Reklama

Największy błąd? Spędzenie 22 lat w tym samym klubie

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

18 lipca 2018, 18:56 • 14 min czytania 22 komentarzy

Arsene Wenger przemówił. W rozmowie z Christine Kelly, specjalistki stacji RTL od portretowania ważnych dla Francji postaci, ujawnił trochę sekretów swojej wieloletniej pracy w Arsenalu. Rozmowa jest momentami bardzo osobista, a były trener Kanonierów nie unika odpowiedzi na dociekliwe pytania gospodyni francuskiego show „Co, jeśli?”. Szkoleniowiec mówi o swoich największych błędach, zdradza tajniki swojej piłkarskiej filozofii, zdradza gorycz największych poświęceń, wiążących się z pracą managera na Emirates Stadium. Dla fanów Wengera – pozycja obowiązkowa. Dla hejterów – tym bardziej.

Największy błąd? Spędzenie 22 lat w tym samym klubie

Christine Kelly: Arsene, gdybyś był prezydentem Francji, jakie prawo byś uchwalił?

Wprowadziłbym obowiązek futbolu. Wszędzie, absolutnie w całym kraju. W każdej szkole.

Gdyby był jeden moment, który chcesz usunąć ze swojego życia?

Wszystkie porażki.

Reklama

Wielu by ich nie było…

Więcej niż ci się wydaje, a każda jest blizną, która zostaje na całe życie. Każda na zawsze pozostanie olbrzymim rozczarowaniem.

Co byłoby ostatecznym obiektem twojej fantazji, który chciał byś posiąść?

Tak naprawdę nie mam niczego konkretnego. Może drużynę grającą z harmonijną doskonałością, którą każdy zespół czasami osiąga, ale nie przez cały mecz. Wszyscy nadający na tych samych falach cały czas, to bardzo rzadkie. Te momenty czynią pracę trenera wartą cierpienia.

Gdybyś miał nam wymienić swoją największą pomyłkę?

Być może byłoby nią pozostanie w tym samym klubie przez dwadzieścia dwa lata. Jestem kimś, kto lubi się dużo przemieszać, ale lubię również wyzwania. Chwilami bywałem więźniem wyzwania, które sam przed sobą postawiłem.

Reklama

Największy lęk?

Najbardziej się boję utraty fizycznej samodzielności. Cieszę się moją mobilnością, lubię ćwiczyć. To mnie naprawdę przerażą.

Co, gdybyś miał kogoś poprosić o przebaczenie?

Wszystkich ludzi, którym sprawiłem cierpienie. W moim sposobie pracy cały czas podejmowane są decyzję, które jednych ludzi krzywdzą, a innych czynią szczęśliwymi. Kiedy pracujesz ze składem dwudziestu pięciu zawodników, właściwie w każdą sobotę czy wtorek czternastu jest bezrobotnych. Poza tym, chciałbym też poprosić o wybaczenie zawodników, w przypadku których nigdy nie znalazłem klucza, aby pomóc im osiągnąć ich prawdziwy potencjał.

Gdybyś miał się z kimś zamienić na kariery?

Z każdym, kto ma potencjał, by pozytywnie wpływać na ludzkie życie. Polityk, albo ktoś, kto odkrywa rewolucyjne lekarstwo.

A gdybyś miał spędzić z kimś wieczór, ale nikt inny by się o tym nigdy nie dowiedział?

Wieczór rozmowy? Czy też… filozofowania? Chciałbym go spędzić z Mojżeszem. Zapytać, co myślał o dziesięciu przykazaniach. Tak naprawdę pierwszej konstytucji ludzkości. Moim zdaniem jest świetnie skonstruowana, ale co on o tym sądził?

Zdradź nam swój najczarniejszy grzech. Ten, który zachowywałeś tylko dla siebie.

Słabość do francuskich ciasteczek. Jestem ze Strasbourga. Codziennie je jadam.

Potem na jogging?

Tak.

Co, gdybyś nie zajął się futbolem?

