W piłce nożnej bardzo duża część dyskusji to dopisywanie sterty teorii dotyczących okresu przed meczem, już po meczu. Wówczas, znając już wynik, można dopasować do niego dowolne fakty sprzed pierwszego gwizdka. Niektórzy twierdzą, że to polska specjalność, ale moim zdaniem problem dotyka całej społeczności piłkarskiej od Buenos Aires po Moskwę.
Jeśli drużyna odbyła serię ciężkich treningów przed meczem, a następnie spotkanie wygrała, to decydujące okazało się przygotowanie fizyczne, które pozwoliło biegać dłużej i szybciej od przeciwników. Jeśli jednak przegrała – piłkarze byli zajechani, zabrakło im świeżości i lekkości. Jeśli drużyna przygotowywała się w tropikalnych warunkach, po czym wygrała rozgrywany w podobnej temperaturze i wilgotności mecz – dobrze przeprowadzony okres aklimatyzacji pozwolił uniknąć zaskoczenia aurą podczas gry. Jeśli spotkanie zakończyło się jej porażką – wiadomo, brakowało tlenu. Jeśli dwa tygodnie przed pierwszym gwizdkiem piłkarze poimprezowali, a potem zwyciężyli w meczu – atmosfera zbudowana w szatni poniosła ich na boisku. Jeśli przegrali – organizmy nie zdążyły się zregenerować po libacji.
W ostatnim czasie gruntownie przeanalizowano dwa w miarę obszerne raporty dotyczące Mistrzostw Świata. Jeden zaprezentowała mediom niemiecka federacja, szczegółowo opisując, co wydarzyło się z ich perspektywy *na rosyjskim mundialu*, drugi został odtajniony przez PZPN, delikatnie kompromitując jego twórców. O ile doskonale rozumiem krytyczne głosy uderzające w polski raport, o tyle nie do końca jasny wydaje mi się zachwyt nad tym niemieckim.
Przede wszystkim: nasz raport jest absolutnie tragiczny. Sztucznie rozdęty, przegadany, dotykający kilku kluczowych problemów, ale bez ich mocnego wyłuszczenia. Moim zdaniem mógłby zawierać jakieś pięć, w porywach do ośmiu zdań.
Niedobrana ani do naszego składu, ani tym bardziej do gry rywali taktyka, ustawienie eksponujące nasze wady, za to maskujące zalety, rezygnacja z wypracowanych schematów na rzecz wariantów, które nie przynosiły efektu nawet w meczach towarzyskich. Jeśli już poruszana jest kwestia doboru bazy, to konkretnie – źle oceniliśmy stan przygotowań piłkarzy, próbowaliśmy nadrobić ich braki z sezonu, podczas którego grali mniej, cięższymi treningami, które ostatecznie pogorszyły ich wyniki wydolnościowe. Tu powinny pojawić się ewentualne liczby, natomiast nie jestem pewny, czy faktycznie warto je odtajniać. Co więcej? Zajęcia taktyczne były nieefektywne, skoro piłkarze wprost mówili, że nie wiedzieli, gdzie mają biegać, ryzyko związane z dość ofensywnym ustawieniem w pierwszym spotkaniu się nie opłaciło. W przeciwieństwie do wielu reprezentacji, które ryglowały od miesięcy bramkę i nie odeszły od tego ustawienia również na imprezie, my, do tej pory dość mocni defensywnie, na mundialu bez uzasadnienia ruszyliśmy do przodu.
To rzeczy, które powtarzają się w mniejszym czy większym stopniu w analizach nie tylko polskich ekspertów, w wypowiedziach obecnych i byłych piłkarzy, półgębkiem są także powtarzane przez ludzi związanych z reprezentacją. Rozumiem, że trochę głupio byłoby przedstawić 4-stronny raport, ale moim zdaniem wówczas mielibyśmy pełną jasność, zamiast lania wody, że wszystko wydawało się “najbardziej optymalne”, ale jednak optymalne wcale nie było. Nie zgadzam się, że nasz raport nie wytyka błędów, wręcz przeciwnie, jest ich tam ujętych przynajmniej kilka. Rzecz polega na tym, że totalnie giną w zalewie nieistotnych z punktu widzenia kibica statystyk czy zwyczajnego wodolejstwa.
Nie jestem przekonany, czy raport faktycznie był nam potrzebny – Adam Nawałka dużą część winy wziął na siebie podczas pożegnalnej konferencji. Jeśli miał stanowić rodzaj przyznania się do popełnionych błędów – to zadziałał odwrotnie. Jeśli miał przynieść jakieś wnioski Jerzemu Brzęczkowi – to też nie do końca widzę punkty zaczepienia. Że strzeliliśmy mniej goli niż Senegal? Że Milik słabo zagrał? No sądzę, że trener Brzęczek nie był w czerwcu na urlopie i raczej to sobie sam obejrzał w telewizji.
