Reklama

Mój trudny charakter jest mitem

Bartosz Burzyński

Autor:Bartosz Burzyński

01 sierpnia 2018, 12:59 • 14 min czytania 1 komentarz

Jakich porażek nienawidzi? Gdzie rozładowuje stres? Jakie jest jego największe hobby? Czy tęskni za boksem? Co powiedziałby 28-letniemu Radkowi, który udzielił mocnego wywiadu po meczu z Olimpią Elbląg? Czy wie dlaczego w dziwnych okolicznościach opuścił Pogoń? Czy pobił Artura Płatka? O co chodziło w jego konflikcie z Adamem Matyskiem? Czy żałuje wypożyczenia do Zagłębia w 2008 roku? Dlaczego wyjazd do Grecji był nieporozumieniem? Jakich zachowań nie toleruje w szatni? Jak było z zamrożonymi premiami w Chojniczance? Czy sztab trenerski musiał kupować piłkarzom Chojniczanki śniadania? Czy w szatni Chojniczanki panowała zła atmosfera w trakcie rundy wiosennej? O tym wszystkim w wywiadzie z bramkarzem Chojniczanki, Radosławem Janukiewiczem. 

Mój trudny charakter jest mitem

Jesteś wkurwiony?

Jeśli pytasz o mecz z Sandecją, to na pewno. Mieliśmy wynik 3:1 do 85 minuty. Staramy się już jednak tego nie rozpamiętywać, bo to był dopiero pierwszy mecz. Oczywiście na odprawie omówiliśmy wszystkie błędy. Mam nadzieję, że już nie dojdzie do podobnej sytuacji w tym sezonie.

Mogłeś się zachować lepiej przy straconych bramkach?

Trudno powiedzieć, bo dwie bramki dostaliśmy po stałych fragmentach gry. Jasne, nie ma strzałów, których nie można obronić, ale tutaj było trudno, bo uderzali z bliska. Przede wszystkim jestem jednak wkurzony z tego powodu, ze wpuściłem trzy bramki od razu na inaugurację. Wydaje mi się jednak, że dobrze stało się, iż doszło do takiej sytuacji na początku sezonu, a nie pod koniec albo w środku. Dzięki temu już od początku mamy nauczkę, by być skupionym do ostatniego gwizdka.

Reklama

Pamiętasz mecz z sezonu 2010/2011 Pogoń Szczecin – GKS Katowice?

Aż za dobrze pamiętam. Chyba też do 85 minuty prowadziliśmy 3:1, ale katowiczanie wcisnęli nam jeszcze trzy bramki i przegraliśmy. Tam był jeszcze większy ból, bo wtedy spokojnie mogliśmy dobić rywala. Mieliśmy mnóstwo dobrych sytuacji, ale piłka nie chciała wpaść do bramki. Cóż, taka jest piłka. Raz ją kochamy, a innym razem nienawidzimy.

Ten ostatni mecz z Sadencją przypominał mi jednak bardziej spotkanie z Ruchem Chorzów z poprzedniego sezonu. Również prowadziliśmy 3:1 i daliśmy sobie wcisnąć w ostatnich minutach dwie bramki. Wtedy jednak udało się wygrać, a tym razem niestety nie.

Bardziej boli porażka po takim meczu, czy totalna kompromitacja, na przykład 0:6?

Bardziej boli taka niespodziewana porażka, do której doszło w ostatnich minutach. Jeśli był wynik 0:6, nie ma nawet o czym gadać. Przeciwnik był w takim wypadku o kilka klas lepszy, czyli rozpacz jest dużo mniejsza.

Stres rozładowujesz na rybach?

Reklama

Stres? Generalnie niczym się nie stresuję, a więc nie mam co rozładowywać. Choć przyznaję, że wędkowanie bardzo lubię. Bez wątpienia jest to jedna z moich największych pasji. Pierwszy raz na ryby zabrał mniej ojciec, a później już sam chodziłem. Czyli wychodzi na to, że moczę kija już od około 25 lat.

