Poprzedni sezon w I lidze jak zwykle przyniósł wiele niespodzianek, ale za jedną z największych trzeba traktować świetną postawę GKS-u Tychy na wiosnę. Naprawdę mało brakowało, by ekipa Tarasiewicza zameldowała się w Ekstraklasie. Ostatecznie zabrakło kilku punktów do awansu, ale tyszanie i tak mogli być zadowoleni. Wreszcie dali kibicom radość, a poza tym zbudowali solidne podwaliny do awansu w kolejnym sezonie. Przynajmniej tak się nam wtedy wydawało, bo rzeczywistość – przynajmniej jak do tej pory – pokazuje zupełnie coś innego.
Przypomnijmy w telegraficznym skrócie, dlaczego kibice z Tychów mieli prawo liczyć na dobry start w sezonie 2018/2019. Przede wszystkim dlatego że na stanowisku trenera został Tarasiewicz, który sprawił, iż GKS Tychy stał się drużyną do bólu cyniczną. A właśnie tak zdobywa się awanse. Tyszanie w 15 meczach rundy wiosennej przegrali tylko dwa spotkania, tyle samo zremisowali, a wygrali aż 11 razy! Jak na realia zaplecza Ekstraklasy jest to wynik kosmiczny. Tam naprawdę zimą zaszła niesamowita metamorfoza. Zresztą sami spójrzcie jak bardzo tyszanie kompromitowali się jesienią.
Oczywiście nie tylko trener, ale także zimowe transfery dały sporo dobrego. Co akurat wydawało się niemal niemożliwe, bo początkowo myśleliśmy, że w Tychach zwariowali. Bo mówiąc szczerze nikt normalny, gdy ma sytuację podbramkową, nie ściąga Edgara Bernhardta i Keona Daniela. 32-letniego reprezentanta Kirgistanu i 31-latka z Trynidadu i Tobago. Ten pierwszy po opuszczeniu Cracovii – przez trzy i pół roku – zdążył zaliczyć sześć klubów. Zwiedził m.in. Tajlandię i Oman. Jesienią natomiast bardzo szybko poszedł w odstawkę w Stali Mielec. Natomiast Daniel przez pół roku mógł jedynie trenować indywidualnie, bo po odejściu z Miedzi Legnica nikt go nie zatrudnił. Przyznacie, że małe były szanse, by te transfery wypaliły. Tymczasem pod koniec maja obaj piłkarze przedłużyli swoje umowy, co oznaczało oczywiście, że dali radę.
– Trener Tarasiewicz odkąd przybył do Tychów mówił, że kluczem do sukcesu jest odpowiednie przygotowanie fizyczne. Zachodziłem trochę w głowę nad tym, bo wydawało mi się, że za trenera Szatałowa jednym z niewielu atutów było właśnie przygotowanie fizyczne. Gdyby spojrzeć na mecze z jesieni, to oni w wielu spotkaniach potrafili w końcówkach wyciągnąć korzystny wynik. Nawet napisałem tekst, że atut stał się wadą. Chodzi o to, że to za co chwaliliśmy Szatałowa, stało się nagle wymówką Tarasiewicza. Głupio się teraz przyznać, ale oceniałem nowego trenera negatywnie. Po rundzie jesiennej umówiliśmy się jednak na rozmowę i trener powiedział mi, że przygotowanie fizyczne nie jest kwestią strzelania bramek w końcówce, a grania równo przez 90 minut. Miał rację, bo wówczas tyszanie często nie dojeżdżali na pierwszą połowę… Natomiast zimą udało się przygotować dobrze fizycznie, a także czas działał na korzyść niektórych zawodników. Tacy piłkarze jak Biernat, Bogusławski, Abramowicz i Zapolnik potrzebowali trochę czasu, by odpalić z formą. Oczywiście dobre transfery w zimowym okienku transferowym również nie są tutaj bez znaczenia, bo przyszedł Konrad Jałocha i nawet Keon Daniel sprawdza się, a przecież wszyscy ten ruch krytykowali – powiedział nam Maciej Grygierczyk z Katowickiego Sportu
Naprawdę trudno zrozumieć słabą postawę tyszan na starcie rozgrywek, bo w drużynie zostali wszyscy kluczowi piłkarze. W dodatku do ekipy Tarasiewicza dołączyli Sebastian Steblecki, Marcin Kowalczyk i Piotr Giel. Co prawda ten pierwszy nie odbudował się w Chojnicach, ale to nadal zawodnik, który może jeszcze odpalić. Natomiast 33-letni Kowalczyk wniósł do drużyny sporo doświadczenia, a Giel w poprzednim sezonie drugiej ligi strzelił 15 bramek… Zapowiadało się więc ciekawie, ale rzeczywistość dla podopiecznych Tarasiewicza okazała się brutalna. I nawet nie chodzi nam o słabe wyniki (porażka z Odrą Opole i remis z Chrobrym Głogów), ale o brak pomysłu na grę. Mecz z Odrą przypominał nam Tychy z jesieni poprzedniego sezony. Czyli drużynę, która niby kontroluje mecz, ale ostatecznie przysypia w kluczowych momentach. Cynizm i konsekwencja z wiosny gdzieś uleciały, a bez tego drużyna z Tychów jest najzwyczajniej w świecie bezbarwna.
Jeśli tyszanie chcą dziś wygrać z GieKSą, powinni przypomnieć sobie o tym, jak grali zaledwie kilka miesięcy temu. Oczywiście ewentualna porażka w dzisiejszym meczu jeszcze niczego nie przekreśla, ale na pewno humorów nie poprawi. Czas się otrząsnąć, żeby wiosną znowu nie trzeba było dokonywać niemożliwego, by włączyć się w walkę o awans. Naprawdę byłoby szkoda, żeby znakomita wiosna okazała się tylko opowiastką, a nie podwalinami pod upragniony awans.
Fot. FotoPyk