Działałbym na innym polu rywalizacji. Uwielbiam rywalizację. Są jej dwa rodzaje. Jedni nienawidzą przegrywać, drudzy uwielbiają wygrywać. Wszyscy jesteśmy w pewnym sensie tego mieszanką, ale ja myślę, że bardziej nie znoszę porażek. Generalnie, to ci, którzy uwielbiają zwyciężanie, są z natury atakujący. Ci, którzy nienawidzą przegrywania, raczej są obrońcami.

A co, gdybyś nie był z Alzacji?

Nie jestem. Przede wszystkim jestem obywatelem świata. Nie przepadam za granicami.

Arsene, uwielbiasz Boba Marley’a – niewiele osób to wie…

Kocham Boba Marleya. To czysta klasa w wyluzowanym stylu. Jego muzyka kiedyś była naprawdę zaskakująca. Poza tym, jest coś smutnego w tym, że umarł zaledwie w wieku trzydziestu pięciu lat. Kochał sport, muzykę. Jamajka mi o tym przypomina. Sport i muzyka bardzo do siebie pasują.

Jak to się wszystko zaczęło?

Zaczęło się w małej restauracji. Lokalna drużyna piłkarza korzystała z niej jako głównej siedziby, w małym miasteczku koło Strasbourga. Słuchałem tylko o futbolu i religii. Rano ze wszystkich strony religia. Później – piłka nożna wprowadzała roztargnienie. Brałem udział we wszystkich dyskusjach, w których uczestniczyli organizatorzy zespołu. Już w bardzo młodym wieku. Miałem pięć, sześć lat. Szybko zrozumiałem, że ta drużyna nie była zbyt dobra. Zacząłem chodzić na mecze z moim wysłannikiem.

Wierzyłem, że tylko Bóg mógł im w tamtym czasie pomóc. Czytałem i recytowałem modlitwy podczas meczów, podczas przerw, oglądając ich grę. Mogę cię zapewnić, że jest lepiej mieć dobrego środkowego napastnika, niż kartkę z psalmem.

Czy to była drużyna, którą prowadził twój tata?

On stworzył drużynę, bo zobaczył, jak jestem zafascynowany piłką. Miałem mniej więcej trzynaście lat, gdy sam zacząłem grać. Drużyna nie miała trenera. To wymowne, że aż do dziewiętnastego roku życia nigdy nie miałem szkoleniowca. A jednak, pomimo tego, mam za sobą tak długą karierę w futbolu. To nieprawdopodobny uśmiech losu.

Grałeś dla Strasburga, później byłeś jego trenerem w wieku trzydziestu trzech lat. Czy pragnienie trenowania innych wzięło się z tego, że sam nie miałeś trenera w młodości?

Przede wszystkim, nie byłem przekonany, czy mam odpowiednie zdolności, żeby być trenerem. Nie miałem za sobą wzorcowej piłkarskiej kariery. Nie miałem też pewności co do mojego naturalnego autorytetu. Do pracy trenera napędzali mnie ludzie wokół mi i to, co we mnie dostrzeli. A czego ja czasem sam w sobie nie dostrzegałem. Zacząłem od pracy z piłkarzami starszymi ode mnie.

Dziwnym paradoksem jest to, że nigdy nie walczyłem o zachowanie autorytetu, nawet z najstarszymi piłkarzami. Radziłem sobie bez krzyku.

Szokującym momentem twojej kariery był 1996 rok. Zostałeś pierwszym zagranicznym trenerem w Premier League. Z człowieka nieznanego, momentalnie stałeś się wszechobecny. To było zaskakujące?

Właściwie tak, bo w Anglii panował pogląd, że zagraniczny memandżer nie ma szans osiągnąć sukcesu. Przede mną było takich dwóch, może trzech. W Premier League nie chcieli żadnych obcokrajowców i istniały dziesiątki teorii o tym, dlaczego manager spoza Anglii nigdy niczego nie wygra. Mówili: „to za trudne”.

Ja pojawiłem się znikąd, z Japonii. Którą kochałem. Cieszyłem się z powrotu do Europy, ale gdyby mi się nie powiodło, zakładałem powrót.