Co jest w tym fajnego?

Przede wszystkim jest cisza i spokój. Można się wyciszyć i poobcować z naturą. Jak ryba bierze jest adrenalina. Choć czasami zdarza się, że przez cały dzień nie mam nawet brania, ale mnie to nie deprymuje. Poza tym traktuję to jako sport, a nie łowienie kolacji. Nigdy nie biorę ryb do domu. Czasami można też pojechać większą grupą z kolegami i pogadać o rzeczach, które niekoniecznie są związane z piłką.

rybyPrywatne zdjęcie Radosława Janukiewicza

Największa ryba jaką złapałeś?

Szczupak 80 cm w Norwegii. A tutaj karpia, który ważył sześć kilogramów. Choć muszę przyznać, że w Chojnicach są dobre tereny, by wyskoczyć na rybki. Można powiedzieć, iż to takie małe Mazury.

Co powiedziałbyś 28-letniemu Radkowi, który przegrał mecz z Olimpią Elbląg i udzielił emocjonalnego wywiadu?

Nigdy się nawet nie zastanawiałem na tym. Przede wszystkim, to co wtedy powiedziałem było prawdziwe. Gdyby jakiś młodszy kolega udzielił podobnej wypowiedzi od serca, powiedziałbym mu, że lepiej takie sprawy załatwiać w gronie szatni. Choć dodałbym też, że go rozumiem.

Mój przypadek był taki, że trochę nakręcał mnie dziennikarz. Być może dałem się ponieść emocjom, ale wtedy tak właśnie czułem. Właściwie nigdy tego nie żałowałem.

Trochę chyba na tym straciłeś, bo wszyscy kojarzyli twoją osobę z tym wywiadem, a nie dobrymi występami. Przypomina mi to trochę dobrego aktora, który ma wiele świetnych ról na koncie, ale wszyscy pamiętają go z kiczowatego serialu.

Dokładnie tak było. Nie chciałem jednak od tego uciekać, bo filmik stał się bardzo popularny. Oczywiście wolałbym, żeby ludzie pamiętali mnie z dobrej gry, ale nie do końca tak było. I tutaj faktycznie trochę na tym straciłem, ale nie jest też tak, że żałuję tego, co wtedy powiedziałem.

Wówczas udało wam się awansować. I tak naprawdę dopiero wtedy – w wieku 28 lat – zaistniałeś w ekstraklasie. Nie uważasz, że trochę za późno?

Nie miałem szczęścia, jeśli chodzi o kluby. Debiutowałem bardzo wcześnie w Śląsku, ale później wydarzyły się różne rzeczy po drodze, które trochę mnie przyblokowały. Miłość do klubu była dla mnie ważniejsza niż gra na wyższym poziomie. Miałem wtedy bardzo dobrą propozycję z Lecha, gdy trenerem był Franciszek Smuda, ale nie udało się tam trafić. Wydaje mi się, że teraz byłbym w zupełnie innym miejscu. Nie ma już sensu gdybać na ten temat, bo już i tak niczego nie zmienimy. Poza tym – jak na bramkarza – 28 lat nie jest aż tak złym wynikiem, jeśli chodzi o grę w ekstraklasie.

Trochę jednak późno, jeśli weźmiemy pod uwagę, że zapowiadałeś się bardzo obiecująco.

Jasne, ale trzeba pamiętać, że złożyło się na to wiele spraw. Śląsk był wtedy w kryzysie, a ja naprawdę chciałem tam grać. Spadliśmy o dwie klasy rozgrywkowe niżej, dlatego musieliśmy walczyć, by wydostać się z tej otchłani. Później nie dogadaliśmy się w sprawie nowego kontraktu, a ja wyjechałem do Grecji. Było też wypożyczenie do Zagłębia. Po powrocie miałem małe problemy z formą. Dopiero w Pogoni wróciłem do dobrej dyspozycji i zaliczyłem swój najlepszy okres w karierze. Istnieje więc wiele powodów, przez które na najwyższym szczeblu zaistniałem tak późno.

