Miała być ostra batalią pomiędzy największymi futbolowymi firmami i faktycznie – była. Zaczęło się jeszcze przed przed mistrzostwami świata, gdy parol na Aleksandra Gołowina zagiął Juventus. Później, już w czasie mundialu, do gry o podpis młodego Rosjanina włączały się kolejne kluby. Na czele z Chelsea. Wszystko wskazuje jednak na to, że ostatecznie konkurencję przechytrzyło Monaco. Kwota trzydziestu milionów euro, jaką klub z księstwa przeleje na konto CSKA, nie robi już dzisiaj specjalnego wrażenia. Ale i tak warto odnotować, że żaden piłkarz z rosyjskim paszportem nie kosztował dotychczas więcej.
Pieniądze były tylko jednym z kilku czynników, które miały wpływ na takie rozstrzygnięcie tej transferowej batalii. Być może najważniejszym, ale znaczenia pozostałych, związanych z zawiłymi relacjami na linii CKSA – Monaco i CSKA – Chelsea, także nie można bagatelizować.
Sprzedaż Gołowina tak naprawdę rozegrała się w dość niecodziennych okolicznościach. Przechodząc w decydującym momencie w wewnętrzną rozgrywkę rosyjskich oligarchów. Marki takie jak Juventus czy Barcelona wypisały się z tej rywalizacji właściwie na własne życzenie, odpowiednio szybko zdając sobie sprawę, że nic z tego nie będzie. Kiedy bowiem za negocjacyjnym stołem zasiadają Jewgienij Giner, Roman Abramowicz i Dmitrij Rybołowlew, których poza tym, że każdy z nich jest właścicielem klubu piłkarskiego, łączy też pajęczyna biznesowych powiązań, oczywiste staje się, że wszystko co najważniejsze rozegra się w ich gronie.
Oczywiście, Juve i Barca mogły wyłożyć za piłkarza nawet więcej niż Monaco, ale tego, że nad Gołowinem otwarty zostanie parasol ochronny zagwarantować już nie były w stanie. A właśnie tego oczekiwał Giner, właściciel CSKA.
#SquawkaScout: Aleksandr Golovin ☄
• 57 shots
• 48 take-ons
• 41 chances created
• 39 tackles wonMonaco out of nowhere. pic.twitter.com/LRJPkQUqgZ
— Squawka Football (@Squawka) 25 lipca 2018
Transfer młodego piłkarza, niezależnie od tego, jak dobrze zaprezentował się na mundialu, związany jest bowiem z odrobiną ryzyka. Gołowin w gruncie rzeczy ma za sobą tylko dwa sezony w seniorskiej piłce, które w całości spędził w lidze rosyjskiej. Może i grał na całkiem niezłym poziomie, ale Premier Liga mimo wszystko nie jest żadną weryfikacją.
Ahmed Musa, który robił w niej co chciał, totalnie przepadł przecież w Leicester. Seydou Doumbia w Rosji ładował gola za golem, ale na zachodzie nie był w stanie zademonstrować choćby krzty swojej snajperskiej klasy. Co ważne, obaj zawodnicy na podbój Europy również wyruszyli z CSKA.
Ginerowi te dwie transferowe wpadki, choć nieźle się na nich obłowił, nie były w smak, bo w jakiś sposób psuły mu biznes. Europejscy kontrahenci nie są przecież ślepi. Widzą, że kosztowni zawodnicy, których moskiewski klub opycha dalej, dobrze radzą sobie tylko w jednym miejscu na Ziemi. To z kolei oznacza, że każdy transfer stamtąd wiąże się z dużym hazardem. A ponieważ właściciel CSKA w najbliższych latach planuje sprzedawać ile wlezie, to kolejne wpadki nie są mu ani trochę potrzebne.
Oczywiście z marketingowego punktu widzenia, dobicie targu z, dajmy na to, Barceloną wygląda fantastycznie, ale Giner w głowie opracował sobie inny scenariusz. Gołowina chciał puścić wyłącznie do klubu, który z jednej strony nie poskąpi na niego grosza, a z drugiej zagwarantuje, że chłopak niemal od razu stanie się ważnym ogniwem zespołu. Na najwyższym poziomie tego typu zagrywki brzmią wręcz niedorzecznie, ale to właśnie ten czynnik miał przechylić szalę na stronę klubu Kamila Glika, który zaoferował to, czego Chelsea nie mogła zapewnić.
W teorii Ginerowi dużo bliżej powinno być do Abramowicza, który swego czasu mocno pomagał CSKA, więc wyświadczenie wzajemnej, przyjacielskiej przysługi byłoby jak najbardziej zrozumiałe. Sęk jednak w tym, że londyńczycy mierzą dużo wyżej niż Monaco, a to mogłoby pokrzyżować plany związane z Gołowinem.
Z Rybołowlewem właściciel CSKA żył dotychczas w najlepszym wypadku tak sobie. Swego czasu przyznał nawet, że oferował mu spółkę w ramach działalności moskiewskiego klubu, ale Rybołowlew połakomił się wówczas na Monaco, by w zamian otrzymać status rezydenta podatkowego. Teraz jednak wspólna sprawa bardzo ich do siebie zbliżyła. I to na tyle blisko, że Giner wynegocjował też ponoć niemały, dodatkowy procent od następnego transferu Gołowina.
Nie można też zapominać, że na takim rozwiązaniu mini sagi transferowej wygrywa też sam zawodnik. Abstrahując od gierek gabinetowych, Monaco, wraz ze swoją filozofią, to po prostu rozsądny kierunek, jak na początek kariery poza granicami Rosji. Szczególnie wtedy, gdy już na starcie dostaje się dodatkową obstawę.
Fot. Newspix.pl