Odkąd samodzielnie stery w Legii objął Dariusz Mioduski, klub ten dzięki słabości ligowej konkurencji jeszcze jest w stanie zdobywać trofea na krajowej arenie. Na międzynarodowej jednak mamy już klęskę za klęską, mistrza Polski obijają wszyscy, którzy nie grają w hobby football. Niby teraz III runda eliminacji Ligi Europy, ten sezon nadal można uratować, ale powiedzmy sobie szczerze: dziś Legia jest tak słaba, że w LE groźny będzie dla niej każdy, również zespół z Luksemburga.
To nie stało się nagle, jest tylko naturalną konsekwencją nieustannego chaosu z ostatnich kilkunastu miesięcy. Mioduski nadal nie uczy się na swoich błędach, a zamiast tego dokłada nowe. Podsumujmy jego dotychczasowe wpadki.
CIĄGŁA ZMIANA WIZJI, CZASAMI Z DNIA NA DZIEŃ
Obecny właściciel rządzi półtora roku, a długofalowa wizja zmieniała się już kilka razy. Najpierw trenerem na lata miał być Jacek Magiera, potem uczący się zawodu trenera Romeo Jozak. Później z dnia na dzień wieloletni plan rozwoju firmowany przez Chorwata diabli wzięli, a z braku laku stanowisko objął jego dotychczasowy asystent Dean Klafurić, który jako szkoleniowiec prowadził kobiecą reprezentację Chorwacji i przez pięć meczów drugoligowy wówczas HNK Rijeka. Z nim akurat chyba nie wiązano żadnej wizji, bo zakładano, że latem już go nie będzie. Nie udało się nikogo wziąć, to został, ale w trakcie pisania tego tekstu wyleciał, a szef Legii po raz kolejny pokazał, że zdanie zmienia szybciej niż kobieta w sklepie z modnymi ciuchami (klik).
Mioduski lubił kreować wizerunek opozycyjny w stosunku do Bogusława Leśnodorskiego, który miał działać na gorąco, instynktownie, nieraz z dużym ryzykiem. Nie to co on – analityk, chłodna głowa, rozsądek zawsze na pierwszym miejscu. Każda decyzja miała być podejmowana po długim namyśle, w oparciu wyłącznie o merytoryczne argumenty.
Tymczasem… W połowie sierpnia ubiegłego roku właściciel Legii deklarował, że Magiera wkrótce podpisze nowy kontrakt, który zapewni mu spokój pracy. Jeszcze 7 września Mioduski stwierdzał, że „nie ma żadnych podstaw” do jego zwolnienia.
Sześć dni później Magiera został zwolniony. A jak zatrudniono Romeo Jozaka? No przecież nie po długim namyśle, w oparciu wyłącznie o merytoryczne argumenty. Cytat z Mioduskiego: – Pomysł pojawił się w niedzielę, w poniedziałek było spotkanie, a we wtorek wieczorem wszystko było dograne.
Można? Można. W efekcie doprowadziło to do tego, że mamy…
GRANIE BEZ TRENERA
Mistrz Polski prawie od roku przyucza do zawodu gości, którzy wcześniej w dłuższym wymiarze nie pracowali nawet z jakimiś rezerwami. Jozak był dobrym dyrektorem, szkoleniowo debiutował. Mimo to Mioduski widział w nim zbawiciela Legii. – Romeo Jozak jest liderem i uważam, że ma wizję nowoczesnego futbolu, która się sprawdza. Spodziewam się, że ta osobowość zadziała. (…) To pozwoli na wprowadzanie spójnej strategii. Celem nadal jest mistrzostwo Polski, ale również budowanie klubu i jego rozwój na przyszłość – mówił o Chorwacie podczas powitalnej konferencji.
O skromniutkim dorobku Klafuricia już pisaliśmy. Ok, wchodząc do gry pod koniec ubiegłego sezonu obronił dublet, ale wtedy wystarczyło zadbać o atmosferę, reszta niejako zrobiła się sama. Na tych kilka meczów radę dałby nawet Olaf Lubaszenko, może nawet tę atmosferę poprawiłby jeszcze bardziej. Na dłuższą metę jednak – gdy trzeba przygotować zespół, dobrać odpowiedni system, taktykę, wprowadzić nowych piłkarzy i tak dalej – potrzebny jest TRENER. Kogoś takiego nie ma przy Łazienkowskiej od września.
