Reklama

Dziś raczej nie będzie okazji do użycia eurowpierdolometru

redakcja

Autor:redakcja

24 lipca 2018, 13:34 • 7 min czytania 94 komentarzy

Jak sami wiecie, przy okazji europejskich pucharów największą frajdę polskim kibicom dają nazwy rywali, którzy okazują się lepsi od naszych rodzimych gwiazd. W galerii chwały obok wszelkich Levadii, Żalgirisów, Stjarnanów i Irtyszów co roku pojawiają się nowi egzotyczni przeciwnicy, a nasz eurowpierdolometr kwiczy z radości wskazując coraz wyższe pułapy kompromitacji przy coraz mniej rozpoznawalnych klubach. Spoiler: podczas dzisiejszego meczu Legii Warszawa ze Spartakiem Trnava nasz miernik eurożenady tym razem prawdopodobnie pozostanie na półce. 

Dziś raczej nie będzie okazji do użycia eurowpierdolometru

A to dlatego, że – uwaga! – nie bierzemy pod uwagę innego scenariusza niż zwycięstwo warszawiaków. Jasne, brzmi to co najmniej dziwnie po tym, jak Legia najpierw stworzyła Arce jakieś piętnaście sytuacji podczas meczu o Superpuchar, a następnie w radosny i beztroski sposób przyjęła na własnym obiekcie bęcki od Zagłębia Lubin. Mamy jednak wrażenie, że dzisiaj nadszedł ten wyjątkowy dzień w roku, gdy nasz jednooki bez trudu ogrywa zagranicznego ślepca.

PRZYJEŻDŻA RYWAL W PODOBNEJ FORMIE

W połowie maja FK Senica, prowincjonalny słowacki klub błąkający się w dole tabeli tamtejszej ekstraklasy gra baraże z drugoligową Skalicą. Zwycięża wyłącznie dzięki bramkom na wyjeździe, po wyniku 2:2 w dwumeczu. Dwa miesiące później przyjmuje na inaugurację ligi zespół Spartaka i… wygrywa 1:0. Dzisiejszy rywal Legii ligę rozpoczął w jeszcze bardziej kompromitującym stylu niż piłkarze ze stolicy, a w dodatku wydaje się, że ich porażka z ubiegłego weekendu to po prostu kontynuacja serii słabych spotkań trwającej od początku przygotowań do sezonu.

Spartak niemiłosiernie męczył się i w sparingach, i w pierwszej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów, gdzie w bólach przeszedł zespół Żrinjskiego Mostar. Starzy znajomi Legii na wyjeździe skapitulowali dopiero dziesięć minut przed końcem, gdy grali już w dziesiątkę po czerwonej kartce Cirjaka. W rewanżu zaś zremisowali 1:1, ale spoglądając na statystyki z tego meczu (28:12 w strzałach) – raczej nie przekonali kibiców, że już za chwilę zagrają przeciw Realowi Madryt w fazie grupowej.

Reklama

Można niby tłumaczyć słabszy start rotacją piłkarzy, którą stosuje wiele zespołów z lig o podobnym potencjale do naszej, ale kurczę, tam za podstawowego zawodnika robi Erik Grendel. Nawet w pierwszej lidze nie był podstawowym piłkarzem Górnika Zabrze, a przecież w Spartaku towarzyszy mu jeszcze Jan Vlasko, gość, który miał problemy z wywalczeniem sobie jakichkolwiek minut w Zagłębiu Lubin. I to nawet pod nieobecność Filipa Starzyńskiego, z którym rzekomo miał kolidować jako kreatywny technik bez serca do biegania w defensywie. Z „ekstraklasowego” zaciągu w Trnawie poważnie wygląda chyba tylko trener Latal, ale jego drugie gliwickie podejście trochę zweryfikowało opinię cudotwórcy.

Aha, ważny niuans – cała ta ich liga jest na tyle mocna, że gole zdarza się strzelać nawet Jakubowi Więzikowi, prawdopodobnie jednemu z najbardziej surowych i najmniej skutecznych napastników ostatniej dekady.

