Na ten rewanż czekał cały bokserski świat. To miała być jedna z najważniejszych (najważniejsza) walka roku i trzeba przyznać, że bokserzy zdecydowanie stanęli na wysokości zadania. Nieco gorzej z sędziami, bo – podobnie jak po pierwszej walce – jednym z najczęstszych komentarzy jest: „wałek”.
Saul „Canelo” Alvarez to Meksykanin i jeden z najbardziej ekscytujących pięściarzy na świecie. To nie ulega wątpliwości. Podobnie jak fakt, że dla swoich promotorów jest jak kura znosząca złote jaja. Bilety na jego walki sprzedają się fantastycznie, a transmisje w systemie Pay Per View – jeszcze lepiej. Boks zawodowy to wielki biznes i trudno się dziwić, że grupa Golden Boy Promotions, z legendarnym Oscarem de la Hoyą, czyli takim Canelo sprzed piętnastu lat, robi wszystko, żeby ich kurze nikt nie urwał złotych jaj. O tym, jak prowadzony jest 28-latek z Guadalajary pisaliśmy wczoraj, w zapowiedzi do walki roku. W największym skrócie: choć na kursie kolizyjnym z Giennadijem Gołowkinem Meksykanin był od lat, na walkę zgodził się dopiero rok temu. Wtedy, w niezwykle kontrowersyjnych okolicznościach, sędziowie wypunktowali remis. To znaczy: jeden punktował tak, jak widziała to większość świata i przyznał dwupunktową wygraną Gołowkinowi. Drugi dał kontrowersyjny remis. A pani Adelaide Byrd uznała, że Canelo… wygrał 10 z 12 rund. To był niesmaczny żart, kolejny zresztą na długiej liście mocno dyskusyjnych werdyktów na korzyść Meksykanina. Sędzia została zawieszona, ale wynik poszedł w świat i rewanż musiał się odbyć. Trzeba było na niego czekać rok, bo Alvarez w międzyczasie wpadł na dopingu. Musimy przyznać, że ten rok nie wyszedł na dobre Gołowkinowi, który ma już 36 lat.
Dziś w nocy GGG i Canelo dali pokaz boksu na najwyższym poziomie. Walka trzymała w napięciu od pierwszego do ostatniego gongu, nawet sekundy przed zakończeniem ostatniej, 12. rundy, obaj szukali nokautu. Ostatecznie jednak żaden go nie znalazł i o wszystkim znów mieli decydować sędziowie punktowi – tym razem na szczęście bez Adelaide Byrd.
Dave Moretti, czyli ten sam sędzia, który w pierwszej walce wypunktował wygraną Gołowkina, dziś w tym samym stosunku 115-113 widział przewagę Meksykanina. Glenn Feldman widział remis, zaś Steve Weisfeld zgodził się z Morettim i wytypował dwie rundy przewagi Canelo. Co ciekawe, ci sędziowie, którzy na kartach mieli wygraną Canelo, mocno dyskusyjnie przyznali mu ostatnią rundę. Gdyby tego nie zrobili, cała trójka miałaby idealny remis. A tak mamy 50. zwycięstwo w karierze Alvareza i pierwszą zawodową porażkę GGG. Pytanie tylko, czy rzeczywistość była taka, jak na kartach punktowych?
Nie rozumiem. Giennadij Gołowkin ma prawo być zawiedziony zawodowym boksem. Latami nikt nie chciał walczyć z GGG. Największe pojedynki przyszły, gdy nie był już sobą i jeszcze dwa razy z rzędu w najważniejszych pojedynkach życia sędziowie go oszukali. Przykre. #GGG
— Leszek Dudek (@LeszekDudek) 16 września 2018
Zdecydowanie, kontrowersje są. Oczywiście, nie był to taki wałek jak 118-110 na karcie pani Byrd. Ale w ankiecie na stronie fightnews.com na pytanie kto wygrał walkę blisko 70 procent głosujących odpowiedziało, że Gołowkin. Na stronie ringpolska.pl głosujących jest znacznie mniej, ale za to wyniki są jeszcze bardziej na korzyść Kazacha (78 procent).
Sam GGG, który właśnie, po prawie 8 latach panowania przestał być mistrzem świata, oczywiście w ankiecie zagłosowałby podobnie. – Uważam, że to była bardzo dobra walka dla fanów i byli oni zadowoleni. Ale sądzę, że walczyłem lepiej od niego – skomentował.
Tak czy inaczej Canelo świętuje wygraną, znów zarobił furę pieniędzy, a przy okazji zgarnął pasy mistrza świata wagi średniej WBC i WBA. – Wygrałem zdecydowanie, ale jeśli ludzie będą chcieli, możemy zrobić trzecią rundę naszej rywalizacji – deklaruje. Świetny pomysł. Tym razem to Meksykanin jest mistrzem, więc podział zysków będzie bardzo korzystny dla niego. A w ringu? Cóż, tym razem pewnie sędziowie wrócą do niepisanej zasady, że aby wygrać na punkty z mistrzem, trzeba go wyraźnie pokonać. Dziś w nocy ta zasada zdecydowanie była na urlopie…