ODERWANIE OD RZECZYWISTOŚCI
Mioduski nie za bardzo zna się na piłce i słabo ją czuje. Co jakiś czas to wychodzi nie tylko w jego działaniach, ale również wypowiedziach. Na przykład wtedy, gdy zgłaszał lekkie pretensje do ligowej konkurencji, że nie sprzedaje swoich najlepszych piłkarzy najpierw do Legii z dużym procentem za przyszły transfer, tylko od razu za większe kwoty klubom zagranicznym. Nie wspomniał o tym, że Legia w ostatnich latach za naprawdę porządną kasę sprzedała tylko Ondreja Dudę. Taka Wisła Płock od razu zainkasowała za Arkadiusza Recę 4 mln euro od Atalanty Bergamo. Jeszcze więcej Cracovia dostała za Bartosza Kapustkę. Do czego tu potrzebne pośrednictwo klubu z Łazienkowskiej?
Mioduski w „Przeglądzie Sportowym” twierdził jednak: – Wrócę do przeszłości. Idealnym przykładem jest Bartosz Kapustka, który moim zdaniem powinien trafić do Legii. Gdyby przyszedł na Łazienkowską, występował tu dwa lata, grał w pierwszej reprezentacji, to teraz byłby wart o wiele więcej niż w 2016 roku. I Cracovia, gwarantując sobie procent od transferu, mogłaby teraz zarobić jeszcze lepiej.
Panie Dariuszu, „Pasy” dostały za Kapustkę około 5 mln euro. Jaki musiałby być rozwój tego chłopaka i jak duży procent z następnego transferu musiałaby sobie zapewnić Cracovia, żeby wyjść na tym lepiej?
Kolejny przykład oderwania od rzeczywistości to negocjacje z Vadisem i Guilherme, zwłaszcza tym pierwszym. Mówienie „jestem optymistą”, „sądzę, że się dogadamy z Vadisem” było niepotrzebnym rozbudzaniem apetytu kibiców, podczas gdy w praktyce od początku było wiadomo, że szanse na porozumienie są bliskie zeru.
BRAK KONSEKWENCJI
Mioduski pokazał już, że potrafi zmieniać zdanie z dnia na dzień nie tylko względem trenerów, ale również polityki transferowej. W grudniu deklarował, że nie będzie sprowadzał podstarzałych gwiazd, które chcą tu sobie dorobić, bo to się rzadko sprawdza. Nawet mądrze powiedziane, dlatego… kilka tygodni później przychodzi 35-letni Eduardo z pensją na 30 tys. euro miesięcznie. O dziwo emeryt się nie sprawdził, dziś jest poza zespołem, ale do grudnia trzeba mu płacić. Grubo ponad milion złotych wyrzucony w błoto.
Efektem braku konsekwencji jest poniekąd…
GUBIENIE SIĘ W ZEZNANIACH
Tuż po meczu w Trnawie właściciel Legii stwierdził, że w sumie to nic złego się nie stało, bo celem od początku była Liga Europy. No a przecież taka szansa cały czas istnieje, więc w na dobrą sprawę wszystko jest w porządku.
– Najważniejsze dla nas jest to, że gramy za cztery dni ważny mecz w Warszawie, później, w czwartek, będziemy znowu grali o puchary europejskie. To jest to, o czym musimy pamiętać. Dzisiaj nie odpadliśmy z europejskich pucharów, odpadliśmy z Ligi Mistrzów, natomiast mamy jasną ścieżkę do tego, żeby grać w fazie grupowej Ligi Europy i to jest cały czas nasz cel, tak, jak był od początku – właśnie z taką wypowiedzią wyskoczył Mioduski po wczorajszym meczu, a my zaczęliśmy się zastanawiać, jak jego słowa mają się do ambicji Legii.