POTENCJAŁ OFENSYWNY LEGII

Na pierwszy rzut oka widać, że Legia jeszcze nie spuściła ze smyczy wszystkich swoich psów. Już pomijając, że na prawdziwą szansę do pokazania swoich ogromnych możliwości czeka Carlitos, nie do końca pokazał się również Jose Kante, a przecież i stary atak nie wygląda źle. Oczywiście, doskwiera legionistom brak Jarosława Niezgody, ale są i Sebastian Szymański, i Kasper Hamalainen, i posiadający niezły wachlarz ofensywnych zagrań Vesović. Radović nieubłaganie zbliża się do drugiego brzegu, ale na takich obrońców jako Boris Godal (tak, on też gra w Trnavie) mógłby wychodzić pewnie nawet prosto z grilla, i to takiego z golonkami, a nie pieczoną cukinią. Osłabieniem większym, niż sądziliśmy może się okazać brak niezawodnego i nieocenionego w krytycznych momentach Kucharczyka, ale rany – to Spartak Trnava.

Atak Legii w początkowej fazie sezonu to zresztą największy powód do optymizmu, nie tylko w kontekście dzisiejszego spotkania – o ile obrona w wydaniu z trójką stoperów wydaje się chwiejna jak Jean-Claude Juncker, o tyle na brak okazji kibice z Warszawy narzekać nie mogą. W obu starciach z Cork, ale także przy okazji porażek z Arką i Zagłębiem było widać sporą łatwość w tworzeniu sobie okazji podbramkowych, co przecież wcale nie było regułą w zespole mistrza Polski. Wręcz przeciwnie – w ubiegłym sezonie wielokrotnie formułowano wobec piłkarzy Legii zarzut (a może to nieumyślna pochwała?), że z jednej sytuacji potrafią zdobyć dwie bramki. Nawet w „finale sezonu”, w meczu z Lechem Poznań wyglądało to podobnie – wystarczyło wykorzystać błąd rywala, dołożyć jedną akcje od siebie i kwestia mistrzostwa została rozstrzygnięta na długo przed ostatnim gwizdkiem.

Nie ma co zagłębiać się w teoretyzowanie, ale chyba lepiej strzelić trzy gole z ośmiu sytuacji, niż dwa z jednej. Zwłaszcza w sytuacji, gdy wciąż w rezerwie pozostają Kante i Carlitos (na teraz) oraz Niezgoda (w dalszej perspektywie).

Reklama

SŁYNNE DOŚWIADCZENIE PUCHAROWE

Legia na tle polskich klubów wyróżnia się niewielkim odsetkiem kompromitujących porażek w europejskich pucharach. Wyłączając fatalny ubiegły sezon, stojący zresztą pod znakiem głębokich zmian w klubie i ogólnego chaosu wokół Legii, legioniści raczej radzili sobie z pokonywaniem słabiaków na arenie międzynarodowej. Trudno wypomnieć im jakieś Stjarnany, za to bez trudu można przypomnieć Celtiki, Zorię, Dundalki czy Trenczyny. Okej, Legia przegrywała z silniejszymi jak Ajax chociażby, ale gdy dostawała frajera – to go goniła.

Wielokrotnie pisaliśmy o mentalności zwycięzców, która sprawia, że piłkarzom nie dygoczą nogi, gdy przychodzi do gry o stawkę wyższą niż trzy ligowe punkty. Ale nie da się tutaj nie docenić roli pucharowego doświadczenia, która nie pęta gałęzi nawet najbardziej drewnianym zawodnikom, ilekroć zagra z głośników „Kaszanka”. Kiedyś trafna diagnoza padła na Twitterze – gdy trzeba wbić gwoździa, Lech gubi młotek, Jagiellonia mdleje, a Legia po prostu gwoździa wbija. Nie chcemy przeceniać roli występów na europejskich arenach, ale jednak – większa część zespołu od lat zna smak walki w pucharach. Nowi, którzy mogliby się wystraszyć gry o dziesiątki milionów złotych, otrzaskują się z tą presją u boku starszych. Sezon później – sami walczą już jako doświadczeni piłkarze.

