Reklama

W Gdańsku bez transferowego szaleństwa, a jednak progres jest

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

15 sierpnia 2018, 22:20 • 6 min czytania 25 komentarzy

Cztery mecze, dwa zwycięstwa, żadnej porażki. Trzeba powiedzieć, że Lechia Gdańsk na początku obecnego sezonu zaczyna pomału nawiązywać do swoich najlepszych momentów za kadencji Piotra Nowaka, choć przecież w klubie tak wiele się znowu nie zmieniło. Ci sami ludzie, którzy w zeszłym sezonie rozpaczliwie walczyli o utrzymanie, teraz grają fajny i poukładany futbol.

W Gdańsku bez transferowego szaleństwa, a jednak progres jest

Transferów w Gdańsku naprawdę nie wykonano wielu. Sobiech i Michalak jeszcze nie zadebiutowali, ale oprócz nich szeregi Lechii wzmocnili jedynie Zlatan Alomerović (rezerwowy bramkarz), Egy Maulana Vikri (rezerwowy lep na indonezyjskie wyświetlenia postów w mediach społecznościowych), Jarosław Kubicki (przyzwoity środkowy pomocnik w miejsce Simeona Sławczewa).

I to właściwie tyle. Poza tym paru gości wróciło z wypożyczeń, paru innych przesunięto z drużyn młodzieżowych. Progres w wynikach i stylu gry jest, a wielkich wydatków nie poczyniono.

Krótko mówiąc – różnicę zrobił rzetelny trener. Takowym nie był z całą pewnością Adam Owen (to w ogóle nie był trener), jest nim natomiast Piotr Stokowiec. Były szkoleniowiec Zagłębia Lubin przepracował z Lechią kilka miesięcy i wprowadził zespół z powrotem na właściwe tory. Gołym okiem widać, że wykonuje w Gdańsku naprawdę solidną robotę. To zresztą było do przewidzenia.

Stokowiec jest facetem o charakterze, co tu dużo gadać, trudnym. Po kilku latach współpracy można wręcz jego usposobienie zakwalifikować jako „nieznośne”. Na początku swojej przygody z klubem jest jednak przede wszystkim trenerem o świetnym warsztacie, z wizją rozwoju klubu i z inspirującym podejściem do piłkarzy. Widać to na konkretnych przykładach. Paru chłopaków wyraźnie odżyło.

Reklama

Odbudowanie defensywy

W zeszłym sezonie obrona Lechii to było po prostu pośmiewisko. Wystarczy wspomnieć kompromitująco przerżnięte starcie z Koroną Kielce. 0:5 u siebie. Takiego pokazu amatorszczyzny nie widziano w Gdańsku nawet za czasów, gdy podupadły klub tułał się gdzieś po pomorskich kartofliskach.

Zagrał wówczas w wyjściowej jedenastce biało-zielonych Błażej Augustyn. Człowiek-kiks, który przez całe rozgrywki osobiście zawalił co najmniej kilka bramek, a maczał palce przy dodatkowych kilkunastu. Mylił się na wszystkie możliwe sposoby – błędy w kryciu, nieudolne wyprowadzenia piłki, potknięcia, obcinki, przyśnięcia w szesnastce.

W tym sezonie środek obrony Nalepa – Augustyn słabiej zaprezentował się w sumie tylko jeżeli chodzi o domowe starcie ze Śląskiem Wrocław. Chociaż fakt, że Piotra Celebana, strzelca wyrównującej bramki dla gości, nie pilnował akurat żaden ze stoperów. Pieczę nad nim trzymali Paixao i Lipski. Skończyło się tak, że Celeban został sam na czwartym metrze przed bramką. Zawodnicy Lechii popełnili standardowego babola – zamiast kontrolować przeciwnika, gapili się na futbolówkę jak ciele na malowane wrota. No i wyszło jak wyszło.

No, może jeszcze z Jagiellonią nie było perfekcyjnie. Jednak sformułowanie “nie było perfekcyjnie” nijak się ma do katastrofy z poprzednich rozgrywek.

Michałowi Nalepie też wypada pogratulować zwyżki formy osobnym akapitem. Zimą Adam Owen nie zabrał go nawet na obóz przygotowawczy z drużyną. Z dzisiejszej perspektywy wyraźnie widać, że na obóz nie powinien pojechać sam Walijczyk. Nalepa nie gra bezbłędnie, ale może się podobać jego ogólna postawa. Sposobem gaszenia w zarodku akcji przeciwnika przypomina czasem Michała Pazdana.

Reklama

Futbol bywa niestety okrutny i przewrotny. Augustyn znalazł wreszcie optymalną dyspozycję, ale zgubił zdrowie i przez kilka tygodni go na boiskach ekstraklasy nie zobaczymy. Odszedł również Paweł Stolarski, zatem defensywę czeka podwójne przemeblowanie. Ciekawe jak z tym wzywaniem sobie Stokowiec poradzi. Z tyłu ma trochę mniej opcji niż z przodu.

Rozhuśtanie ofensywy

W zeszłym sezonie atak Lechii to było po prostu pośmiewisko. Wystarczy wspomnieć kompromitująco zremisowane starcie z Zagłębiem Lubin. 0:0. Najnudniejszy bezbramkowy remis w historii futbolu.

Nie licząc może starć derbowych, zresztą też nie wszystkich, ofensywa biało-zielonych była zupełnie bezjajeczna. Ograniczała się przede wszystkim do chaotycznych zrywów, najczęściej przeprowadzanych w początkowej fazie spotkań, ewentualnie po straconych bramkach. Najwięcej zagrożenia powstawało po – często rozpaczliwych – wrzutkach w poszukiwaniu świetnie grającego głową Marco Paixao.

