W zeszłym tygodniu Łukasz Piszczek zakończył karierę w reprezentacji. Kompromitacje polskich drużyn w europejskich pucharach troszkę pozbawiły tę decyzję odpowiedniego wydźwięku. Tymczasem żegnamy przecież trzykrotnego uczestnika mistrzostw Europy i reprezentanta naszego kraju na mundialu. Zaliczyć cztery turnieje rangi mistrzowskiej – to jest naprawdę wielka sprawa. Bez wątpienia kadra traci jednego z najlepszych prawych obrońców w historii polskiej piłki. Jak go wspominają ludzie, którzy mieli okazję Łukasza spotkać na różnych etapach jego kariery?
Kilka anegdotek, wspominek i opinii zdradzili Janusz Kowalski, Dawid Plizga, Grzegorz Bartczak, Bogusław Kaczmarek, Waldemar Fornalik i Artur Wichniarek.
*
Rezygnacja z gry w kadrze to w pełni świadoma, zaplanowana od dawna decyzja, czy przegrany mundial mógł odegrać jakąś rolę?
Artur Wichniarek (grał z Piszczkiem w Herthcie BSC): – Myślę, że nieudany mundial mógł pewien wpływ na tę decyzję mieć. Łukasz to zawodnik, który nie boi się spojrzeć na swoją grę krytycznie. Jednak przede wszystkim dokonał analizy terminarza Borussii Dortmund na najbliższy sezon i przeanalizował swoją datę urodzenia. Po czym stwierdził, że nie stać go już na granie tak wielu spotkań. Pamiętajmy, że jest po dwóch ciężkich operacjach bioder. Łukasz potrafi zagwarantować sto procent jakości w meczach reprezentacji tylko wtedy, gdy jest w pełni sił. Moim zdaniem to była przemyślana decyzja człowieka, który wie, że nie może już wziąć na siebie takich obciążeń jak wcześniej.
– Mamy moment tworzenia się nowej reprezentacji, z nowym trenerem. Byłoby nie fair, gdyby Łukasz odszedł, dajmy na to, w połowie eliminacji. Zrezygnował teraz, więc trener Brzęczek ma pełen ogląd sytuacji i może z pełnym przekonaniem postawić na kogoś nowego. Według mnie Bartek Bereszyński jest naturalnym następcą Piszczka.
Grzegorz Bartczak (grał z Piszczkiem w Zagłębiu Lubin): – Szkoda, że Łukasz rezygnuje. Na pewno wciąż byłby w reprezentacji przydatny. Zadecydowały na pewno wyłącznie problemy zdrowotne, kłopoty z biodrem. Rehabilitowałem się razem z nim, więc wiem, jak ta sytuacja wygląda.
Janusz Kowalski (prowadził Piszczka w Gwarku Zabrze): – Ostatnie wydarzenia nie miały żadnego wpływu na tę decyzję, jestem przekonany. Już rok temu Łukasz mi sygnalizował, że poważnie myśli o zakończeniu kariery zawodniczej. Grając tyle lat na najwyższym poziomie, poczuł się wyeksploatowany. Odczuł to jego organizm. To jest mądry i poukładany facet, który nie podejmuje pochopnych decyzji. Nie robi nerwowych kroków, w ferworze walki, na bazie jakiejś porażki. Podejrzewam, że gdyby mistrzostwa zakończyły się dla niego sukcesem, to on by tę samą decyzję ogłosił, ale nawet szybciej, zaraz po turnieju.
Bobo Kaczmarek (prowadził Piszczka w reprezentacji Polski): – Jestem przekonany, że Łukasz z tą decyzją dojrzewał. Przeszedł bardzo poważną operację biodra, borykał się z rozmaitymi przypadłościami zdrowotnymi. Nawet perpetuum mobile potrzebuje odpoczynku w parku maszynowym. Nawarstwiały się urazy, mikro-urazy. Jeden zabieg, druga poważna operacja. Chce zakończyć karierę w Dortmundzie, więc doszedł do wniosku, że już nie jest w stanie pogodzić gry na wysokim poziomie w klubie i w reprezentacji. Jest to moim zdaniem bardzo mądra i uzasadniona merytorycznie decyzja.
*
Mówi się, że Łukasz to oaza spokoju. Rzeczywiście takową jest?
