Nie spodziewaliśmy się fajerwerków po spotkaniu Chrobrego z Sandecją, ale mimo wszystko liczyliśmy na nieco więcej. Przede wszystkim dlatego, że obie drużyny miały powalczyć o pierwsze zwycięstwo w sezonie. Tymczasem oglądaliśmy spotkanie, w którym nie działo się praktycznie nic ciekawego. Naprawdę współczujemy wszystkim, którzy stracili dziś prawie dwie godziny na oglądanie tego wyrobu meczopodobnego.
Pozytywów w tym meczu było niewiele. Ba, praktycznie nie było ich wcale. Najbardziej przerażało nas jednak tempo spotkania. Naprawdę potrzeba było kilku kaw, by nie zasnąć już po kwadransie. Szczerze mówiąc, zazdrościmy tym, którzy tak uczynili. Przynajmniej wypoczęli przed sobotnim wieczorem, bo my czujemy się po obejrzeniu całości, jak po 16 godzinach pracy w kamieniołomach.
Obie drużyny swoje akcje rozgrywały w ślimaczym tempie. Nie było więc mowy o jakimkolwiek elemencie zaskoczenia, bo praktycznie każde zagranie było przewidywalne. Największa rozrywka w tym meczu była wtedy, gdy Flaszka podał do Chmiela. Jak już ten żarcik przestał śmieszyć, pozostało podziwiać Bartosza Machaja. A to niestety nie była rozrywka, o której marzy się w weekend. Cóż, jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma… Bartek potrafił zagrać na ściankę z kolegą i nieźle dośrodkować, ale żaden z zawodników Chrobrego nie był w stanie dołożyć we właściwy sposób nogi. Poza tym w jednej Machaj mocno uderzył też z ostrego kąta, ale Kozioł zachował spokój i wybił piłkę na rzut rożny. Oczywiście nie był to występ idealny 25-latka, bo zdarzyło mu się też oddać kiepski strzał z dystansu, źle dośrodkować z rzutu wolnego, ale mimo wszystko dało się czasami spojrzeć na jego grę, a przy tym nie łapać się za głowę.
Sandecja przez większość czasu męczyła bułę, a jak czasami zachciało się jej zaatakować, to swoje akcje przeprowadzała skrzydłami. Tym sposobem Gabrych, Chmiel i Flaszka zaliczyli kilka kiepskich dośrodkowań. Ten ostatni – zupełnym przypadkiem – miał jednak doskonałą okazję, by zdobyć bramkę. Po zamieszaniu w polu karnym piłka spadła pod jego nogi, ale pomocnik Sandecji, zamiast uderzyć w światło bramki, przylutował w obrońcę Chrobrego. Jeszcze lepszą sytuację zmarnował Flis, który po pustym przelocie Abramowicza strzelał do pustej bramki, jednak piłkę zdołał wybić jeden z obrońców gospodarzy.
Gospodarze nie pokazali dziś wiele dobrego, ale spokojnie mogli ten mecz wygrać, gdyby tylko Przemysław Trytko wykorzystał rzut karny. 30-latek uderzył jednak tak fatalnie, że Marek Kozioł mógł odkupić swoje wcześniejsze winy. Golkiper przyjezdnych w akcji poprzedzającej jedenastkę nie złapał bowiem dośrodkowanej w pole karne piłki, co doprowadziło do tego, że jeden z jego kolegów sfaulował przeciwnika w polu karnym. Swoją drogą można było się jednak spodziewać, że w tym meczu bramka nie padnie nawet po strzale z “wapna”. Podejrzewamy, że gdyby sędzia doliczył dodatkowe trzy godziny, to gol również, by nie padł. Na koniec mamy jednak dobrą wiadomość – powtórka tego “hitu” dopiero za kilka miesięcy.
Chrobry Głogów – Sandecja Nowy Sącz 0:0
Fot. NewsPix