Powodów jest wiele, ale tym kluczowym jest trudny charakter?

Tak naprawdę z tym trudnym charakterem, to są mity. Oczywiście jestem porywczy, ale potrafię też uspokoić się w ważnych momentach. Nie zachowuję się przecież jak w tym słynnym wywiadzie. Naprawdę idzie się ze mną dogadać. Właściwie nigdy nie miałem zatargów z trenerami.

Mówi się jednak, że Artura Płatka chciałeś pobić.

Nie tyle co pobić, ale przekazać mu, że mnie oszukał. Wracałem po kontuzji, a trener powiedział mi, że będę bronił w sobotę. Nie dostałem jednak szansy, dlatego poszedłem do niego wyjaśnić sprawę. Powiedziałem mu, że nie mam już 18 lat, żeby tak mnie traktować. Jestem zdania, że nie można kłamać zawodnikowi w twarz. Zresztą tak samo piłkarz nie powinien okłamywać szkoleniowca.

Jak trener Płatek wyjaśnił swoją decyzję?

Powiedział mi, że od czasu, gdy przekazał mi decyzję, zacząłem słabiej wyglądać na treningach. Oczywiście to było tylko mydlenie oczu. Nie doszło jednak do żadnej bójki. W pierwszym momencie zagotowałem się i mocno wkurzyłem, ale go nie uderzyłem. Chcę być dobrze odbierany przez ludzi, a nie jako furiat albo wariat.

Była jeszcze sprawa z Adamem Matyskiem, czyli wówczas trenerem bramkarzy w reprezentacji U-20.

Sprawa była rozdmuchana przez dziennikarzy. Nawet nie miałem okazji, aby się wytłumaczyć. Trener nie pozwolił mi tego wyjaśnić. Tamten wywiad nie był autoryzowany. Nie do końca tak wtedy powiedziałem, jak zostało napisane. Dużo rzeczy zostało przekręconych.

Czyli nie powiedziałeś, że Matysek jest powolny, ociężały, bez refleksu i w ogóle do kitu?

Nie użyłem takich słów. Stwierdziłem jedynie, że to nie był ten Matysek, którego pamiętałem z czasów, gdy był w formie. Powiedziałem to co widziałem na treningach, ale na pewno nie obrażałem Adama. Szkoda trochę, że nie mogliśmy o tym pogadać. Wydaje mi się, że gdybyśmy wtedy normalnie porozmawiali, nie byłoby tego konfliktu.

Trener nie chciał porozmawiać?

Tak to niestety wyglądało. Później po latach również o tym nie rozmawialiśmy. Widziałem go może dwa razy prywatnie, ale nie chciałem już nawet tego rozdrapywać.

Po sytuacji z Matyskiem komentujesz jeszcze kolegów po fachu?

Nie robię tego, bo pozycja bramkarza jest na tyle specyficzna, że każdy może popełnić straszny błąd. Karma może szybko wrócić. Poza tym trzeba szanować pracę innych zawodników, ponieważ każdy chce grać jak najlepiej.

Jak ocenisz komentarze Kamila Grabary?

Na jego miejscu nie robiłbym tego. Chłopak ma duży talent, ale jeśli chce być topowym bramkarzem, poza boiskiem również powinien pokazywać klasę. Każdy ma jednak swój charakter, więc niech robi, co mu się podoba. Tym bardziej jeśli uważa, że takie działania w mediach pomagają mu w jakiś sposób.

