Reklama

Na którego z „chłopców do bicia” warto zwrócić uwagę?

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

30 sierpnia 2018, 13:57 • 6 min czytania 21 komentarzy

Champions League to piłkarska elita. Gigantyczne zainteresowanie i pieniądze, ogromny prestiż. Popisy wielkich gwiazd. Przede wszystkim zaś – najlepsze drużyny w Europie. No cóż, przynajmniej w większości. Bo do Ligi Mistrzów w każdym sezonie dostają się też ekipy mniejsze. Ubodzy kuzyni, których wpuszcza się na salony, żeby mogli poczuć choć namiastkę prawdziwego, futbolowego luksusu. Również i w bieżących rozgrywkach nie brak takich przypadków.

Na którego z „chłopców do bicia” warto zwrócić uwagę?

Co łączy te drużyny? Na pewno fakt, że zazwyczaj żadna z nich nie wywodzi się z polskiej ekstraklasy. Ale bez wątpienia każda, właśnie dzięki awansowi do Ligi Mistrzów, pisze jakąś swoją małą, fantastyczną historię. Głównie za sprawą konkretnych zawodników. Na kogo warto rzucić okiem w sezonie 2018/19, jeżeli chodzi o zespoły, które z pozoru mogą być uznane za chłopców do bicia?

Dmytro Czyhrynski (AEK)

Czy ktoś jeszcze pamięta tego gościa? Wielka wtopa transferowa Barcelony, do dziś wypominana Pepowi Guardioli, bo to być może jego największa pomyłka w karierze. 25 milionów euro wywaliła Blaugrana na 23-letniego obrońcę Szachtara Donieck. Wychodzi około dwóch milionów za każdy mecz rozegrany przez Ukraińca w jej barwach. Czyhrynski szybko wrócił tam skąd przyszedł, czyli do Doniecka, gdzie również za wiele nie pograł z uwagi na liczne kontuzje. Wydawało się, że kariera chłopaka legła w gruzach.

Urazy wciąż go nie opuszczają, lecz zdrowie pozwoliło w zeszłym sezonie ligi greckiej rozegrać Dmytrowi 15 spotkań, niemal wszystkie w pełnym wymiarze czasowym. AEK z Ukraińcem w składzie sięgnął po mistrzostwo kraju po raz pierwszy od 1994 roku. Z kolei w fazie grupowej Ligi Mistrzów nie udało się Grekom wystąpić od jedenastu lat. W 2007 roku mieli całkiem ciekawą ekipę. Nikos Liberopoulos na szpicy, a w defensywie choćby słynny Traianos Dellas i – dopiero rozkręcający swoją karierę – Sokratis Papastathopoulos.

Reklama

Ciekawostka – w jednym z przedsezonowych sparingów AEK zostało ograne 1:0 przez Miedź Legnica. Historia prawie jak sprzed Euro 2004, gdy reprezentacja Polski stuknęła towarzysko przyszłych mistrzów Europy.

El Fardou Ben Nabouhane (FK Crvena zvezda)

Dwa gole Komoryjczyka zatrzasnęły przed Salzburgiem szlaban na przejeździe prowadzącym do Ligi Mistrzów. To już jedenasty raz, gdy spotyka ich taki los. Zimą krążyły plotki, że chłopaka, który wczoraj został bohaterem Belgradu, chciał do siebie ściągnąć Lech Poznań, ale Tomasz Wichniarek ponoć przeraził się finansowych wymagań napastnika. Postawiono na Ołeksija Chobłenkę.

Swoją drogą – Komoryjczyk wyszkolony we Francji strzelił dwa gole po asystach Milosa Degenka, reprezentanta Australii. Urodzonego w dzisiejszej Chorwacji. Który profesjonalną karierę rozpoczynał w Niemczech, a potem grał w Japonii. Dopiero teraz występuje ku chwale drużyny z Belgradu, choć za młodu gorąco jej kibicował, jako kadet reprezentując zresztą serbskie barwy.

Cóż – niezwykle krętymi ścieżkami, ale ostatecznie dotarł tam, gdzie chciał najbardziej. I to od razu w połączeniu z gigantycznym sukcesem klubu.

Reklama

Crvena zvezda wraca do Ligi Mistrzów po 26 latach. To znaczy, tak naprawdę w LM nie zagrała jeszcze nigdy, bo kiedy ostatnio poruszała się po piłkarskich salonach Starego Kontynentu, to mieliśmy jeszcze do czynienia z Pucharem Europy. Na początku lat 90-tych to była po prostu magiczna ekipa. Wysadzana największymi talentami jugosłowiańskiego futbolu, niczym królewskie berło brylantami. Dzisiaj pozostaje Serbom liczyć na łaskawe losowanie i jak najmniej bolesne porażki, ale w meczach domowych na pewno zafundują nam show. Jak nie na boisku, to przynajmniej na trybunach.

Choć w tym przypadku akurat udało się połączyć jedno z drugim.

