasa Tuchela?

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

3 komentarze

Loading...