Drobiazg? Może i drobiazg, ale nie znajdujemy innego wytłumaczenia na to, że Michał Kucharczyk w krytycznych momentach radzi sobie o wiele lepiej niż całe zastępy w teorii bardziej utalentowanych zawodników z Legii i z innych polskich klubów.

JAK SIĘ MA WYŁOŻYĆ – TO NA WYJEŹDZIE

4-3-1. Taki bilans w europejskich pucharach w meczach u siebie ma Legia Warszawa od września 2016 roku. Przegrała tylko raz – z Borussią Dortmund, po drodze zaś złapała między innymi remisy z Realem Madryt czy Ajaksem oraz zwycięstwa nad Sportingiem czy Astaną (to ostatnie niestety dla Legii zbyt niskie). Jeśli coś się warszawiakom w pucharach psuło – działo się to na wyjeździe. Na wyjazdach spartolono dwumecz nie tylko z Kazachami, ale też z Sheriffem czy Ajaksem.

Nie mamy nic do dodania. Jak to się teraz ładnie pisze: fakty, nie opinie. Trudno powiedzieć, czy to ogłuszający doping przy Łazienkowskiej (zwłaszcza, że z Realem grano przy pustych trybunach), czy raczej trudy podróży na Kaukaz (TAK!), ale po prostu: Legia się u siebie w pucharach nie wykłada.

SIŁA LIGI SŁOWACKIEJ

Jakub. Więzik. Wspominaliśmy o tym już wcześniej, ale liga, która pragnie być traktowana jako poważna, nie może sobie pozwalać na to, by bramki zdobywali tam napastnicy tego typu. Ale okej, zejdźmy z Więzika – na Słowacji bez trudu bramki zdobywał nawet Dawid Kurminowski, czyli poznański talent do tej pory ogrywający się tylko w CLJ i III-ligowych rezerwach. W ubiegłym sezonie w grupie walczącej o utrzymanie zagrał w pierwszym składzie 4 razy (10 okazji) plus dwa razy wchodził z ławki. Efekt? Trzy gole, najwięcej w jego drużynie w tym okresie. Jedną mniej zdobył Saddam Sulley, czyli warszawski pół-piłkarz, pół-mem, który na Słowacji okazał się całkiem solidnym grajkiem jak na warunki tamtejszej ligi (5 goli w 23 meczach).

W teorii: nie ma tutaj nawet czego porównywać, najlepszy strzelec Sandecji Nowy Sącz prawdopodobnie na Słowacji mógłby mieć wybudowany pomnik w uznaniu wybitnych zasług dla całego słowackiego futbolu. W praktyce – to trochę jak odpowiedzieć na pytanie, czy Ekstraklasa jest silniejsza od trzeciej ligi polskiej. I odpowiedź przestaje być tak oczywista, szczególnie w kontekście ostatnich świetnych występów Górnika Zabrze i Lecha Poznań z potęgami z Mołdawii i Armenii.

***

Co nas martwi? Że to jest Legia Warszawa. Jakkolwiek spojrzeć – drużyna z polskiej Ekstraklasy. A drużynom z polskiej Ekstraklasy eurowpierdolometry mogą się przydać nawet wówczas, gdy zupełnie nic nie wskazuje na możliwość wystąpienia kataklizmu.

Fot.FotoPyK

Najnowsze

1 liga

Lechia Gdańsk odpowiada byłemu prezesowi: Próba destabilizacji klubu

Damian Popilowski
0
Lechia Gdańsk odpowiada byłemu prezesowi: Próba destabilizacji klubu
Anglia

Media: Gwiazdor West Hamu może zostać następcą Mohameda Salaha

Maciej Szełęga
1
Media: Gwiazdor West Hamu może zostać następcą Mohameda Salaha

Liga Mistrzów

Komentarze

94 komentarzy

Loading...