Atak pozycyjny? Raczej nieudolne klepanie bez jakiekolwiek koncepcji na rozwój akcji, gdzie każda strata, biorąc pod uwagę degrengoladę defensywy, była brzemienna w skutkach.

Dzisiaj Marco (16 goli i 2 asysty w poprzednim sezonie przy 46 całej drużyny) już w klubie nie ma, zresztą zadecydował o tym nie kto inny jak Stokowiec, który potraktował niesubordynację Portugalczyka jako szansę, żeby wprowadzić w drużynie surowe reguły i trochę zmotywować rozlazłe towarzystwo do posłuszeństwa i ciężkiej pracy.

Na dłuższą metę – podziałało, bo maszyna zaczęła funkcjonować znacznie sprawniej, nawet pomimo utraty najskuteczniejszego goleadora. Fajnie wyglądają skrzydła, zwłaszcza lewa strona, którą napędza duet Haraslin – Mladenović. W przyzwoitej formie jest drugi z bliźniaków, Flavio. Ostatnio bramkę ustrzelił Jakub Arak, przebudził się też Patryk Lipski, wraca do siebie po kontuzji Michał Mak.

Mało tego – przecież do towarzystwa właśnie dołączył Artur Sobiech, rotację rozrusza Konrad Michalak. W oddali, na horyzoncie rysuje się też powrót zawieszonego Peszki. Nagle się okazuje, że Lechia ma z przodu delikatny kłopot bogactwa. Ostatecznie trudno sobie wyobrazić, żeby gracz z taką renomą jak Sobiech trafił do Gdańska, żeby odcisnąć pośladki na ławce rezerwowych. Odwracając medal, Paixao i Arak łatwo mu miejsca w pierwszym składzie nie podarują, bo też mają swoje ambicje.

Portugalczyka można oczywiście zepchnąć jako fałszywego skrzydłowego bliżej prawej strony, lecz tam są Mak i opcjonalnie Michalak. Jeszcze ani razu nie padło nazwisko Rafała Wolskiego, który ostatnio przedłużył kontrakt do 2021 roku, lecz wciąż nie jest w pełni sił po zerwaniu więzadła krzyżowego. Rodzi się naprawdę ciekawa rywalizacja o względy trenera i miejsce w podstawowym składzie.

Świadoma ocena sytuacji

Pomimo lepszych wyników, Stokowiec widzi mankamenty Lechii – których nie brakuje – i otwarcie o nich mówi. Podstawowym jest fakt, że gdańszczanie wciąż nie potrafią opanować boiskowej sytuacji dłużej niż na pół godziny. Nawet jeżeli przypierają przeciwnika do muru, ustawiają dobry, aktywny pressing, rozsądnie dzielą się futbolówką, to prędzej czy później mecz wymyka im się spod kontroli. Często prędzej niż później. Widać to było choćby w starciu z Legią. Lechiści nie wykorzystali swoich momentów dominacji i ostatecznie podzielili się z przeciwnikiem punktami, a mało brakowało, żeby w końcówce dostali w cymbał.

Ciekawym ruchem, oddającym ambicje trenera Lechii, była z kolei reakcja na kontuzję Augustyna w starciu z Miedzią. Zamiast – co wydawałoby się naturalne – postawić w przerwie spotkania na rezerwowego stopera, czyli Adama Chrzanowskiego, Stokowiec postanowił przesunąć na środek defensywy swojego pupila, Jarosława Kubickiego. Lukę w środku pola zapełnił zaś Ariel Borysiuk.

– To była trudna decyzja, ale cieszę się, że Kubicki stanął na wysokości zadania. To pokazywało nasz pomysł na drugą połowę. Chcieliśmy budować grę, utrzymywać się przy piłce, dlatego zdecydowaliśmy się na opcję z pomocnikiem na środku obrony i myślę, że z tego posunięcia możemy być zadowoleni – stwierdził trener. I naprawdę za takie podejście należy mu się szacunek. Ostatecznie niewielu jest w ekstraklasie szkoleniowców, którzy, mając w garści prowadzenie, wciąż liczą na utrzymanie się przy piłce. Częściej obowiązuje filozofia – strzelamy i czaimy się na kontrę.

W Lechii pomysł jest inny. W tej chwili koncepcja Stokowca przypomina troszkę wczesnego Piotra Nowaka – klepiemy po umbrelli, ale w odpowiednim momencie przyspieszamy. Z tym że były trener Zagłębia jest również zwolennikiem długotrwałego, ambitnego pressingu. Na razie piłkarzom z Gdańska nie starcza jeszcze sił i organizacji taktycznej, żeby utrzymywać ten styl gry w skali dziewięćdziesięciu minut. Są tego celu coraz bliżej, ale wciąż zdarza im się instynktownie wycofać i bronić dość rozpaczliwie.

Pytanie, na jak długo tej solidności, podszytej naprawdę fajnym pomysłem na grę, gdańskiej drużynie wystarczy. Czy tylko do końca sierpnia, czy na całą rundę, czy na cały sezon. Jeżeli padnie choćby na opcję numer dwa, to i tak będzie oznaczało gigantyczny progres względem minionych rozgrywek. Progres, który powinien wystarczyć, żeby zaklepać sobie bezpieczne miejsce w górnej polówce tabeli, a to jest w tej chwili zdecydowanie lokata na miarę potencjału Lechii.

fot. Wojciech Figurski/400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

25 komentarzy

Loading...