Dawid Plizga (grał z Piszczkiem w Zagłębiu Lubin): – Na pewno bardzo mało konfliktowy chłopak. Nikomu nigdy nie podskakiwał. Spokojny, poza boiskiem też nie zdarzało mu się nigdy szaleć. Cichy, znał się od dłuższego czasu z Grześkiem Bartczakiem i głównie z nim się trzymał. W szatni się nie wychylał, więc pamiętam o nim przede wszystkim, że uwielbiał coca-colę, ziemniaki i wszelkiego rodzaju chipsy.
Janusz Kowalski: – Podam przykład z juniorskich mistrzostw Polski w Łodzi. Spaliśmy w takiej zwykłej bursie. Było już po kolacji, siedziałem ze sztabem szkoleniowym, byliśmy trochę zaskoczeni. Zrobiło się u góry zdecydowanie za cicho. Poszliśmy sprawdzić, co się dzieje u naszych piłkarzy. Tym bardziej że był okres letni, kiedy długo jest widno. Weszliśmy na piętro, a tam się okazało, że około godziny 21:00 nasi zawodnicy już położyli się spać. Już się regenerowali przed kolejnym dniem i kolejnym meczem. Na poziomie juniorskim to oznaka największego profesjonalizmu. Taki był Łukasz i taka była cała grupa tamtych chłopców.
Grzegorz Bartczak: – Pozostał takim zawodnikiem i człowiekiem, jakim go poznałem na początku jego kariery. Cichy, spokojny, zawsze stuprocentowo opanowany. Rozwój kariery go w ogóle nie zmienił.
Bobo Kaczmarek: – Piszczek-piłkarz to jest jedna rzecz. Druga to właśnie Piszczek-człowiek. On ma cechy typowe dla człowieka wywodzącego się z małej społeczności. Ci ludzie mają w sobie taki dodatkowy, wewnętrzny motywator. Poza tym, nie oszukujmy się – polska reprezentacja, z całym szacunkiem dla Adama Nawałki i jego dokonań, opierała się przez całe lata na układzie scalonym. Lewandowski – Błaszczykowski – Piszczek. Ktoś o nich mówi, że do siebie nie pasowali charakterami, że się nie lubili… Może i tak, ale na boisku tego nigdy nie było widać. Większość akcji ofensywnych prowadziliśmy na bazie tej trójki. Do tego doszło dwóch bramkarzy, Glik, Grosicki. I paru pracowników na solidnym, europejskim poziomie, jak Krychowiak.
Waldemar Fornalik (prowadził Piszczka w reprezentacji Polski): – Jak najbardziej. Spokojny zawodnik, który nie sprawiał trenerowi żadnych problemów. Pełen profesjonalista. Bardzo dobry piłkarz i bardzo dobry człowiek. Czy ja wiem, że wpływ na to miała społeczność? Nie ma potrzeby uogólniać pewnych rzeczy. To wynikało z charakteru. Z wartości, które odziedziczył po rodzicach. Przecież większość czasu spędził w Niemczech, gdzie wyjechał jako młody chłopak. Mógł się jego charakter odmienić, ale tak się nie stało.
*
*
Łukasz Piszczek – od zawsze stuprocentowy profesjonalista. Fakt czy mit?
Dawid Plizga: – Kiedy grał w Lubinie, to jeszcze nie było tego aż tak bardzo widać. Dopiero gdy wyjechał do Niemiec, to zauważyłem po nim tę różnicę i progres, jaki zrobił jeżeli chodzi o muskulaturę, budowę całego ciała. Na pewno wyjazd na zachód i zetknięcie się z tamtymi realiami bardzo zmienia podejście do treningu siłowego. Widać to po Łukaszu, widać po Robercie Lewandowskim.
– Kiedy graliśmy razem, mieliśmy po dwadzieścia lat i dopiero się uczyliśmy profesjonalnych nawyków żywieniowych. Wiadomo, że ta wiedza na temat odżywiania powinna być nam wpojona już w wieku juniora, ale to były trochę inne czasy. Nie było jeszcze szeroko pojętej świadomości, że powinno się zdrowo odżywiać. Chociaż akurat po Łukaszu nie było nigdy widać, że lubi się objadać. Naturalnie chudy chłopak. Mógł jeść i jeść.
Janusz Kowalski: – W czasach, gdy Łukasz grał w Gwarku, nie możemy jeszcze mówić o specjalnych dietach, odżywkach. Wtedy chyba tylko Amica Wronki szła w tym kierunku. Nas nie było na takie atrakcje stać. Jeżeli jednak chodzi o podejście do treningu, pracę nad sobą – to było u Łukasza na najwyższym poziomie. Nie ma przecież przypadku, że ktoś w futbolu zachodzi aż tak daleko. Nawet trener Klopp kiedyś przyznał, że Piszczek musiał przejść w swoim życiu przez dobrą szkołę, skoro znajduje się na tak wysokim poziomie.
