Szkoda Jagi, bo zagrała dobry mecz z faworytem, a skończyło się jak zwykle? Być może. Ale piłkarze z Podlasia mogą mieć pretensje tylko do siebie. Wyłącznie oni wiedzą jakim cudem Coosemans, belgijski bramkarz odstawiający Fabika nawet przy niegroźnych wrzutkach, dowiózł czyste konto. Gent na pewno był dzisiaj do zrobienia.
Od pierwszych minut widać było, że Belgowie przywieźli zespół będący w fazie budowy, jeszcze niezgrany, w praktyce trudno powiedzieć czy szczególnie groźniejszy niż Rio Ave. Kto liczył, że mecz z udziałem Vadisa będzie obfitował w efektowne rajdy, szybko musiał być usatysfakcjonowany – z tą różnicą jednak, że na karuzelę rywali wrzucał Frankowski. Vadis przypomniał o swoim istnieniu szybko, bo w ósmej minucie zagrał na czyste pole do Dompe, ale na pewno nie był postacią pierwszoplanową.
W zasadzie był to taki mecz, że trudno wskazać, kto nią był. No bo dobrze, skrzydła Jagi hulały aż miło. Z wyjątkową regularnością rywale byli robieni w konia. Wychodziły akcje oskrzydlające, udawała się klepka, gra po prostu się Jadze kleiła. Ale co z tego wynikało? Głównie – by tak rzec – niekonsekwencja w jakości. Świetne zagranie, którym wywalczyło się dogodną pozycję, po którym następowała zła decyzja – podanie do rywala, strzał po aucie, niecelna wrzutka, względnie próba wymuszenia jedenastki, w co raz zabawił się Novikovas.
Może zabrakło wsparcia? Środek pola Jagiellonii w atakach brał udział wyjątkowo sporadycznie i nieśmiało. Środkowi pomocnicy skupiali się głównie na pilnowaniu tyłów. Jak na to co prezentował Gent i Coosemans, chyba jednak zagrali zbyt bojaźliwie. Na pewno nie pomógł dzisiaj Sheridan, któremu nie można było odmówić chęci, ale jego dobre chęci w rezultacie zmieniały się w sabotaż. Pal licho przegrane pojedynki główkowe, pal licho, że ani razu nie uciekł z krycia sprytnym ustawieniem. Nie możemy zapomnieć jak dostał dobrą piłkę na szesnastym metrze, idealną by przyjąć, odwrócić się, strzelić lub podać. A jednak spróbował z linii pola karnego posłać główkę. Takie bramki oczywiście się zdarzają, ale raz na milion. Sheridan nie jest piłkarzem o umiejętnościach mogących zakrzywić tak niekorzystne prawdopodobieństwo. Innym razem Irlandczyk, słynny na cały świat geniusz dryblingu, poszedł sam i – niewiarygodne! – łatwo stracił. Niemniej za niego wszedł Bezjak, zmarnował dobry przerzut na wolne pole, więc zamienił stryjek siekierkę na kijek. Szkoda, bo coś nam podpowiada, że rasowy snajper wykorzystałby chociaż jeden z błędów Coosemansa. Taktyka – daj mu się pomylić, a potem dobij, mogłaby się sprawdzić. To Coosemans stworzył bodaj najgroźniejszą okazję Jagi, ale uderzenie Kwietnia zostało wybite w linii.
Nie twierdzimy, że Gent nie grał zupełnie nic – bzdura, stwarzali mniej więcej podobnie groźne sytuacje co Jagiellonia. Był to w praktyce mecz równorzędnych rywali, a to, że rywal nie kwapi się do rozgrywania, musiało być dla Jagiellonii jednak pewnym zaskoczeniem. Jaga jakby dość długo oswajała się z myślą, że można to wygrać, aż w końcówce ruszyła do ataku większymi siłami i z większą fantazją. Dobrze? Pewnie, że dobrze, pachniało 1:0, ale zabrakło równowagi. Jagiellonia dostała ostrzeżenie, żeby nie przesadzać i nie zapominać o obronie, bo „pierwszy” gol padł z minimalnego spalonego.
O wszystkim ostatecznie zdecydowała dłuższa ławka Gentu. Wszedł na boisko wybiegany David, przedstawił się kąśliwym strzałem, a potem był najświeższy przy kontrze. Prosiło się o faul taktyczny, zatrzymanie tego gdziekolwiek wcześniej. A nagle zrobiło się sam na sam, które Kelemen obronił, ale nie miał asekuracji – strzał do pustaka, Guilherme na ziemi, Kwiecień daleko w tyle. 0:1.
0:1 pechowe, 0:1 po odważnej grze, 0:1, po rywalizacji bez kompleksów. 0:1 zostawiające uczucie niedosytu, a nie niesmaku. 0:1, które nie skreśla szans Jagiellonii, bo jeśli klepnąć Gent, to na tym etapie sezonu, kiedy jeszcze nie zaleczyli ran po sprzedanych liderach.
Ale jest to 0:1, które jeszcze bardziej wskazuje na to kto jest faworytem do awansu.
Jagiellonia – KAA Gent 0:1 (0:0)
0:1 – David 85′
Fot. FotoPyK