Miałeś trochę trudnych momentów z angielskimi tabloidami. Jak sobie z tym radziłeś? Próbowali tam praktycznie wszystkiego, żeby wyprowadzić cię z równowagi.

Wypuścili sporo historyjek. Mnóstwo kłamstw. Posłuchaj, jesteś osobą publiczna, więc stajesz się przedmiotem uwagi, obiektem plotek. Radzisz sobie z tym, pozostając skoncentrowanym na swoim zadaniu i pozostawiasz plotki i kłamstwa dokładnie tam, gdzie są. Jeżeli nie idą za nimi konkretny, nie będą się ciebie trzymać.

Tutaj widzimy tę słynną odporność na stres. Zrewolucjonizowałeś angielski futbol. Jak? Odżywianie, trening, koncentracja na szczegółach?

Zawsze staram się sprawić, żeby ludzie kochali futbol. Jak nastoletnie dzieciaki, przyspawane do boiska. Żeby grać w piłkę, żeby kochać piłkę.

Kiedy gra staje się twoją pracą, zaczynasz więcej „musieć”, zamiast „chcieć”. Musisz trenować, musisz zwyciężać, musisz strzelać. To staje się mniejszą zabawą. Ja zawsze starałem się tworzyć filozofię wokół pragnienia gry w piłkę. Żeby to pragnienie kultywować.

Zdobyłeś mistrzostwo niepokonany w sezonie 2003/04. Jaki był na to sekretny przepis?

W zasadzie byliśmy niepokonani przez półtora roku, czterdzieści dziewięć meczów. To ciekawy szczegół, bo kiedy wygraliśmy tytuł w 2002 roku, powiedziałem dziennikarzom, że moim marzeniem jest zrobić to samo bez porażki. Zostałem zbombardowany oskarżeniami o pretensjonalność, arogancję i tak dalej. Przegraliśmy mistrzostwo w kolejnym sezonie z Manchesterem United. Zapytałem zawodników, dlaczego nie wygraliśmy. Odpowiedzieli: „to twoja wina”. Dopytywałem więc, dlaczego?

Powiedzieli: „kładziesz na nas za dużą presję”. I to staje się interesujące, bo odpowiedziałem im, że jedynym powodem mojej wcześniejszej wypowiedzi była szczera moja wiara w nich. I wtedy udało się wygrać bez porażki. Co udowadnia dwie rzeczy. Po pierwsze – czasami nie określamy poziomu swoich ambicji dostatecznie wysoko. Nie ośmielamy się, jesteśmy przestraszeni. Ale musisz zawieszać sobie poprzeczkę tak wysoko, jak to tylko możliwe. Po drugie – czasem trzeba zasadzić ziarno i zaczekać aż wzrośnie.

W jaki sposób zachowujesz koncentrację po dziesięciu, dwudziestu, trzydziestu meczach w sezonie?

To dość trudne. Bardzo trudne. Człowiek łatwo się zadowala tym co ma. Drużyna musi być nieustannie karmiona kolejnymi ambicjami i nowymi celami. „Jaki jest twój następny poziom?” Wszyscy mamy tendencję, żeby pławić się w komforcie. Nie chcemy czuć bólu. Niestety, bez tego ostatniego nie uda się nigdy wejść na najwyższy poziom. Nie zadając sobie świadomego pytania: „Do czego aspirują? Gdzie chcę się dostać? Jaka jest moja ambicja?”. Jeżeli się o to nie zapytasz, tkwisz w miejscu.

To nie ma nic wspólnego ze zdolnościami elitarnych sportowców. To nie jest życie stworzone dla każdego. Pracuję z ekspertem w dziedzinie osobowości i jego zdaniem kluczowa nie jest intensywność motywacji, tylko jej wytrzymałość. Można to nazwać uporem. Chodzi o to, kto może pracować od poniedziałku do niedzieli, a nie tylko od wtorku do czwartku.