Grzegorz Bartczak: – Kiedyś były inne czasy, polska piłka wyglądała zupełnie inaczej. Dzisiaj mamy już dużo więcej doświadczenia. Jednak Łukasz pod względem wydolnościowym zawsze genialnie wypadał. Profesor Chmura na podstawie badań przepowiedział mu, że zrobi wielką karierę, bo miał parametry motoryczne i wydolnościowe na poziomie światowym. I to się przełożyło na występy Łukasza w Borussii i reprezentacji.
Bobo Kaczmarek: – Zabierając Łukasza jako opcję rezerwową na Euro 2008, mieliśmy pewność, że to jest super-profi gość. Leo Beenhakker zasięgnął również opinii trenera Herthy, Luciena Favre’a. Byliśmy przekonani, że nawet jak go wyciągniemy z urlopu, to zagwarantuje nam chociaż minimalną reprezentacyjną jakość.
– Są piłkarze, którzy dojrzałość osiągają już we wczesnym wieku. Łukasz był przykładem zawodnika, który już jako nastolatek miał wielką świadomość tego, jak należy postępować, jeżeli jest się profesjonalnym sportowcem. Tylko kilku takich piłkarzy miałem okazję obserwować. Takim przykładem był Łukasz, był też Kuba Błaszczykowski, a wcześniej obecny selekcjoner, Jurek Brzęczek.
*
Piszczek jest naturalnym liderem zespołu, czy woli trzymać się w szatni na uboczu?
Janusz Kowalski: – Są różnego rodzaju liderzy. Są zawodnicy, którzy uważają się za liderów, w szatni ich wszędzie pełno i robią wokół siebie szum. Są jednak również tacy, którzy pozostają w cieniu, a dopiero na boisku przejmują kontrolę. I ten drugi rodzaj przywództwa ma prawdziwą wartość. Specjaliści od robienia atmosfery powinni poszukać sobie miejsca w rozrywce. Prawdziwy lider jest potrzebny na murawie i Łukasz takim boiskowym przywódcą był.
Artur Wichniarek: – Kiedy Łukasz przyszedł do Niemiec, to był po prostu młody chłopak, który bardzo szybko chciał nauczyć się nowego życia. Języka, obyczajów. Dlatego od razu zasymilował się z szatnią. Nie ma przypadku, że zrobił w Niemczech taką karierę. Od samego początku wiedział, co chce osiągnąć i dążył do sukcesu w sposób niezwykle profesjonalny.
– Jego początki w Herthcie były takie, że dobrze wypadł na testach i podpisano z nim kontrakt, ale przekazano go z powrotem do Polski. Żeby się tam ograł. Kiedy ja przeszedłem drugi raz do klubu, napotkałem Łukasza stawiającego pierwsze poważne kroki w niemieckiej piłce. Wtedy właśnie trener Favre zrobił z niego prawego obrońcę. Łukasz nie do końca się na to godził, nie chciał na tej pozycji występować. Był bardzo zdegustowany faktem, że nie może zdobywać bramek, tylko musi uczestniczyć w grze defensywnej.
*
Piszczek na pozycji napastnika zrobiłby równie wielką karierę, co na prawej obronie?
Artur Wichniarek: – Na pewno miał pewne predyspozycje, żeby dobrym napastnikiem zostać. Był szybki, dynamiczny, miał niesamowitą kondycję. To są cechy, które w Niemczech się bardzo ceni. Ale te początki na pozycji napastnika nie były dla niego w Berlinie zbyt oszałamiające. Stąd pomysł, żeby go przemienić w bocznego obrońcę nowej generacji.
– Na początku nie był zadowolony. Było to dla niego zupełne zaskoczenie, że można z napastnika, który dość dobrze sobie radził w polskiej lidze, zrobić obrońcę. To było dla niego w początkowym okresie bardzo niezrozumiałe. Tym bardziej że jednym z pierwszych dla niego meczów na nowej pozycji było spotkanie w europejskich pucharach przeciwko Benfice. Gdzie na skrzydle grał Angel Di Maria. Przed spotkaniem się śmialiśmy, że to będzie dla niego prawdziwy test, czy się do gry na prawej stronie defensywy w ogóle nadaje.
