Mike Tyson nagrał film, w którym mówi o bohaterach Powstania Warszawskiego. Wspaniała sprawa. Problem w tym, że dalej jest tylko gorzej. Co tu dużo gadać: kiedyś był najlepszym bokserem świata, dziś jest najgorszym aktorem na planecie.
Mike Tyson był genialnym bokserem, maszyną do nokautowania rywali. Najpierw został postrachem starych mistrzów, potem najmłodszym czempionem w historii wagi ciężkiej, a w międzyczasie – jedną z największych i najlepiej opłacanych gwiazd światowego sportu i ikoną lat dziewięćdziesiątych. Na ringach wywalczył praktycznie wszystko, co się dało, zarabiając przy tym górę forsy.
Niestety, jak to często bywa, miał gigantyczny talent do boksu, ale bozia poskąpiła mu za to talentu do zarządzania pieniędzmi. Słynne były balety, które urządzał „Żelazny Mike” po wygranych walkach. Kumplom z dzieciństwa potrafił lekką rączką kupować samochody, wypasione zegarki i inne gadżety. Żył jak król i dopóki skarbiec był pełny – dworzan nie brakowało. Kiedy kasa zaczęła jednak świecić pustkami, Tyson został sam. Pomocną rękę podała mu między innymi polska firma FoodCare, producent napoju Black. Bokser sześć lat temu podpisał kontrakt i został twarzą energetyka. Kwota jego honorarium nie została ujawniona, ale jedno jest pewne: na takie pieniądze w czasach prosperity Tyson nawet by nie splunął.
Teraz FoodCare idzie krok dalej. Właściciel firmy, Wiesław Włodarski, zapłacił za publikację artykułu sponsorowanego w sobotnim wydaniu „New York Timesa”. Temat: Powstanie Warszawskie. „Dzień 1 sierpnia 1944 roku ludzkość zapamięta jako jeden z najbardziej heroicznych aktów odwagi, jakie kiedykolwiek miały miejsce w walce o wolność ze złem w najczystszej formie” – można między innymi przeczytać w tekście. Duża sprawa, bo o polskiej historii i naszych bohaterach w amerykańskich mediach wiele się nie mówi. Całostronicowy artykuł w prestiżowym amerykańskim dzienniku (z malutką wzmianką na dole, że zapłacił FoodCare, czołowy europejski producent napojów) z pewnością sprawił, że wielu Amerykanów usłyszało o Powstaniu Warszawskim po raz pierwszy.
Usłyszą także z pewnością o filmie z Mikiem Tysonem. Filmie, który założenie miał takie samo, jak artykuł: zainteresować obcokrajowców tematem zrywu sprzed 74 lat. I cóż, jeśli w duży nawias wziąć treść, formę boksera i jego zdolności aktorskie, to wyszło świetnie. Zresztą, zobaczcie sami:
No dobra. Cel: szczytny. Jakość filmu i dźwięku: dobre. Pomysł: fajny. Mike Tyson: bez komentarza. Jest drewniany, spięty, jakby połknął kij, bełkocze. Wygląda, jakby o pomyśle dowiedział się 30 sekund wcześniej i został wyciągnięty z imprezy, na którą chce jak najszybciej wrócić. Dodatkowo, opaska Armii Krajowej na jego ramieniu wygląda kuriozalnie.
Tyson skazany za gwałt, z wytatuowanym Che Guevarą. Facet, który odgryzał uszy, kompletnie spłukany wrak duka z kartki nieudolnie o Powstaniu, o którym usłyszał 2 minuty przed nagraniem. Za parę $. I ma opaskę powstańczą AK na ramieniu. Mówicie, że to jest spoko? Szanujmy się.
— Michał Majewski (@MajewskiMichal) 29 lipca 2018
Żeby było jasne: nie marudzimy. Cieszymy się, że ktoś próbuje promować Polskę i naszych bohaterów na świecie. Doceniamy, że ktoś wpadł na pomysł, żeby do takiej akcji zatrudnić gwiazdę (nawet byłą) światowego formatu. Przymykamy nawet oko na to, że Tyson ma sporo za uszami, między innymi siedział za gwałt, odgryzł kawałek ucha Evanderovi Holyfieldowi i tak dalej. To było dawno, każdy ma prawo się zmienić. Ale ludzie! Przecież trzeba było zrobić kilka dubli, poskładać to do kupy, lepiej zmontować. Skoro płacicie Tysonowi, to możecie wymagać, żeby zaangażował się odrobinę bardziej. I błagamy, nie wciskajcie nam kitu, że to był jego pomysł i sam napisał tekst (tak twierdzi Włodarski).