Reklama

Kolejny mecz, kolejna porażka – Guardioli nie wiedzie się w Lidze Mistrzów

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

20 września 2018, 14:25 • 9 min czytania 22 komentarzy

Sześć ostatnich meczów Manchesteru City w Lidze Mistrzów to tylko jedno zwycięstwo i aż pięć porażek. Trzeba przyznać, że katastrofalnie prezentuje się ten bilans. Nawet biorąc poprawkę na to, że wliczają się do niego dwie nieistotne wpadki, zanotowane w spotkaniach o pietruchę. Trudno powiedzieć, jaką wagę będzie miał w ostatecznym rozrachunku wczorajszy oklep, zebrany przez Obywateli z rąk Olympique Lyon. W dodatku zebrany na Etihad Stadium. Być może Manchester wygra już wszystkie mecze do końca fazy grupowej, to w sumie całkiem możliwe, lecz Pepowi Guardioli bez wątpienia nie ubyło powodów do zmartwień.

Kolejny mecz, kolejna porażka – Guardioli nie wiedzie się w Lidze Mistrzów

Frustracja hiszpańskiego szkoleniowca musiała być wczoraj tym większa, że nie zasiadał wraz ze sztabem na ławce rezerwowych. Nie mógł dyrygować drużyną, na bieżąco proponować piłkarzom swoich pomysłów, w reakcji na niekorzystny przebiegie spotkania. Musiał na trybunach odbębnić karę za awanturnictwo w ćwierćfinałowym starciu z Liverpoolem. Podczas meczu z Lyonem stery przejął zatem Mikel Arteta. Angielskie media sugerowały, że to nic wielkiego. – Wiadomo, że to nie to samo bez głównego trenera, ale nie sądzę żeby jego brak miał jakiś wpływ na mecz – uspokajał Andy Townsend, ekspert BBC. – Sądzę, że Mikel sobie poradzi. To dla niego szansa, stanąć w strefie technicznej, podejmować decyzje i wziąć za nie odpowiedzialność.

Jedno z pierwszych pytań pod adresem Artety, ale już po przegranym meczu? Oczywiście o to, jak wielki wpływ na wynik miał fakt, że jego przełożony w efektownym kaszkiecie zasiadał na trybunach, skąd rzucał marsowe miny w stronę boiska, zamiast przebywać z drużyną. – Nie mam pojęcia, jaki to miało wpływ na mecz. Może ty coś o tym wiesz, ja nie wiem – ze spokojem reagował na spekulacje asystent Guardioli. – To hipotetyczne rozważania. Realia są takie, że go z nami nie było i przegraliśmy mecz. Takie są fakty. Gdyby był przy linii, nie mogę powiedzieć, czy wygralibyśmy 5:0, czy przegralibyśmy 0:3. Nie mam pojęcia co by się wydarzyło.

Fakt – to chyba jest temat zastępczy i czcza gdybologia. Podobnie jak sugestie, że o wpadce The Citizens zadecydowało kilkanaście tysięcy pustych krzesełek, bo frekwencja na Etihad Stadium faktycznie nie powaliła wczoraj na kolana. Zwłaszcza biorąc pod uwagę angielskie realia. Ale to tylko kolejny z wątków pobocznych, zresztą Arteta miał podobne zdanie na ten temat. Przypominał, że w ubiegłym sezonie Obywatelom zdarzało się już grać przy marnym wsparciu płynącym z trybun i w odnoszeniu zwycięstw im to nie zawadzało.

– W Lidze Mistrzów jest zerowy margines błędu. Kiedy się mylisz, jesteś za to ukarany – zauważył po meczu były piłkarz Evertonu. I ta uwaga, choć może niezbyt odkrywcza, dość dobrze obrazuje przebieg pierwszej połowy wczorajszego starcia. Zawodnicy Manchesteru popełnili dwa proste, szkolne błędy we wczesnej fazie konstruowania akcji. Dali sobie łatwo odebrać futbolówkę i dwukrotnie za te pomyłki zapłacili. Słono, bo Lyon natychmiast korzystał z prezentów i bez litości atakował rywala w miękkie podbrzusze, gdy tylko pojawiła się ku temu okazja. Goście nastawili się na kontry i ta genialna w swej prostocie strategia przyniosła im zaskakujący sukces.