– No i niestety, w siódmej minucie Di Maria tak go skręcił, że byliśmy pewni końca jego przygody w nowej roli. Jednak Lucien Favre się uparł i widać, że miał rację.
Dawid Plizga: – Łukasz wyjechał z Polski jako napastnik i drugi strzelec w drużynie, ale nigdy nie był typem snajpera – tę rolę odgrywał w Zagłębiu Michał Chałbiński. Wydaje mi się, że na dłuższą metę w Berlinie trudno byłoby mu się przebić, grając z przodu. Kiedyś o nim z tym rozmawiałem i chyba nawet sam trener Favre mu zasugerował, że w roli napastnika naprawdę trudno mu będzie coś tam zdziałać. Więc wymyślił mu nową pozycję.
Grzegorz Bartczak: – Zmiana pozycji Łukasza przypadła na jego początki w Bundeslidze, więc na pewno chciał się po prostu przebić do składu, mniejsza na jakiej pozycji. To już kwestia decyzji trenera. Myślę, że wyszło mu to na dobre. Już nie sprawdzimy, co by było gdyby, ale chyba aż takiej kariery jako napastnik by nie zrobił.
Bobo Kaczmarek: – Historia futbolu zna sporo przypadków, gdy zawodnikowi ofensywnemu zmieniono w ten sposób pozycję. Myślę, że trener klubowy podjął tę decyzję o przekwalifikowaniu Łukasza na podstawie dokładnych danych na temat jego wydolności, motoryki, wytrzymałości w interwale meczowym. Bo to jest na pozycji bocznego obrońcy kluczowe, ta wydolność musi być bardzo duża. I oczywiście zmysł do gry kombinacyjnej. Dokonano właściwej analizy, podjęto próbę i to była mądra decyzja.
Janusz Kowalski: – Dla mnie to było o tyle zaskoczenie, że przesunięto go do obrony dość wcześnie. Zawodnik o jego predyspozycjach może się sprawdzić w każdej boiskowej roli, w każdym miejscu na murawie. Myślę jednak, że należało mu dać jeszcze trochę czasu, żeby się rozwijał jako napastnik w Herthcie.
*
*
Piszczka od zawsze wyróżniała głównie motoryka i wytrzymałość?
Janusz Kowalski: – Na pewno motoryka to był jego silny punkt, ale ja przede wszystkim muszę podkreślić jego zmysł techniczno-taktyczny. Mowa o przewidywaniu, czytaniu gry. To było u niego na najwyższym poziomie. Dlatego mógł się tak naprawdę sprawdzić w każdej roli. Stąd nie zdziwiłem się, że świetnie sobie poradził jako prawy obrońca.
Dawid Plizga: – To był zawsze zawodnik bazujący na szybkości i wytrzymałości. Nękał obrońców, nieustannie był w ruchu, wychodził do prostopadłych piłek. Miał cechę, którą ma niewielu piłkarzy w Polsce. Był szybki, a jednocześnie bardzo wydolny. Przede wszystkim to mu pomogło w osiągnięciu największych sukcesów na pozycji prawego obrońcy.
Waldemar Fornalik: – Przede wszystkim Łukasz pozostał zawsze człowiekiem w stu procentach zaangażowanym, pracowitym i nigdy nie było z nim problemów. Zrobił bardzo dużo, żeby wykorzystać swój potencjał i swój talent w stu procentach.
Bobo Kaczmarek: – Parametry to jedno, a podejście do futbolu to drugie. Łukasz od początku swojej piłkarskiej drogi był chłopakiem samodzielnym. W wieku kilkunastu lat wyprowadził się do kuźni talentów, do Janka Kowalskiego w Zabrzu. Kultowego człowieka. Wiem co mówię, bo się spotykaliśmy w mistrzostwach Polski. Ja z Lechią, on z Gwarkiem. I na pewno właśnie Janek wyznaczył Łukaszowi pewne szlaki.
*
Czy można się było w ogóle spodziewać, że to jest aż tak wielki talent?
Janusz Kowalski: – Na pewno tak. Łukasz to od początku był zawodnik decydujący o grze całego zespołu. Już w pierwszym sezonie pobytu w Gwarku wywalczył z nami medal rozgrywek wojewódzkich. Drugi sezon – mistrzostwo Polski juniora młodszego. Trzeci sezon – juniora starszego. Czwarty – wicemistrzostwo Polski juniora starszego, ale sam już nie wziął udziału w turnieju finałowym, bo był na mistrzostwach Europy u-19. Tam zdobył tytuł króla strzelców turnieju. Nie można było innych wniosków wyciągnąć niż takie, że to jest piłkarz wyjątkowy. Talent wielkiego formatu.
