Po bardzo intensywnej sobocie w niedzielę na zapleczu ekstraklasy odbyły się tylko dwa spotkania. Oba jednak zapowiadały się całkiem interesująco i o ile w przypadku rywalizacji GKS-u Katowice z Puszczą Niepołomice cudów nie było, to mecz Podbeskidzia z Sandecją oglądało się naprawdę bardzo przyjemnie. Zaryzykujemy nawet, że choć ostatecznie nie udało się wyłonić zwycięzcy (podobnie zresztą jak w Katowicach), było to najlepsze spotkanie w minionej już kolejce, które potwierdziło aspiracje jednych i drugich.
Pierwszą połowę meczu w Bielsku-Białej możemy podzielić na trzy fragmenty:
Pierwszy – mniej więcej do 15. minuty, gdy na boisku rządziła Sandecja, ale – mimo dwóch dobrych okazji Gabrycha – nie potrafiła zdobyć bramki
Drugi – mniej więcej od 16. do 35 minuty, gdy kontrolę przejęło Podbeskidzie, akcje którego napędzali przede wszystkim skrzydłowi – Sierpina i Płacheta. To właśnie po dokładnym dośrodkowaniu z prawej strony boiska zobaczyliśmy najbardziej efektowną akcję meczu zakończoną widowiskowym uderzeniem nożycami, do którego idealnie złożył się Sabala. Trochę szkoda, że piłka poleciała w środek bramki i wpadła do koszyczka Kozioła, bo mielibyśmy mocną kandydaturę do bramki sezonu.
Trzeci – mniej więcej od 36. minuty, gdy na boisku zapanowała równowaga, a najbliżej zdobycia bramki był Małkowski. Z jego mocnym strzałem z ponad trzydziestu metrów poradził sobie jednak bramkarz Podbeskidzia.
Ogólnie było to więc całkiem interesujące czterdzieści pięć minut, w trakcie których obie ekipy pokazały sporo jakości jak na pierwszoligowe realia. Zarówno gospodarze, jak i goście imponowali organizacją, potrafili zagrać cierpliwie, ale także przeprowadzić niezłą kontrę. Sandecja najgroźniejsza była po stałych fragmentach gry, Podbeskidzie po rajdach i dośrodkowaniach z bocznych sektorów boiska. Zabrakło tylko kropki nad i w postaci choćby jednej bramki.
Gole przyszły dopiero po przerwie, a strzelanie zaczęło Podbeskidzie, któremu wreszcie udało się skutecznie wykończyć kolejną składną akcję. W 65. minucie Modelski z prawej strony boiska posłał dobre dośrodkowanie do Chopiego, Hiszpan ładnie skleił piłkę, jednym zwodem położył doskakujących do niego obrońców Sandecji i podał do Sabali, który bez problemu pokonał Kozioła. Łotysz na tę bramkę solidnie zresztą zapracował, będąc do spółki z Chopim i Płachetą motorem napędowym większości akcji Podbeskidzia. Płacheta z Hiszpanem powinen zresztą zmontować drugą bramkę dla swojego zespołu, ale kilka minut po trafieniu Sabali źle przyjął kapitalną piłkę od byłego piłkarza Talavery i ostatecznie przestrzelił.
Po stracie bramki Sandecja nie ruszyła do huraganowych ataków, ale w końcówce wypracowała sobie kilka okazji do zdobycia wyrównującego gola. Najpierw w sytuacji sam na sam z Dudziciem górą był Fabisiak, potem obrońcom udało się zablokować strzał Nowaka, a następnie bramkarz Podbeskidzia w świetnym stylu obronił główkę Korzyma (absurdalnie w tej sytuacji zachował się Kostorz, który odpuścił krycie, by zawiązać but). Dwie minuty przed końcem spotkania były piłkarz Korony dopiął jednak swego. Tym razem sprawę pokpił Rakowski, łamiąc linię spalonego, dzięki czemu Korzym mógł przyjąć klatką piersiową posłaną górą piłkę i efektownym wolejem doprowadzić do wyrównania. W doliczonym czasie gry Sandecja mogła jeszcze raz pokonać Fabisiaka, ale po sprawnie wyprowadzonej kontrze w polu karnym bielszczan źle zachował się Kanach, a Nowak, który próbował ratować sytuację, strzelił obok bramki.
Remis należy uznać, że wynik, który nie krzywdzi żadnej ze stron. Pewnie trenerzy obu zespołów będą odczuwać pewien niedosyt, ale to z kolei powinna im zrekompensować gra ich podopiecznych. Po tym, co dziś zobaczyliśmy w ogóle nie dziwi nas, że Sandecja to ścisła czołówka pierwszej ligi. Ani że Podbeskidzie odważnie spogląda w tym właśnie kierunku.
Podbeskidzie Bielsko-Biała – Sandecja Nowy Sącz 1:1 (65′ Sabala, 88′ Korzym)
***
W drugim niedzielnym meczu przełamać się próbowali piłkarze GKS-u Katowice, którzy nie potrafili wygrać pięciu ostatnich spotkań. Gospodarze, już z Jakubem Dziółką na ławce trenerskiej, który kilka dni temu zastąpił Jacka Paszulewicza, w meczu z Puszczą Niepołomice byli stroną przeważającą, ale to wystarczyło do zdobycia tylko jednego punktu. Na prowadzenie katowiczan w 14. minucie wyprowadził Błąd, pewnie egzekwując rzut karny podyktowany po faulu na Grzegorzu Piesio. Po strzeleniu gola gospodarze mieli mecz pod kontrolą, ale między 24. a 26. minutą nastąpił wyjątkowo nieszczęśliwy dla nich ciąg zdarzeń. Najpierw z powodu kontuzji boisko musiał opuścić Woźniak, a chwilę później za sprawą Tomalskiego Puszcza doprowadziła do remisu, którego nie wypuściła już z rąk. Było to zresztą o tyle prostsze, że z GieKSy z czasem po prostu zeszło powietrze i niezła do pewnego momentu gra przerodziła się w bezładną kopaninę. Nie ma się więc co oszukiwać – Jakub Dziółka ma do ogarnięcia naprawdę konkretny bałagan.
GKS Katowice – Puszcza Niepołomice 1:1 (14′ Błąd, 26′ Tomalski)
Fot. 400mm.pl/Jakub Gruca