Porozmawiajmy o twojej filozofii piłkarskiej. Jak odbierasz futbol w dzisiejszych czasach i w ogóle?

Moja wizja jest taka, że zwykle musisz zwyciężyć i zrobić to ze stylem. Zwyciężanie powinno być rezultatem jakości twojej gry i tego, w jaki sposób wyrażasz siebie na boisku. Przez całe moje życie, ludzie powtarzali mi, że w niedzielę koniecznie musimy wygrać. Jako trener, wiem o tym. Tylko jak?

Lubię myśleć, że kiedy kibic płacący za bilety budzi się rano w dniu meczowym i myśli sobie: „świetnie, moja drużyna dzisiaj gra!”. I uda się go przetransportować do piękniejszego świata, niż jego codzienna rutyna. Staram się stawiać przed sobą ambicję, żeby dać temu człowiekowi nadzieję. Ekscytację, związaną z przyjściem i oglądaniem mojej drużyny. Nawet jeżeli wiem, że czasami go zawiodę. Nie możesz być trenerem, nie mając takiej ambicji. Inaczej utkniesz w jakiejś przeciętności. Trzeba chcieć zadowalać ludzi futbolem.

Jaka jest twoim zdaniem definicja dobrego trenera, managera?

Ktoś, kto potrafi wydobyć najwięcej ze swojego składu. Z punktu widzenia zbiorowej ekspresji i pod kątem rezultatów. Najlepszym trenerem w lidze niekoniecznie jest ten, który wygrywa tytuł. Nie. Ale nikt nie potrafi tego zmierzyć. Nie da się. Nie da się rzetelnie ocenić trenera, bo nigdy nie zmierzysz, czy wyciągnął pełny potencjał ze swojego składu. Dlatego moją ostateczną ambicją było wygrać ligę będąc niepokonanym. Ponieważ nawet jeżeli ktoś mnie w tym pokona, to nie zrobi tego dużo lepiej.

Musisz radzić sobie z zawodnikami, prasą, zarządem, kibicami…

Są trzy podstawowe elementy zarządzania. Pierwszym jest styl gry i wyniki. Drugim jest indywidualny rozwój konkretnych zawodników. Niektórzy ludzie pracują nad piłkarzami niesamowicie ciężko, bez żadnych widocznych efektów. Po trzecie, struktury i wartości, jakie chcesz zaszczepić w klubie. To coś bliżej moralnej odpowiedzialności, która sprowadza się do wyznawanych przez ciebie wartości. Może nadać klubowi nowy wymiar w skali globalnej.

Często mówisz o wartościach. Co masz na myśli? Jakie są wartości w futbolu, albo dla trenera?

Wartością w futbolu jest poszukiwanie wszystkiego, co piękne w sporcie drużynowym. To wyrażanie siebie w kolektywnym ustawieniu. Wspólna przyjemność przedłożona nad indywidualizm. Wyrażanie piękna razem jest o wiele wspanialsze niż wyrażanie piękna samemu. Do tego dochodzi szacunek wobec kolegi z zespołu, przeciwnika, kibiców, arbitra.

I, co najważniejsze – nie akceptowanie nigdy przeciętności. To w moich oczach wartość ostateczna. W tym sensie, że musisz żądać jej od siebie samego. Nie możesz pogodzić się z tym, w którym miejscu jesteś. Musisz być hojny. Zawsze dawać więcej i więcej.

Jakich poświęceń, które uczyniłeś w imię takiej kariery, dzisiaj żałujesz?

Żałuję poświęcania wszystkiego, z czym to zrobiłem, bo wiem że skrzywdziłem w ten sposób wiele osób wokół mnie. Zaniedbałem rodzinę, zaniedbałem mnóstwo bliskich. W głębi serca, człowiek ogarnięty obsesją jest samolubny w pogoni za tym, co kocha. Ignoruje mnóstwo innych rzeczy. Ale musi cały czas gonić króliczka.