Reklama

Przy pierwszym golu w sposób szczególnie skandaliczny zachował się Fabian Delph, który zupełnie stracił kontrolę nad swoim ciałem, pokracznie machnął nogą i koniec końców dopuścił przeciwnika do strzału. Aczkolwiek cała defensywa była w tamtej sytuacji zupełnie zdezorganizowana i niepoukładana, na to również warto zwrócić uwagę. Bo rzadko widzi się taki bajzel taktyczny u podopiecznych Guardioli. Może to jednak kwestia jego nieobecności przy linii bocznej?

Z kolei przy drugim trafieniu gości nawalił przede wszystkim Fernandinho, tracąc piłkę w okolicy własnej szesnastki. Efekt – 0:2 do przerwy. Gospodarze na dwa szybkie ciosy zareagowali pozitiwnie i ochoczo rzucili się do odrabiania strat, przycisnęli. Jednak wystarczyło im skuteczności tylko do zmniejszenia rozmiarów porażki. – Jak na ten poziom, nie byliśmy dość dobrzy – skwitował Arteta. – Czy jest to brak koncentracji, brak wygranych pojedynków, proste straty piłki, czy też brak dostatecznej skuteczności – płacisz za to cenę i dzisiejszy mecz był tego kolejnym, świetnym przykładem.

Rodzi się pytanie – czy można już odtrąbić swego rodzaju kryzys Manchesteru City w rozgrywkach Champions League? Dwie klęski z Liverpoolem, wpadka z Lyonem, jeszcze wcześniej (nieco mniej istotne) porażki z Basel i Szachtarem. Trochę się już tego nazbierało w ostatnich miesiącach, a przecież wciąż mamy w pamięci przegrany dwumecz z Monaco. Mistrzostwo Anglii, choć cenne, nie jest akurat tym trofeum, które miał dla The Citizens zapewnić hiszpański filozof futbolu. To bardzo miły, niezwykle prestiżowy, ale jednak dodatek. Guardiola ma w niebieskiej części Manchesteru tylko jedno zadanie – podbój Europy.

Swoją trenerską karierę zaczął wręcz jako specjalista od triumfów na arenie międzynarodowej. Jednak ten wizerunek wielkiego konkwistadora trochę się z biegiem lat przeterminował. Dzisiaj Guardiola uchodzi raczej za żeglarza, który z wytrwałością nieznaną komukolwiek innemu jest w stanie przemierzać długie dystanse w rozgrywkach ligowych. Ale Champions League? Jego sukcesy w tych rozgrywkach zaczyna pokrywać kurz.

gondola

Reklama

Różnie zaczynali swój zwycięski szlak w Lidze Mistrzów najwięksi managerowie naszych czasów. Jose Mourinho i jego FC Porto zremisowali na otwarcie fazy grupowej z Partizanem, co również nie zwiastowało późniejszego, spektakularnego sukcesu tamtej legendarnej ekipy. Niemniej – to są naprawdę rzadkie przypadki, żeby potknąć się w progu, a mimo to później zabłysnąć na salonach. Nie każdy jest ma podobne szczęście co Nikodem Dyzma, żeby nawet wytrąconą z ręki sałatkę przekuć w wizerunkowy sukces. Triumfatorzy zwykli zaczynać swoje występy w elitarnych rozgrywkach po prostu od zwycięstwa, zazwyczaj gładkiego. Żeby ustawić sobie całą późniejszą rywalizację w fazie grupowej i najchętniej po czterech meczach mieć już święty spokój w kwestii awansu. „Kontrolować sytuację”, jak zalecał ojciec Bolca w filmie „Chłopaki nie płaczą”.