Guillaume Hoarau (BSC Young Boys)

Jak się patrzy w metrykę tego gościa, to przychodzi na myśl, że szwajcarski klub powinien zmienić jednak nazwę na „Old Boys”. Hoarau ma już 34 wiosny na karku, choć i tak wydawało się nam, że co najmniej o dziesięć więcej. Swego czasu nazywano go „Karimem Benzemą z Ligue 2”. Angielskie kluby interesowały się z kolei francuskim wieżowcem, dostrzegając w nim podobieństwo do Petera Croucha.

Ostatecznie nie zrobił może gigantycznej kariery, ale na pewno dał się polubić kibicom PSG, którzy pożegnali go w 2013 roku w całkiem emocjonalnych okolicznościach. Zapisał sobie jeszcze w dorobku mistrzostwo kraju, choć jego udział w tym sukcesie był praktycznie żaden, wypchnięto go wówczas z klubu. Z jakiegoś powodu uznano, iż niejaki Zlatan Ibrahimović lepiej się sprawdzi jako frontman napompowanego gotówką zespołu.

Czy kariera Guillaume zawaliła się po odejściu ze stolicy? Ależ skąd. Chwilkę poszukiwał sobie nowego miejsca na Ziemi, ostatecznie znajdując je w Bernie. Strzela jak najęty dla miejscowych Young Boys. Klub zdobył pierwsze mistrzostwo Szwajcarii od 1986 roku, z piorunującą przewagą nad resztą stawki. I z miejsca udało się dodatkowo uświetnić ten sukces awansem do Champions League. Hoarau zasadził w eliminacjach dwa gole Dinamu Zagrzeb, potwierdzając reputację super-snajpera, na którym własna data urodzenia nie robi żadnego wrażenia.

Człowiek wielu talentów.

W Pucharze Europy z 1987 roku Young Boys już w pierwszej rundzie trafili na Real Madryt i udało im się nawet zwyciężyć 1:0 na własnym stadionie. W rewanżu wpadła już piątka w plecy. Niemniej, Szwajcarzy na pewno się nie obrażą, jeżeli w bieżącym sezonie uda im się wygrać choć jeden mecz w fazie grupowej. Zwłaszcza z tak renomowanym przeciwnikiem.

Martin Zeman (Viktoria Pilzno)

Gość pofarbował swego czasu czuprynę na różowo. Jeżeli nie zmieni upodobań fryzjerskich z okazji występów w Lidze Mistrzów, to już sama fryzura zdecydowanie wyróżni go z tłumu. Grać w piłkę też potrafi – stanowił mocny punkt Viktorii w ubiegłym, mistrzowskim sezonie.

462467_med__20180225140606_martin_zeman

Tytuł mistrzów Czech to dla drużyny z Pilzna niejako kontynuacja złotej ery. Klub stworzono ponad sto lat temu, ale dopiero w bieżącej dekadzie zaczął on odnosić regularne, naprawdę ogromne sukcesy. Od 2011 roku – pięć tytułów mistrzowskich, każdy sezon zakończony na ligowym podium. Z występami w europejskich pucharach bywa różnie, ale poniżej pewnego poziomu pilzneńscy piłkarze nie schodzą. Solidna firma, choć mimo wszystko raczej kojarzona z niezłymi wynikami w Lidze Europy.

Czeka ich zacięta walka o trzecie miejsce w grupie, lecz na pewno w jednym czy dwóch meczach narozrabiają i napsują komuś krwi.

Julian Nagelsmann (TSG 1899 Hoffenheim)

Ledwie 31-letni szkoleniowiec, który poprowadzi w Lidze Mistrzów drużynę z maleńkiej wioski. Futbol pisze niekiedy naprawdę przedziwne, wręcz filmowe scenariusze. Drużyna „Wieśniaków” długo szwendała się wokół udziału w tych elitarnych rozgrywkach, ale tak trochę na zasadzie panienki na wydaniu. Chciałabym, a boję się. Zawsze w ostatecznym rozrachunku czegoś brakowało.

W ubiegłym sezonie „Wieśniaki” pojawiły się w Lidze Europy, co zakończyło się dla nich wielką klęską, choć zapewne w jakimś sensie wkalkulowaną. Champions League to jednak jednak inna para kaloszy. Tak ambitny facet jak Nagelsmann na pewno spróbuje kolejny raz wszystkim zaimponować swoim trenerskim kunsztem, zwłaszcza jeżeli niemieckiej drużynie dopisze szczęście w losowaniu. Brak mu doświadczenia jeżeli chodzi o występy na tak dużych arenach, ale zapewne nadrobi to pewnością siebie i taktyczną wirtuozerią.

Rozwój klubu to jedno, ale szkoleniowiec gra też tutaj o dalszy rozkwit własnej kariery. Hoffenheim to w jego przypadku ma być tylko przystanek w drodze na szczyt. Bayern, reprezentacja Niemiec? To wszystko jest Nagelsmannowi prorokowane właściwie od początku jego trenerskiej przygody. Już dziś wiadomo, że kolejny krok w drodze na szczyt poczyni za rok w Lipsku. Sukces w Champions League – czyli pewnie wyjście z grupy, ewentualnie walka o takowe do końca – byłby pięknym uwieńczeniem kończącego się etapu u sterów Hoffe.

fot. 400mm.pl

Najnowsze

Liga Mistrzów

Komentarze

21 komentarzy

Loading...