Bobo Kaczmarek: – Ja Łukasza pamiętałem jeszcze z Gwarka, kiedy decydowaliśmy się go zabrać na Euro 2008. On odpoczywał sobie wtedy w Grecji, na Rodos czy jakiejś innej wyspie. Został na zgrupowanie ściągnięty prosto z wczasów. Awaryjne powołanie, ale moim zdaniem bardzo zasadne. Pasował do naszego ofensywnego grania. Napastnik, który mógł wystąpić na pozycji skrzydłowego czy prawego pomocnika. O takiego zawodnika nam wówczas chodziło, o Łukaszu mieliśmy bardzo dobre informacje od Wojciecha Łobodzińskiego. Oni grali ze sobą w Zagłębiu, gdzie sięgnęli po mistrzostwo Polski.
– Co nami kierowało, żeby wskazać akurat na niego? Przede wszystkim desperacja spowodowana urazami. Pojechaliśmy na mistrzostwa dziesiątkowani. Jednym z kluczowych zawodników naszej kadry był Kuba Błaszczykowski, który wypadł przed turniejem. Przewertowaliśmy całą listę zawodników i wyszło nam, że Piszczek najlepiej się wpisuje w interesujący nas profil. Takich piłkarzy z przypadku było wtedy wśród powołanych kilku. Tomek Zahorski czy Michał Pazdan na pewno by nie pojechali na turniej, gdyby nie kontuzje podstawowych zawodników. Na tamten czas to były optymalne rozwiązania.
– Powiem jeszcze więcej. Gdyby mistrzostwa odbywały się miesiąc później, to pojechałby na nie Robert Lewandowski. Wtedy się jednak zawahaliśmy. Dwa lata pracowaliśmy nad reprezentacją, mieliśmy dużo czasu na selekcję, a tu nagle powołujemy napastnika z drugiej ligi? Po mistrzostwach, już beze mnie, Dziekanowskiego i Nawałki w sztabie, Lee od razu powołał Lewego. Który koniec końców spotkał się z Piszczkiem i w kadrze, i w Dortmundzie.
Artur Wichniarek: – Przewidywałem, że jeżeli po zmianie klubu będzie prezentował dalej taką solidność jak w Berlinie, to czeka go spokojnie dziesięć lat grania w Bundeslidze. I faktycznie, chyba się nie pomyliłem. Jeżeli Łukasz jest zdrowy, to w Borussii zawsze ma miejsce w pierwszym składzie. Namawiałem go, żeby właśnie tam się przeniósł z Herthy. Konkurencja w BVB nie była wówczas mocna, ale opcji było więcej. Łukasz mógł odejść albo do Borussii, albo do Wolfsburga.
– To były dwie zupełnie skrajne możliwości. W Wolfsburgu dyrektorem sportowym był wówczas Dieter Hoeness, czyli ten sam człowiek, który przed laty ściągnął Łukasza do Herthy. Przenosiny do zespołu Wilków wiązałyby się z powrotem na pozycję napastnika. Natomiast drugą opcją był Dortmund, gdzie przyszedł Jurgen Klopp. To była wtedy drużyna w fatalnej kondycji finansowej, walcząca o utrzymanie w Bundeslidze. Tworzył się zupełnie nowy zespół. Na prawej obronie występował tam Patrick Owomoyela, który był bez przerwy kontuzjowany. Dlatego starałem się Łukaszowi doradzić, żeby przeniósł się tam i już na stałe trzymał się pozycji prawego obrońcy.
*
*
Naturalną drogą dla zawodnika tak zafiksowanego na punkcie niuansów taktycznych będzie kariera trenerska?
Janusz Kowalski: – Z tego, co wiem, to kariera trenerska go w ogóle nie interesuje. Nie wiem, czy coś się zmieniło odkąd z nim na ten temat rozmawiałem, ale wtedy ten kierunek mu raczej nie odpowiadał. Mówił, że rozumie na czym polega ta praca, jak ciężkie i niespokojne jest to zajęcie i raczej siebie w takiej roli nie widział. Zatem nie sądzę, żeby się kiedyś na tę ścieżkę kariery zdecydował.