Do tej pory tkwiliśmy bowiem w przekonaniu, że mistrzowie Polski celują właśnie w Ligę Mistrzów. To pod te rozgrywki miał być skrojony zimowy zaciąg transferowy, to w tym celu wykosztowano się też na kontrakt Carlitosa. Tymczasem w momencie, gdy Legia wyrżnęła się już na pierwszej średnio poważnej przeszkodzie, Mioduski staje przed kamerą i stwierdza, że tak naprawdę chodziło mu o Ligę Europy. Nam z kolei wydaje się, że gdy w 2017 roku w wywiadzie dla magazynu „Forbes” mówił, że wprowadzi Legię do europejskiej elity, mimo wszystko miał na myśli coś innego.
Podobne odczucia towarzyszą nam także, gdy zagłębiamy się w treść wywiadu Mioduskiego dla portalu firsteleven.com z lutego zeszłego roku. Można w nim znaleźć chociażby takie słowa. – Nasz budżet kosztowy przekroczył to, co zakładaliśmy, czyli grę w Lidze Europy. Fakty są takie, że jeżeli Legia nie zakwalifikuje się do Ligi Mistrzów, to zachwieje to naszą sytuacją finansową i będzie to odczuwalne.
Od tego czasu Legia do Ligi Mistrzów nie zakwalifikowała się już dwa razy, choć z przytoczonej wypowiedzi jej właściciela jasno wynika, że jednak mierzyła w awans na salony. Dlaczego więc teraz Mioduski próbuje zakłamywać rzeczywistość i udawać, że oklep od Trnawy wcale nie był gigantycznym upokorzeniem?
Zupełnie nie rozumiemy też, dlaczego raptem kilka minut po odpadnięciu z walki o LM na w gruncie rzeczy przedwstępnym etapie rywalizacji, Mioduski mydli wszystkim oczy i uparcie twierdzi, że nic się nie stało. Jakoś nie przypominamy sobie, by przed sezonem wyszedł do kibiców i radośnie krzyknął „hej, możemy odpaść z kimkolwiek już w drugiej rundzie eliminacji do Ligi Mistrzów, bo i tak otworzy się przed nami jasna ścieżka prowadząca do Ligi Europy!”. W sumie to nie podejrzewamy nawet, że podobna myśl w ogóle powstała w jego głowie. Ale próba zachowania pozorów i tak jest dla nas nie do zaakceptowania.
Trudno nam uwierzyć, że Mioduskiego nie naszła w pewnym momencie refleksja, iż błędem jest…
DUŻA AKTYWNOŚĆ MEDIALNA
Nie chodzi tylko o konferencje prasowe, ale również wiele wywiadów. Wychodzą mu regularne medialne samobójstwa, dolewanie oliwy do ognia i przygotowywanie haków na samego siebie w przyszłości. Mamy nieodparte wrażenie, że Mioduski przynajmniej raz na jakiś czas lubi być na świeczniku. Rzecz w tym, że siłą rzeczy często wypowiada się na tematy, o których – jak już ustaliliśmy – ma pojęcie niewystarczające, przez co wyłącznie sobie szkodzi.
TRANSFEROWE WTOPY
Wszystkie powyższe czynniki w jakimś stopniu składają się na to, że Legia ostatnio często pudłuje z transferami. Nie chodzi tylko o Eduardo. Zimą sprowadzono też niepraktykującego grania stopera Lazio, Mauricio, więc tylnymi drzwiami w pośpiechu wypchnięto ze stratą solidnego Macieja Dąbrowskiego. Mauricio rozegrał dwa mecze, wyleciał z boiska z Wisłą Płock i wrócił do Rzymu. Super biznes.
Tragiczne było okienko rok temu, na czele z Armando Sadiku i Hildeberto. O Albańczyku Mioduski mówił, że „ma to coś i będzie strzelał gole”. No i strzelił. Dwa w Ekstraklasie.
O Hildeberto w „Super Expressie”, że „takiego gracza jak Berto, z takim kodem genetycznym, nie było w tej lidze od czasów Vadisa”. Możliwe, że miał na myśli otyłość po przyjściu do klubu, ale nie doprecyzował.