Często jestem pytany, czy Thierry Henry albo Patrick Vieira będą dobrymi managerami. Zawsze odpowiadam, że tak. Mają wszystkie potrzebne cechy: są inteligentni, rozumieją futbol, mają doskonałe umiejętności. Ale czy zgodzą się, by poświęcić to, co musi być poświęcone? To obsesja, która kołacze się w twojej głowie dniem i nocą. Budzisz się o trzeciej nad ranem z myślą o składzie, taktyce, ustawieniu…

Po dwudziestu dwóch latach w Arsenalu, co dalej z Arsenem Wengerem?

Zadaję sobie to samo pytanie! Czy mam robić to, co wcześnie? To, co potrafię? A może podzielić się całą tą wiedzą, którą zgromadziłem przez lata w jakiś inny sposób? To pytania, na które muszę w najbliższych miesiącach odpowiedzieć.

Cofnijmy się zatem do momentu, gdy przybyłeś do Arsenalu. Dużo było wówczas animozji między Anglikami i Francuzami, ale jedno ze spotkań zmieniło twoje życie.

Tak. Poznanie Davida Deina, który sprowadził mnie do Arsenalu. Wtedy kobiety i mężczyźni nie zasiadały w Arsenalu na wspólnych trybunach, co dzisiaj wydaje się niewiarygodne. Kobiety siedziały z kibicami gości. Jeszcze wówczas paliłem papierosy i dostałem ognia od żony Davida podczas przerwy w meczu. Zaczęliśmy rozmawiać i tego samego wieczora zostałem zaproszony na kolację. On miał łódź na Lazurowym Wybrzeżu, ja pracowałem w Monaco – pozostaliśmy w bliskim kontakcie. Często przychodził na nasze mecze w Monaco i mówił mi: „To ciekawe, co tutaj robisz. Kiedyś chciałbym cię zatrudnić”.

Spotkałem Petera Hill-Wooda gdy przeniosłem się do Japonii, który wyraził rezerwę wobec pomysłu zatrudnienia obcokrajowca w Anglii. Podczas mojego pobytu w Japonii zadzwonili jednak i powiedzieli, że chcą mnie na sto procent. Oto, co się stało.

[David Dein dołącza do rozmowy]

David, zatrudniłeś Arsene Wengera w Arsenalu, zgadza się?

Dein: Potwierdzam!

David! Co tutaj robisz?

Dein: Witaj, Arsene!

Naprawdę jesteś czarodziejem.

Dein: Tylko tak mówisz, ale tak naprawdę to ty masz magiczną różdżkę. Jak zawsze!

David jest właściwie pomiędzy dwoma lotami, więc trudno mu rozmawiać.

Tak, oczywiście. Muszę powiedzieć, to to niebywały specjalista od logistyki. Trudno sobie to wyobrazić, to jednoosobowa agencja turystyczna.

David, jakie są zalety Arsene’a jako trenera?

Dein: Mówiąc wprost, to niezwykle inteligenty gość, który zna futbol jak własną kieszeń. Jest niezwykle uczciwy, zorganizowany, zmotywowany i ma świetne poczucie humoru. Czego ludzie mogą o nim nie wiedzieć, to fakt, że potrafi być niezwykle zabawny. Wieczór z nim nigdy nie bywa nudny. Mam nadzieję, że będzie kontynuował używanie swojej magicznej różdżki gdziekolwiek pójdzie i czymkolwiek się zajmie.

Dziękujemy Davidowi Deinowi, czekającemu na przesiadkę.

[David Dein się rozłącza]

To wielki przyjaciel i fenomenalny człowiek. Zawsze byliśmy bardzo, bardzo blisko. Kroczył krętymi ścieżkami, podobnie jak ja, ale zawsze pozostaliśmy przyjaciółmi.

Jest wizjonerem. Absolutnie. Muszę to powiedzieć, bo niewiele osób sobie z tego zdaje sprawę, ale on odwiedził osiemdziesiąt pięć więzień spośród stu dwóch, jakie w ogóle są w Zjednoczonym Królestwie. Żeby pomóc więźniom. Jeździ do setek szkół, którym pomaga w weekendy jako wolontariusz. Wykonuje także ogrom pracy charytatywnej wraz z FIFA. Jest również jednym z największych podżegaczy za wprowadzeniem powtórek video.