The Citizens niczego nie mają w tej chwili pod kontrolą, a w perspektywie kilka nieprzyjemnych wyjazdów. Wyprawa do Charkowa na mecz z Szachtarem to akurat kierunek, którego chyba każdy w Europie wolałby uniknąć. Zwłaszcza hiszpański szkoleniowiec Manchesteru, któremu mecze z ukraińskim zespołem nigdy specjalnie nie leżały. Rewanż z Lyonem również zapowiada się na ciężką przeprawę, a już dwumecz z Hoffenheim jawi się wręcz ekscytująco. Bo Julian Nagelsmann na pewno zwęszył pismo nosem i dołoży wszelkich starań, żeby napsuć krwi Pepowi – czyli swojemu wielkiemu idolowi – i tym samym potwierdzić swoją przynależność do grona najlepszych obecnie szkoleniowców na Starym Kontynencie.

Żeby zaistnieć w gronie najlepszych, musisz ich ogrywać. Tak jak Guardiola, który na drodze do triumfu w sezonie 2008/2009 zostawił w pokonanym polu choćby Macieja Skorżę, Guusa Hiddinka czy Sir Alexa Fergusona. Pytanie tylko, na jaką strategię przeciwko The Citizens postawi Nagelsmann – czy odważy się podtrzymać optymistyczne, super-ofensywne nastawienie, czy jednak sięgnie po inne metody? Jeżeli Wieśniaki zagrają przeciwko Manchesterowi z podobnym rozmachem co wczoraj z Szachtarem, drugiego października czeka nas niezwykle efektowne widowisko.

– Bardzo się cieszę na spotkanie z Guardiolą – mówił szkoleniowiec Hoffenheim po losowaniu grup. – Pisaliśmy ze sobą kilka dni temu, że obaj mamy przeczucie, iż przyjdzie nam się spotkać w Lidze Mistrzów. Teraz to naprawdę nastąpi. Nie mogę się doczekać. Niedawno oglądałem film dokumentalny na temat Manchesteru City. Cieszę się na myśl o grze na ich stadionie, przeciwko ich kibicom. Nie jesteśmy faworytami, ale w Lidze Mistrzów może wydarzyć się wszystko.

Jak mawia klasyk: “to nie będzie zwykły mecz”.

Jeżeli spojrzeć na to wszystko w ujęciu historyczno-statystycznym, Guardiola przegrał wczoraj swój dwudziesty mecz w Lidze Mistrzów, a gdyby doliczyć mu jeszcze porażkę w rewanżowym starciu z Wisłą Kraków w 2008 roku, uzbiera się z tych porażek całe oczko. Sześciokrotnie zniesiono go do szatni na tarczy jako szkoleniowca Barcelony:

2008 rok (wyjazd): Wisła Kraków 0:1 – kwalifikacje

2008 rok (dom): Szachtar Donieck 2:3 – faza grupowa (6. kolejka)

2009 rok (dom): Rubin Kazań 1:2 – faza grupowa (3. kolejka)

2010 rok (wyjazd): Inter Mediolan 1:3 – półfinał (1. mecz)

2011 rok (wyjazd): Arsenal 1:2 – 1/8 finału (1. mecz)

2012 rok (wyjazd): Chelsea 0:1 – półfinał (1. mecz)

W sumie miał 52 mecze, a zatem przegrał 12%. W Bayernie było już troszkę słabiej:

2013 rok (dom): Manchester City 2:3 – faza grupowa (6.kolejka)

2014 rok (wyjazd): Real Madryt 0:1 – półfinał (1. mecz)

2014 rok (dom): Real Madryt 0:4 – półfinał (2. mecz)

2014 rok (wyjazd): Manchester City 2:3 – faza grupowa (5. mecz)

2015 rok (wyjazd): Porto 1:3 – ćwierćfinał (1. mecz)

2015 rok (wyjazd): Barcelona 0:3 – półfinał (1. mecz)

2015 rok (wyjazd): Arsenal 0:2 – faza grupowa (3. mecz)

2016 rok (wyjazd): Atletico Madryt 0:1 – półfinał (1. mecz)

W stolicy Bawarii hiszpański szkoleniowiec podtrzymywał oczywiście passę kończenia rozgrywek Ligi Mistrzów co najmniej (i jednocześnie co najwyżej) na etapie półfinału, ale wpadek było jednak więcej. 36 meczów, osiem porażek. Czyli 22% przegranych spotkań. Jak wyglądają dane z Manchesteru City?