Generalnie teraz młodzi zawodnicy mają łatwiej niż kiedyś. W moich czasach w szatni była większa dyscyplina. I nie chodzi mi tutaj o patologiczne sytuacje, w których młodzi są wykorzystywani, bo tego bardzo nie lubię. Gdy zaczynałem grać w Śląsku pewien zawodnik powiedział do mnie – nie zdradzę nazwiska – że mam mu umyć buty. Odparłem, że nie wyobrażam sobie czegoś takiego. Oczywiście w bardziej dosadnych słowach. Nigdy bym nie dopuścił – teraz jako starszy w szatni – do takiej sytuacji. Wszyscy jesteśmy ludźmi, a takie zagrywki są żałosne, bydlackie i wieśniackie. Szacunek do starszych piłkarzy trzeba mieć, ale można go okazywać w ludzki sposób. Przykładowo ja zawsze mówiłem dzień dobry do Grzegorza Szamotulskiego i Leszka Pisza.

Rozmawiałeś kiedyś z trenerem Michniewiczem o tym, co wydarzyło się w Pogoni?

Nikt mi tego nie wytłumaczył. Trener powiedział mi, że musi zobaczyć Dawida w bramce, bo nigdy go wcześniej nie widział w akcji. Chciał ocenić, czy będzie mógł ze mną rywalizować w następnym sezonie. Byliśmy wówczas po dwóch meczach w grupie mistrzowskiej, dlatego rozumiałem taką decyzję szkoleniowca. Za dwa tygodnie dostałem jednak dzwona, czyli miło nie było… Wiem jednak, że to na pewno nie była decyzja trenera Michniewicza. Jeżeli wracam z wypożyczenia i nie dostaję szansy od nowego trenera, to musiało być to odgórnie ustalone.

Konkretnie przez kogo?

Prezes i dyrektor sportowy. Byłem wówczas bardzo wkurwiony, że tak się to wszystko potoczyło. Długo nie mogłem dojść do siebie po tym wszystkim, ale jakoś sobie poradziłem.

Żałujesz wypożyczenia do Zagłębia w 2008 roku?

Nie uważam, żeby to był błąd. Miałem już podpisany kontrakt w Grecji. Dla mnie lepszym rozwiązaniem była gra w ekstraklasie, a nie siedzenie w rezerwach Śląska i kopanie na poziomie IV ligi. Nie kierowałem się wówczas animozjami kibiców, a swoim dobrem. Pół roku w Zagłębiu dało mi bardzo dużo.

Kibice ustawieni wysoko w hierarchii, z którymi się trzymałem, nie dali mi nawet odczuć, że źle zrobiłem. Oczywiście nie wszyscy zrozumieli ten ruch, ale nikt mi w twarz tego nie powiedział. Zdarzały się jakieś okrzyki z drugiego końca ulicy, ale kto by się przejmował takim czymś?

Grecja była nieporozumieniem?

Z perspektywy czasu na pewno. Jechałem jako młody chłopak i nie dostałem tak naprawdę szansy. Tuż przed rozpoczęciem ligi zmienił się trener, co było trochę dziwne. Na pewno coś z tego wyjazdu wyniosłem, bo nauczyłem się radzić sobie z przeciwnościami losu. W każdym razie nie wszystko było tam w porządku.

Co konkretnie masz na myśli?

Jak już chcieli rozwiązać ze mną kontrakt, działy się różne dziwne rzeczy. Zakręcili mi nawet wodę w mieszkaniu. Jacyś ludzie przychodzili oglądać lokal mieszkalny, który klub mi wynajmował. Dzwonili po 20 razy dziennie. Nie dałem się jednak i wytrzymałem do końca listopada. Rozwiązałem kontrakt i pojechałem na miesiąc do trenera Dawidziuka, by wrócić do formy.

Do końca jednak nie żałuję tego wyjazdu, bo całkiem fajnie zarobiłem, a poza tym miałem okazję trenować z dobrymi piłkarzami. W naszej drużynie był np. Agali, który rozegrał wiele spotkań w Bundeslidze.

Lepszy był chyba wyjazd do Norwegii?