Gwoli ścisłości, zła passa zaczęła się jeszcze podczas wspólnych rządów zimą 2016, gdy wykosztowano się na Chukwu, Necida i powrót Artura Jędrzejczyka. Oczywiście nie wszystkie ruchy kadrowe to klęski, nie będziemy przesadzać w drugą stronę. Transfer Carlitosa bez względu na jego dalsze losy w Legii to już na starcie majstersztyk, a część zimowej gwardii pewnie grałaby lepiej, gdyby miała normalnego trenera.
Po części jednak z ostatnimi transferami wiąże się…
BAŁKANIZACJA LEGII
To być może najmniejszy problem z tu wymienionych, ale wydaje się, że Legia zaczęła zaburzać pewne proporcje w swoich strukturach. Z Romeo Jozakiem miała trzech przedstawicieli Bałkanów w sztabie szkoleniowym, chorwackiego dyrektora technicznego i czterech piłkarzy z tamtego regionu. Gdyby nie Jozak, Mioduski pewnie nie dałby się naciągnąć na Eduardo, oszczędzono by też na Antoliciu, który oczywiście lepsze chwile miał, ale w kluczowym momencie jest jednym z tych, którzy najbardziej zawodzą. A panowanie nad sobą stracił nie po raz pierwszy, podobnie jak Marko Vesović.
Zbyt wiele gorących bałkańskich głów w szatni niekoniecznie musi być atutem, zwłaszcza że mają za sobą jak na razie nietykalnego Miroslava Radovicia. Mioduski po świetnej jesieni „Rado” w 2016 roku, przyznawał potem, że był przeciwny jego powrotowi do Legii i się pomylił. I słusznie, bo pierwsze pół roku po powrocie Radović miał znakomite, tyle że od tamtego czasu głównie jest kontuzjowany i z notoryczną nadwagą. Jakości piłkarskiej daje coraz mniej. Pewien etap powoli się kończy.
Nie kończy się natomiast spoglądanie na Bałkany. Podobno Legia nadal wzmocnień w pierwszej kolejności szuka właśnie tam.
BRAK INTUICJI
To, że Mioduski słabo zna się na piłce można byłoby dobrze zamaskować, gdyby miał dobrą „czutkę” do ludzi, których dobiera sobie do współpracy. Na razie jednak pokazuje, że jej nie ma.
W Polsacie Sport o Jozaku i spółce mówił: – Intuicja, w połączeniu z charyzmą i osobowością Chorwatów mówi mi, że wszystko może fajnie działać.
No, tak że tego.
I tutaj dochodzimy chyba do kwestii najważniejszej, spinającej powyższą całość.
TRZYMANIE SIEBIE JAKO PREZESA
Jak to ładnie w dyskusji na Twitterze podsumował Paweł Mogielnicki, właściciel klubu nie musi się znać na piłce, ale prezes tak. Mioduski będąc właścicielem jest jednocześnie prezesem i w ciągu półtora roku pokazał, że w tej drugiej roli sobie nie radzi, że to nie jest dla niego. To w sumie dość rzadka sytuacja, świadcząca o tym, że Mioduskiemu bardzo trudno oddać niektóre sprawy w ręce innych ludzi, nawet jeśli ewidentnie powinien to zrobić. Legia psuje się od głowy, to na górze jest problem.
Dziś klub leci bez pilota. Za sterami siedzi ktoś, kto co najwyżej latał na symulatorach w salonie gier. Jak tak dalej pójdzie, w końcu może się rozbić nie tylko w pucharowych eliminacjach. W normalnych okolicznościach do katastrofy doszłoby znacznie szybciej, ale Legia ma tak duży margines błędu w polskiej lidze, że mimo tylu nietrafionych decyzji nadal zdobywa trofea i szybko może zejść ze złego kursu, bez konieczności budowania na zgliszczach. Ale czy ten, od którego to zależy, będzie chciał usunąć się w cień?
Fot. FotoPyk