Jak moim zdaniem powinien wyglądać raport idealny? Widzę to tak: albo szczegółówy opis wszystkich działań podjętych w okresie przed zgrupowaniem, po czym dokładna ocena, w których momentach można było zachować się lepiej, albo krótkie wyszczególnienie najpoważniejszych błędów podjętych przez sztab. Obecnie dostaliśmy… w sumie nie wiadomo co. Trochę InStata, trochę Transfermarkta, wszystko niechlujne i rozmemłane. To boli zwłaszcza, że piłkarze i trener na chłodno wypowiadali się w miarę rozsądnie i jednoznacznie, wskazując przede wszystkim na błędy taktyczne, zarówno w kwestii ustawienia, jak i doboru wykonawców.
Nie zgadzam się natomiast, że raport niemiecki to przełomowe dzieło, które na nowo zdefiniowało sposób przyjmowania porażek. Wręcz przeciwnie, bliżej mi tu do głosów niemieckich dziennikarzy, którzy są dość sceptyczni wobec słynnej 2-godzinnej konferencji Loewa i Bierhoffa. Tak się składa, że widziałem wszystkie mecze Niemców i – gdybym był kibicem tej reprezentacji – w zupełności usatysfakcjonowałby mnie raport 1-zdaniowy. Mieliśmy, scheisse, grosse Pecha. Fantastycznie, że Loew podał o ile dłużej trwał kontakt z piłką u przeciętnego Niemca na MŚ 2018 w porównaniu z turniejem przed czterema laty, ale już odpowiedź, dlaczego tak się działo, nie wydaje się satysfakcjonująca. Być może to kwestia tłumaczenia – bo bazowałem jednak na polskich tłumaczeniach, a nie oryginalnych wypowiedziach, ale nie wydaje mi się, by 0:2 z Koreą było wynikiem “braku utrzymania równowagi między ofensywą a defensywą”. Nie, Korea wbiła dwa gole w samej końcówce, gdy Niemcy już ruszyli do frontalnego ataku, ale przez 90 minut ich problemem nie była gra obronna, ale skuteczność i brak finalizacji akcji.
Czy to faktycznie wynikało ze zbyt długiego rozgrywania piłki, z przesadnego korzystania z odegrań do boku? Nie do końca, jeśli tuż po przerwie po rozegraniu w środku piłka poszła do boku, a stamtąd wróciła patelnia dla snajpera. Koreę uratował koci refleks bramkarza, a nie jakiś błąd Loewa. 51. minuta, 87. minuta – wszystko setki po tego typu próbach rozegrania. Co można było zrobić inaczej? Co prawda portal Statsbomb uważa, że wysokie wartości “expected goals” u Niemców wynikają z tego, że prawie przez pełne trzy mecze gonili wynik, ale moim zdaniem to niewiele zmienia – gonili wynik w taki sposób, że pod bramkami rywali gotowało się od sytuacji. Wiadomo, samo naliczanie expected goals to bardzo niedoskonałe narzędzie do oceny jakości gry, ale i gołym okiem było widać, że Niemcy byli szalenie groźni.
Można teraz doszukiwać się, że może ich hotel był za daleko od kibiców, albo że trzeba było szybciej zagrywać piłkę do napastników, ale przecież to mrzonki. Zgadzam się natomiast z ogólnym wnioskiem Loewa, że w reprezentacyjnej piłce wypala się styl gry oparty na posiadaniu piłki – przy tak krótkich przerwach reprezentacyjnych o wiele łatwiej ułożyć wąską i zagęszczoną linię defensywą, niż wypracować jakieś schematy gry ofensywnej. Loew przyznał się, że nie doceniał tego zjawiska, które na mundialu faktycznie eksplodowało – kluczem była uważna gra obronna plus dobrze ogarnięte stałe fragmenty gry. Ale przecież jeśli wyciągać na tej podstawie wnioski, to nawet najlepsze reprezentacje z Niemcami włącznie cofną się do czasów starej B-klasowej maksymy: “wypierdol, niech się u nich kotłuje”.
Z raportów więc zapamiętałbym na przyszłość, że Adam Nawałka leje wodę nie tylko na konferencjach prasowych, a w dodatku nie jest takim perfekcjonistą (albo już nie chciało mu się przy raporcie być takim perfekcjonistą) jak przedstawiano wcześniej. Na miejscu Jerzego Brzęczka wsłuchałbym się w niemieckie przemyślenia, ale nie pod kątem wyciągania tajemnej wiedzy na temat rozliczania się z porażkami, ale pewnych trendów w futbolu narodowym. Te trendy sprawią, że reprezentacjom takim jak Hiszpania czy Niemcy będzie coraz trudniej.
Reprezentacjom takim jak Polska – łatwiej. O ile naturalnie będziemy świadomi, że na razie nie dysponujemy piłkarzami do gry jak Hiszpania, za to dysponujemy piłkarzami do gry jak Rosja.