Do zimy jak zatrzymać Jóźwiaka będą musieli się martwić ligowcy, w styczniu zaś zacznie to być kłopot Lecha. Bo z każdym kolejnym występem jak ten z Piastem będzie coraz trudniej utrzymać w Poznaniu piekielnie utalentowanego skrzydłowego. Dziś praktycznie żadna groźna akcja Lecha w zremisowanym 1:1 spotkaniu z Piastem Gliwice nie obyła się bez podbicia na niej jóźwiakowego stempla.
Jóźwiak był dziś zawodnikiem, dla którego warto było zapłacić za bilet i przyjechać na stadion. Jeździł z zawodnikami Piasta raz za razem, wrzucał na karuzelę i nawet kiedy wyłapał żółtą kartkę – co pewnie nieco obniżałoby ogólną ocenę – zrobił to dopiero, gdy przyniosło to zespołowi korzyść. Bo za taką trzeba uznać zatrzymanie Valencii, gdy ten gnał już z kontrą w kierunku strefy obronnej Lecha.
Jóźwiak swojego występu nie uwieńczył golem, ale wywalczył karnego, który długo dawał Lechowi prowadzenie. Oszukując przy tym aż trzech przeciwników i zmuszając ostatniego z nich – Hateleya – do faulu.
Podwojenie plus Hateley na asekuracji, na Jóźwiaka to nie wystarczyło #LPOPIA pic.twitter.com/c3W0Bb3BIp
— Maciej Sypuła (@MaciejSypula) September 1, 2018
Swoje trafienie mógł zaliczyć, owszem, gdy Gytkjaer wyłożył mu piłkę w polu karnym Piasta. Ale skrzydłowy uderzył raczej przeciętnie. Nie jakoś fatalnie, ale też nie dość wymagająco, by Plach nie był w stanie skierować piłki ręką obok słupka.
Piastowi takiego zawodnika zdecydowanie brakowało. Gliwiczanie na próżno liczyli na przebojowość czy to Jagiełły, czy Valencii, czy Felixa. Każdy z nich miewał zrywy, ale nic konkretnego z nich nie przychodziło. Słabo zagrał też na szpicy Papadopulos, którego zasługi ograniczają się do jednego przytomnego zgrania piłki do rezerwowego Maka (najlepszy ofensywny piłkarz Piasta w tym meczu), co zakończyło się piętką Felixa i uderzeniem Valencii.
Brakowało też organizacji w środku pola. Tam, gdzie Dziczek z Hateleyem powinni łączyć obronę z atakiem, była po prostu dziura. Piast grał więc te swoje długie piłki, ewentualnie atakował skrzydłami, gdzie – jak już ustaliliśmy – nie było ognia. Dlatego też bardzo długo można było odnieść wrażenie, że choć Lech nie umie podwyższyć prowadzenia, to Piast nie ma dziś armat na wyrównanie.
Pomocną rękę w ich odnalezieniu wyciągnął rezerwowy Lecha, Dioni. W 73. minucie Piast zarobił pierwszy rzut rożny w całym meczu. Wrzutka nie była może najwyższych lotów, bo spadła na głowę zawodnika Kolejorza, ale ten zamiast wybić ją czym dalej, zagrał w kierunku własnej bramki. Hateley, szukający odkupienia po sprokurowanym karnym, tylko na to czekał. I tak jak rozpędzony nie mógł nie trafić w pierwszej połowie w nogi Jóźwiaka, tak tutaj nie miał prawa się pomylić.
Żeby było ciekawiej – Piast strzelił też drugiego gola. Po drugim (i ostatnim) w meczu rzucie rożnym dla gliwiczan. Gola niezwykle efektownego, nieuznanego jednak przez VAR. Pietrowski przerzucił futbolówkę na lewe skrzydło do Hateleya, gdzie ten z powietrza dograł do Valencii. Ekwadorczyk pokonał co prawda Putnockiego sprytnym uderzeniem, ale po konsultacji z arbitrem w wozie VAR Tomasz Kwiatkowski odgwizdał spalonego pomocnika Piasta. Minimalnego, dosłownie na centymetry, ale jednak spalonego.
I choć za tę decyzję na Kwiatkowskiego gromy sypać się nie powinny, najwyższej oceny także mu nie wystawimy. Uporczywie przymykał bowiem oko na wybryki Tomasza Cywki. Dziś wystawiony na prawej obronie zawodnik pracował bowiem sumiennie na drugą żółtą kartkę, a z boiska powinien wylecieć już na starcie drugiej połowy, gdy brzydko sfaulował Jagiełłę. To, że dograł mecz do końca, powinno być więc jego małym osobistym zwycięstwem.
Zwycięstwem, którego nie udało się po raz kolejny odnieść Lechowi. Po znakomitym starcie i czterech wygranych z rzędu, przyszła więc zadyszka, poniekąd spowodowana też bardzo długą listą nieobecności. Co tu dużo mówić – Ivan Djurdjević będzie jednym z najszczęśliwszych trenerów w Polsce ze względu na reprezentacyjną przerwę.
[event_results 520009]
fot. FotoPyK