– Natomiast predyspozycje w tym kierunku zdecydowanie posiada. Lubił rozmawiać o niuansach taktycznych. Dzielić się wiedzą. Tym, co już umie i tym, czego właśnie się uczy. Tym bardziej że w swojej karierze zawodniczej miał dobrych nauczycieli. Każdy trener ma swój warsztat i wnosił coś cennego w jego rozwój. Opowiadał o Kloppie, o Tuchelu, o Nawałce. Każdy z nich był inny, ale od każdego się czegoś nauczył. To jest oczywiście zaleta grania w topowym klubie – współpraca z wybitnymi szkoleniowcami.
Gdyby stworzyć ranking najwybitniejszych prawych obrońców w historii polskiej piłki, jak wysoko znalazłby się Piszczek?
Waldemar Fornalik: – Trudno powiedzieć. Pamiętam jeszcze czasy Antoniego Szymanowskiego, Stanisława Guta – to byli prawi obrońcy, którzy grali naprawdę świetnie. Łukasz wpisuje się w te kryteria i te umiejętności, więc na pewno należy do ścisłej czołówki najlepszych w historii. Podczas eliminacji do mistrzostw świata w 2010 roku był w zasadzie niezastąpiony. Musiał się poddać operacji po finale Ligi Mistrzów i na pewno skomplikowało nam to sprawę, szukaliśmy różnych rozwiązań.
– Na boisku zawsze korzystaliśmy z chemii, która była pomiędzy tak zwaną trójką z Dortmundu. Pewne kwestie w relacjach między nimi często demonizowano. Z mojej perspektywy widziałem wyłącznie świetną współpracę. Język piłkarski jest bardzo prosty i jeżeli się wychodzi na boisko, liczy się już tylko dobro drużyny. Ja tak to odbierałem.
Artur Wichniarek: – Dla każdego polskiego zawodnika uczestnictwo w czterech dużych turniejach to jest sukces i spełnienie marzeń. 65 meczów Łukasza w reprezentacji to były w większości dobre i bardzo dobre spotkania. W jego przypadku jakość wygrała z ilością. Na pewno może czuć się w tej chwili spełniony jako reprezentant Polski.
Bobo Kaczmarek: – Jeżeli chodzi o dokonania reprezentacyjne, to na pewno numerem jeden jest wciąż Antek Szymanowski. Przede wszystkim – trudno porównywać rok 1974 z rokiem 2018. To była zupełnie inna piłka. Weźmy jednak współczynnik trudności wtedy – Polska była trzecią, piątą drużyną świata w latach siedemdziesiątych. Możemy to ocenić na bazie realnych osiągnięć, a nie wydumanego rankingu FIFA, według którego byliśmy ostatnio na szóstym miejscu. To należy włożyć między bajki.
– Łukasza postawiłbym tuż za Antkiem Szymanowskim, bo ma przecież dużą przewagę jeżeli chodzi o osiągnięcia klubowe. Jednak takie zestawienia nigdy nie będą do końca obiektywne. Trudno dyskutować, skoro kiedyś były mistrzostwa Europy dla dwunastu, szesnastu zespołów. Teraz dla trzydziestu dwóch. Niedługo wszyscy na kontynencie wezmą w nich udział. Teraz ten gość, Infantino, który powinien się nazywać „Infantylny”, chce zrobić mistrzostwa świata na 48 reprezentacji. Zróbmy od razu mistrzostwa dookoła świata i sobie tak grajmy.
*
Łukasz najpewniej zakończy karierę w Borussii. To wielki klub, ale czy była szansa na jeszcze większy transfer?
Artur Wichniarek: – Łukasz zawsze zachowywał się fair wobec Borussii. Podpisywał długoletnie kontrakty i z dużym wyprzedzeniem jest przedłużał. Jest po prostu w tym klubie szczęśliwy i ceni sobie to, co ma. Docenił, co zastał w Dortmundzie. Wie, jak wiele on temu klubowi zawdzięcza i odwrotnie – jak wiele klub zawdzięcza jemu. Taki klub jak Borussia to już jest naprawdę wysoki poziom.
– Trzy sezony z Jurgenem Kloppem to był w wykonaniu tej drużyny futbol totalny, otarli się o zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Oczywiście, że granie w Realu Madryt czy Barcelonie jest wisienką na torcie. Wiem, że w pewnym momencie, gdy Łukasza wymieniało się jednym tchem z Danim Alvesem jako dwóch najlepszych prawych obrońców na świecie, była konkretna propozycja. Ze strony jednego z tych właśnie klubów. Łukasz nie jest jednak chłopakiem, który podjąłby takie ryzyko. Przede wszystkim ceni w życiu stabilizację
zebrał Michał Kołkowski
fot. FotoPyk