Kończy się saga transferowa Roberta Lewandowskiego. Kto się łudził, że coś się jeszcze w sprawie Polaka wydarzy, kto wierzył w talent negocjacyjny Zahaviego lub ewentualne zasłony dymne Bayernu, może przestać. Dzisiejszy wywiad Polaka dla „Sport Bild” rozwiewa wątpliwości.
Zacytujmy najważniejsze fragmenty.
„*W kwietniu i w maju właściwie każdy we mnie uderzał. Nie czułem żadnego wsparcia ze strony klubu, czułem się pozostawiony samemu sobie w tej sytuacji. W 2-3 ważnych meczach nie strzeliłem gola i nagle wszyscy zaczęli walić we mnie jak w bęben. Nie było nikogo, kto stanąłby za mną. Żaden z szefów klubu też mnie wówczas nie bronił przed tymi atakami.
(…) Nie czułem się wtedy dobrze w Monachium. Wszystko szło źle, wiele rzeczy spadło na mnie w jednej chwili. Czułem się tak, jakbym w Bayernie był dopiero sezon i nie miał w klubie żadnego kredytu zaufania. Dlatego myślałem o odejściu. Ale teraz znów jestem całym sercem w Bayernie. Zauważyłem, jak bardzo kibice stoją za mną i jak bardzo mnie tu chcą”.
A teraz przypomnijmy dla równowagi ciut inny w tonie wywiad Roberta z 11 września 2017. Lewandowski ostro przejechał się po transferowej klubu, objeżdżając między innymi zachowawczość przy zakupach.
Bayern nigdy nie wydał na piłkarza więcej niż 40 mln euro, a to w dzisiejszych czasach średnia kwota. Nie rośnie razem z rynkiem, jak Real Madryt czy Manchester United” (…). Lojalność to piękne słowo, ale w sporcie na najwyższym poziomie liczą się inne rzeczy, takie jak pieniądze i sukces.
W Niemczech zawrzało. Pisano, że pojechał nie tylko z klubem, ale też z kolegami z szatni, bo w praktyce stwierdził, że się nie nadają by realizować najwyższe cele.
Swoją drogą Hoeness pięknie wyjaśnił kilka dni temu filozofię klubu, na którą narzekał Lewy:
Dobrze dla świata futbolu, że jest klub, który nie musi patrzeć na giełdę, ani nie jest prowadzony przez oligarchę. Naszych pieniędzy nie wygraliśmy w Lotto, ani nie odziedziczyliśmy, tylko ciężko je wypracowaliśmy.
Tamten wrześniowy wywiad był zaledwie prologiem. Zmiana menago na Zahaviego była prywatną sprawą, ale trudno, żeby w Monachium nie odebrali tego jako zdecydowanego „chcę odejść”. Dochodziły kolejne przecieki o słabej atmosferze w szatni. Robert schodząc w trakcie meczu z Koeln nie podał ręki Heynckesowi i po tym zdarzeniu fani pisali, że powinno odesłać się go na ławkę za brak szacunku wobec trenera. Paul Breitner mówił wtedy niemieckiej prasie tak:
– Będzie mu coraz trudniej otrzymywać wsparcie od reszty drużyny. Nie nauczył się, co to znaczy szacunek dla trenera i kolegów z zespołu. On nie myśli o zespole, dla niego liczą się tylko jego indywidualne wyniki”.
W wywiadzie dla „Sport Bild” padły też takie słowa Roberta:
„Nigdy nie będę strajkował i wchodził w spór z klubem. Nie myślę już teraz o zagranicy”.
Odniósł się też do przedłużenia umowy z Zahavim.
„To prawda, ale nie oznacza to, że musi mi załatwić transfer. Jest wystarczająco wiele spraw, którymi agent może się zajmować”.
Co tu kryć – wszystko dzisiaj układa się w konsekwentną całość. Lewandowski przecież nie zatrudnił Zahaviego dla jego towarzystwa. Polak chciał transferu, a wypowiedzi i wywiady były dostępnym mu arsenałem, który miał pomóc wyważyć drzwi z monachijskiej szatni. Z perspektywy rozumiemy Roberta, innych narzędzi w zasadzie nie miał. Ale rozumiemy też Bayern, który prowadził swoją grę i zwyczajnie ją wygrał. Kilka dni temu Hoeness stwierdził, że mógłby sprzedać latem Roberta za 150 milionów euro. Mógłby, gdyby chciał, ale nie chce. Mówił, że Zahavi chciał się pięć razy umówić z nim na rozmowy, i on chętnie się spotka na kawę, ale po zakończeniu okienka transferowego.
Walka była interesująca, zwyciężył lepszy. Być może transferowe zapasy powrócą, ale najwcześniej za rok. Do tego czasu trzeba skupić się na dobrej grze, a kwaśna atmosfera w tym nie pomoże. Robert próbuje więc załagodzić sytuację, by mieć spokój na boisku. Oby przełożyło się to i na lepszą formę w barwach biało-czerwonych.
*Teksty w tłumaczeniu Tomasza Urbana, źródło: Twitter
Fot. Newspix.pl