Oczywiście. Chętnie bym tam nawet został, ale prawo podatkowe było bardzo niekorzystne. Na początku płaciłem bodajże 15% podatku, a po podpisaniu nowego kontraktu musiałbym przelewać do skarbówki 50%. Mówimy więc o przepaści. Oni chcieli, żebym został, ale nie byli gotowi na podwyżkę.

Jak ci się żyło w Norwegii?

Naprawdę było fajnie. Co prawda życie jest tam drogie, ale ludzie są niezwykle życzliwi. Trafiłem na okres, w którym mieliśmy świetną atmosferę w szatni. Z niektórymi zawodnikami do dzisiaj mam dobry kontakt.

Byłem tam sam, bo stwierdziliśmy z żoną, że nie było sensu na tak krótki okres organizować przeprowadzki. Tym bardziej że nasz syn chodził wtedy do przedszkola. Oczywiście, jeśli miałby tam zostać dłużej, zorganizowalibyśmy wszystko inaczej. A tak naprawdę byłem tam cztery miesiące, więc trzytygodniowe odwiedziny w zupełności wystarczyły… Na nudy nie mogłem narzekać, bo raz nawet odwiedziłem Pawła Kaczorowskiego, wpadł również Mateusz Piątkowski i razem pojechaliśmy na ryby.

Znowu wracamy do wędkowania, ale twoją pasją był również boks.

Stare czasy. Mieliśmy w rodzinie pewne kontakty bokserskie, bo moja babcia była związana z trenerem boksu. Ojciec stwierdził, że treningi boksu pomogą ukształtować mój charakter, dlatego zakładałem rękawice i boksowałem. Trochę to trwało, ale bardziej podobała mi się piłka nożna, w którą później zainwestowałem całą energię. Nie było już opcji, by przykładać się do obu dyscyplin.

Uważasz, że gdybyś postawił na boks, udałoby się coś osiągnąć?

Wydaje mi się, że nie osiągnąłbym dużych sukcesów. Boks jest ciężkim kawałkiem chleba. Trzeba mieć dużo szczęścia i jeszcze większe umiejętności. Poza tym potrzebna jest niesamowita wytrwałość. Treningi bokserskie są dużo cięższe od piłkarskich, a sukces przychodzi często po wielu latach. Naprawdę trzeba być wybitną jednostką, by coś osiągnąć.

Twoim ringiem często była ulica.

Zdarzało się na ulicy zawalczyć o swoje. Myślę jednak, że każdy chłopak z trudnej dzielnicy musiał pokazać charakter. Po czasie zauważyłem jednak, że muszę ogarnąć się, jeśli chcę coś osiągnąć w piłce. Wchodziłem do pierwszej drużyny Śląska i musiałem wybrać, na czym tak naprawdę mi zależy. Postawiłem na futbol.

Przejdźmy do nieco świeższych spraw. Lubisz jogurty?

Tak, a dlaczego pytasz?

W „Przeglądzie Sportowym” ukazał się tekst, z którego wynika, że w poprzednim sezonie sztab szkoleniowy kupował wam jogurty.

Nie ma ani jednego słowa prawdy w tym tekście. Nie lubię takich sytuacji, bo denerwuje mnie opisywanie tego typu absurdów. Sztab nie musiał sponsorować nam śniadań. Gdyby tak było, prezesi na pewno zwróciliby im pieniądze.

Premie były zamrożone za wywalczone punkty w rundzie wiosennej?

Nie tyle co zamrożone, a ewentualnie wstrzymane. Za wywalczony awans dostalibyśmy podwójne premie. Brak awansu oznaczał, że tych pieniędzy nie dostaniemy. Było więc o co grać. Takich ruch ze strony zarządu był pewną formą motywacji.

Sztab trenerski chyba nie zgodził się z tym, bo podobno uzbierał pieniądze – przy pomocny sponsora – i chciał wam wypłacić premie?

Nic nie wiem na ten temat.

Ten ruch z zamrożeniem premii był dobry?

