Dwa lata, sześć miesięcy i dwadzieścia dwa dni. Tyle minęło od ostatniego meczu Rogera Federera z Novakiem Djokoviciem. Wtedy – w półfinale Australian Open – lepszy okazał się Serb, który ostatecznie wygrał cały turniej. Dziś kończy się przerwa w rywalizacji tej dwójki. Spotkają się w finale turnieju ATP 1000 w Cincinnati.
To niesamowite, ile musieliśmy czekać na kolejne starcie Serba i Szwajcara, biorąc pod uwagę, że wcześniej (licząc od ich pierwszego meczu) w ciągu niespełna 10 lat zmierzyli się ze sobą 45(!) razy. Zresztą, liczba ta byłaby jeszcze bardziej okazała, gdyby nie to, że Federer z powodu urazu oddał walkowerem finał ATP World Tour Finals w 2014 roku. Dziś, w USA, obaj znów staną po przeciwnych stronach siatki.
– Jestem bardzo podekscytowany, że znów znalazłem się tu w finale, szczególnie przeciwko Novakowi. Wspaniale jest odświeżyć naszą rywalizację, którą prowadziliśmy przez tyle lat. Świetnie jest też widzieć go z powrotem, wygrywającego Wimbledon i teraz, w kolejnym finale – powiedział wczoraj Federer.
Na korcie miłych słów już jednak nie będzie. Tym bardziej, że obaj wiedzą, o co grają.
Jeśli chcesz być najlepszy…
…musisz wygrywać z najlepszymi. Ci, którzy nie chcą widzieć Federera na miejscu przeznaczonym dla największego tenisisty w historii (komu należy się to miano, to temat na inny, znacznie dłuższy tekst) często wysuwają ten argument. Zwykle, gdy mówi się o rywalizacji Szwajcara z Rafaelem Nadalem, bo tam bilans meczów bezpośrednich wyraźnie świadczy na korzyść Hiszpana. Ale i Djoković ma swoje do powiedzenia.
Jeszcze cztery lata temu Novak musiał uznawać wyższość Federera. To zmieniło się jednak w sezonach 2014-16, gdy do perfekcji wykorzystał coraz słabszą formę powoli – jak się wtedy wydawało – kończącego swą wielką karierę Szwajcara. W bezpośredniej rywalizacji wyszedł na prowadzenie, ale niewielkie. Jak bardzo? Tak, że jeśli dziś to Roger okaże się lepszy, to obaj będą mieli na swoim koncie 23 wygrane. A o tym, kto jest lepszy, rozstrzygną dopiero kolejne starcia.
Okrągłe liczby
Dla Federera ten turniej ma szczególne znaczenie. Zwycięstwo w nim będzie oznaczać, że zdobędzie 99. tytuł ATP w swojej karierze. W 150 finale, jaki rozegra. Łatwo się domyślić, że nikt z aktywnych tenisistów nie ma więcej. W całej historii ery Open (od 1968 roku) jest jeden taki gość – Jimmy Connors, którego licznik zatrzymał się na 109 wygranych turniejach. Federer ma więc do wykonania dwa kroki: najpierw dobić do stu tytułów, a potem wyprzedzić Amerykanina.
Sportowe auta do setki przyśpieszają w kilka sekund, Szwajcarowi zajmuje to już ponad siedemnaście lat. Świat tenisa rządzi się jednak swoimi prawami i tu nie liczy się „jak długo”, ale „jak skutecznie”. Roger ma szansę stworzyć historię i to… na wielkoszlemowym US Open. By jednak zrobić to tam, musi wygrać dzisiejszy mecz. A podobny scenariusz już w tym sezonie zaprzepaścił, najpierw przegrywając w finale turnieju w Halle, a potem przedwcześnie odpadając z Wimbledonu. Tego samego, na którym swoje odrodzenie przeżył Serb.
Swoją historię tworzy też Novak Djoković. Dla niego Cincinnati może być triumfem numer 70 w zawodowym cyklu. Co jednak znacznie istotniejsze – Serb nigdy tam nie wygrał. Dzisiejszy mecz to też szansa na pierwszy triumf w tym turnieju oraz na założenie „złotej korony”. Nie dziwcie się, jeśli wcześniej o niej nie słyszeliście – Novak może stać się jej pierwszym, historycznym posiadaczem. Westhern&Southern Open to ostatni turniej z cyklu ATP 1000, którego brakuje mu w jego kolekcji. Uzupełnić ją nie będzie jednak łatwo. Wcześniej próbował już pięciokrotnie, ale zawsze lepszy okazywał się rywal.
– To dla mnie szósty finał, szósty raz, gdy spróbuję zdobyć ten tytuł. Oczywiście, że tym razem mam nadzieję dostać trofeum w swoje ręce. Dam z siebie wszystko. Na szli leży też historia. Jestem tego świadom i to motywuje mnie jeszcze bardziej – powiedział Djoković po półfinałowym zwycięstwie z Marinem Ciliciem.
Ogień i woda
Jakichkolwiek liczb by jednak nie podawać, zawsze zostaje to, co można dostrzec gołym okiem – ci dwaj to prawdziwi giganci. Wraz z Rafaelem Nadalem i Andym Murrayem niemal całkowicie zdominowali męski tenis w ostatnich 10 latach. Każde ich spotkanie było w pewien sposób niesamowite i żadne nie nudziło. Również dlatego, że to starcie dwóch zupełnie różnych osobowości i stylów gry.
W skrócie moglibyśmy opisać to tak:
Federer – na korcie najczęściej opanowany, ale atakujący. Kiedy można, idzie do siatki. Kiedy można, skraca wymianę. Forehand, backhand – nie ma znaczenia. Zresztą drugie z tych zagrań w ostatnich latach jeszcze poprawił. Przy okazji gwarancja tego, że na korcie pojawi się nieco prawdziwej magii.
Djoković – żywiołowy, energiczny, ale wycofany, gdy przychodzi do gry. Mistrz kontrataków, mistrz wychodzenia z beznadziejnych sytuacji, mistrz passing shotów, kontrastujących ze stylem Federera. Gość, dla którego nie ma straconych piłek i który nigdy nie rezygnuje. Szwajcar przekonywał się o tym wiele razy.
To właśnie dlatego ich rywalizacja od zawsze emocjonuje tenisowy świat. W Cincinnati do tej pory zawsze wygrywał pierwszy z nich. I choć wiemy, że historia lubi się powtarzać, to może właśnie dziś przyjdzie czas na jej odmianę?
Fot. Newspix