2016 rok (wyjazd): Barcelona 0:4 – gaza grupowa (3. mecz)

2017 rok (wyjazd): Monaco 1:3 – 1/8 finału (2. mecz)

2017 rok (wyjazd): Szachtar Donieck 1:2 – faza grupowa (6. mecz)

2018 rok (dom): Basel 1:2 – 1/8 finału (2. mecz)

2018 rok (wyjazd): Liverpool 0:3 – ćwierćfinał (1. mecz)

2018 rok (dom): Liverpool 1:2 – ćwierćfinał (2. mecz)

2018 rok (dom): Olympique Lyon 1:2 – faza grupowa (1. mecz)

19 meczów, siedem porażek. 37% przegranych meczów. O ile bilans Guardioli w Barcelonie był wybitny, a w Bayernie bardzo dobry, o tyle w City idzie mu po prostu przeciętnie. A pracuje na Etihad Stadium już trzeci sezon i dostał do dyspozycji naprawdę mnóstwo bardzo ekskluzywnych zabawek. Na tyle dużo, że ogrywanie u siebie Lyonu powinno być – z całym szacunkiem dla odradzającej się potęgi francuskiego futbolu – formalnością.

Zastanawianie się nad przyczynami niemocy Manchesteru City w rozgrywkach Ligi Mistrzów – zwłaszcza biorąc pod uwagę ich zdumiewające wyniki osiągane na boiskach Premier League – to oczywiście temat na zupełnie inną opowieść i znacznie dłuższą analizę. Zresztą – czy wczorajsza porażka oznacza, że Obywatele wypisali się już z batalii o końcowy triumf na europejskich boiskach? Nic z tych rzeczy, ta wpadka zmienia w gruncie rzeczy niewiele. Podopieczni Pepa Guardioli pozostaną faworytami we wszystkich pozostałych starciach grupowych. Nie zostali przecież zdeklasowani. Po prostu goście byli skuteczni, gospodarze – wręcz przeciwnie, ale sytuacji bramkowych wykreowali sobie sporo.

Dość powiedzieć, że Lyon w drugiej odsłonie oddał ledwie dwa strzały, zresztą jeden niecelny, a drugi zblokowany. The Citizens? Tylko po przerwie 15 uderzeń w stronę bramki, pięć obronionych przez Lopesa. Dominacja.

Niemniej – pytania i wątpliwości się mnożą. Odpowiedzi na nie musi szukać przede wszystkim hiszpański dowódca niebieskiej brygady z Manchesteru. Czy zawodzi jego filozofia i meczowa strategia, czy też jednak należy wciąż eliminować najsłabsze ogniwa zespołu? Faza grupowa to najlepszy i zarazem ostatni moment na tego rodzaju refleksje. Najwyższy zatem czas je przeprowadzić i zastosować jakieś drobne poprawki, delikatnie naoliwić maszynę, która działa dobrze, ale chyba jeszcze nie weszła na wystarczająco wysokie obroty, żeby zadziwić nie tylko Anglię, ale całą Europę.

Tymczasem wkrótce przyjdzie nam odkorkować szampana, odpalić fajerwerki i zmienić kalendarz na ścianie. Zbliża się rok 2019, a Guardiola na triumf w Champions League nadal czeka. Pozostając bez zwycięstwa w tych rozgrywkach od pamiętnego finału na Wembley. W 2011 roku po raz wtóry pokonał Sir Alexa Fergusona i drugi raz sięgnął po najważniejsze klubowe trofeum w Europie. Karty w Barcelonie rozdawali wówczas Xavi i Iniesta. Między słupkami stał Victor Valdes, po przeciwnej stronie Edwin van der Sar. Szkoleniowiec Manchesteru United miał do dyspozycji Giggs, Scholesa, Owena czy Kuszczaka.

Trochę czasu już od tamtego sukcesu minęło, krótko mówiąc. A pokolenie “nagelsmannów” zaczyna pomalutku napierać.

fot. Newspix.pl

Najnowsze

Komentarze

22 komentarzy

Loading...