Zawsze staram się zrozumieć ludzi, którzy dają prywatne pieniądze na piłkę. Gdybyśmy zrobili awans, zapewne byśmy się cieszyli. Nie udało się jednak, dlatego kasa przepadła

Trochę to przypomina sytuację, w której szef zmusza pracownika do hazardu.

Być może, ale mimo wszystko staram się zrozumieć naszych przełożonych. Oni wykładają na stół swoje ciężko zarobione pieniądze. Mają prawo oczekiwać od nas dobrej gry. Tylko do siebie możemy mieć pretensje, że nie udało nam się awansować.

Graliście mecz wyjazdowy w Tychach, a cztery dni później mieliście mecz w Chorzowie. Nie mogliście zostać wtedy na Śląsku?

Takiego tematu, aby tam zostać nawet nie było. Gdyby faktycznie decyzja była zmieniona, moglibyśmy mówić, że nie zadziałała komunikacja. W tym przypadku jednak od początku było wiadomo, że wracamy po meczu do Chojnic.

Działo się coś szczególnego w szatni, gdy graliście z Bytovią w ostatniej kolejce?

Wszystko było w porządku. Nie działo się nic szczególnego.

Dyrektor Chrzanowski najpierw ogłosił odejście, a później zmienił decyzję. Miało to związek z szatnią?

Nie mam pojęcia. Wydaje mi się, że decyzja dyrektora nie była spowodowana atmosferą w szatni, czy innymi konfliktami z zawodnikami.

Atmosfera w szatni była dobra w trakcie rundy wiosennej?

Nie było większych spięć. Oczywiście były momenty frustracji, ale wszystko było w normie. Mieliśmy grupę ambitnych ludzi w drużynie, a to zawsze powoduje nerwy, jeśli nie wszystko idzie po myśli. Nie uważam jednak, że przegraliśmy awans przez złą atmosferę. Po prostu nie daliśmy rady na boisku. Trzeba powiedzieć wprost, że wiosną graliśmy fatalnie. Było kilka spotkań, które spokojnie powinniśmy wygrać. Tylko i wyłącznie pretensje możemy mieć do siebie.

Jak oceniasz trenera Brede?

Raczej pozytywnie. Grałem u niego we wszystkich spotkaniach, ale boli trochę, że nie osiągnęliśmy celu. Cóż, młody szkoleniowiec, który ma swoje ambicje. Życzę mu jak najlepiej w nowym miejscu pracy.

Mieliście doświadczoną drużynę, a momentami miałem wrażenie, że młokosi walczą o ekstraklasę.

Zgadzam się z tobą. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale wiosną daliśmy sobie wyrwać ten awans. Staraliśmy się korygować różne rzeczy, ale nadal graliśmy słabo. Co tutaj więcej powiedzieć? Zawaliliśmy sprawę.

Terminarz nie był najłatwiejszy, bo graliście kilka spotkań, co trzy dni. Poza tym zima była sroga. Może stąd słabsza forma?

Nie wyjechaliśmy z Polski, ale w Cetniewie zrobiliśmy swoje. Na pewno nie będę zwalał braku awansu na takie rzeczy. Byliśmy słabsi na boisku i większej filozofii bym się w tym nie doszukiwał.

Przedłużyłeś kontrakt, a więc wierzysz w awans w tym sezonie?

Jasne. Uważam, ze kadrowo naprawdę mamy bardzo mocną drużynę. Cel znowu jest ambitny, więc zdecydowałem się zostać. Miejmy nadzieję, że powiedzenie do trzech razy sztuka sprawdzi się i tym razem. Choć na razie jeszcze daleka droga do tego.

Rozmawiał: Bartosz Burzyński

fot. NewsPix

Najnowsze

Weszło

Ekstraklasa

Feio, Zieliński i Mozyrko – od współpracy do wojny. Kulisy konfliktu w Legii!

Szymon Janczyk
156
Feio, Zieliński i Mozyrko – od współpracy do wojny. Kulisy konfliktu w Legii!

Komentarze

1 komentarz

Loading...