Ach tak, wideo. Twoja wielka pasja. Pięć, sześc meczów dziennie, zgadza się?

Tak. Nie mam w domu mebli, tylko taśmy z nagraniami. Wykonałem sobie badania mojego genotypu i wyszło, że mam w sobie gen uzależnienia. Używałem go tylko w moim życiu zawodowym. Mógłby być wykorzystany jako coś znacznie mniej dla mnie korzystnego.

Jeszcze kilka szybkich strzałów. Który zawodnik zrobił na tobie największe wrażenie?

Największy talent z tych, które kiedykolwiek prowadziłem. Zapewne Thierry Henry.

Któremu zawodnikowi chętnie byś przyłożył?

Och, takich było wielu. Za te wszystkie wielkie babole w wielkich meczach. Nazwisk nie wymienię, bo wszyscy są ode mnie silniejsi.

Którego dziennikarza najchętniej chciałbyś udusić?

Żadnego.

Nie?

No, może ciebie.

Okej, okej! A który mecz uczynił cię najszczęśliwszym?

Chyba pokonanie Barcelony, kiedy była ona na swoim największym, największym szczycie. Byli nie do pokonania. Futbol z obu stron był w tym meczu olśniewający.

Podpisanie kontraktu z którym piłkarzem napawa cię największą dumą?

Hm… Jestem najbardziej dumny z tych, którzy kosztowali niewiele, a okazywało się, ze są znakomici. Toure, Henry, Campbell, Anelka.

A najgorszy transfer?

Tych jest mnóstwo! To skomplikowane zadanie, wymierzanie wartości kogoś, kto ma dołączyć do klubu. Kluczem jest nie być zbyt upartym i nie naciskać. Zdać sobie sprawę z pomyłki i iść dalej. Nie bać się popełniania błędów.

Kto jest twoim zdaniem piłkarzem perfekcyjnym, taktycznie, fizycznie, technicznie?

Nie ma takiego. Każdy ma słabości. Na przykład Messi jest najbardziej perfekcyjny ze wszystkich, bo potrafi uruchomić partnerów i samemu zdobyć bramkę, ale ma kilka słabych punktów. Wbrew temu, co niektórzy o nim myślą. Jeżeli przeanalizować jego grę, to jest słaby w powietrzu, nie najlepiej broni. Ale nie żyjesz swoimi słabościami, tylko silnymi stronami. Dlatego trener musi uwydatnić zalety jak tylko to możliwe i ustawić piłkarza wokół innych, którzy ukryją jego słabsze strony.

Co, gdybyś nie był trenerem Arsenalu, dajmy na to w 2010 roku. Zostałbyś selekcjonerem francuskiej kadry zamiast Domenecha?

Tak. Miałem taką okazję wielokrotnie. Nie jestem pewien, czy to było przed Domenechiem, czy po nim. Może jedno i drugie. Zawsze byłem jednak bardziej zainteresowany w pracy z dnia na dzień. To działa na mnie znacznie bardziej stymulująco. Pytanie, które sobie zadaję, to czy powinienem zostać selekcjonerem narodowej kadry? Selekcjoner bierze udział w dziesięciu grach rocznie. W klubie, jest tych meczów sześćdziesiąt. Moim narkotykiem jest każdy kolejny mecz, więc…

A gdybyś nie był managerem Arsenalu, przejąłbyś Paris Saint-Germain, gdy pojawili się tam katarscy właściciele?

Może, może.

PSG miałoby już na koncie swoje pierwsze zwycięstwo w Lidze Mistrzów?

Niekoniecznie. PSG jest w środku ogromnego, zbiorowego przedsięwzięcia, którego celem nie może być puchar Ligi Mistrzów. Triumf w Champions League powinien być konsekwencją długotrwałego wzrostu i ciężkiej pracy całego klubu. Trofeum tego typu nie jest realistycznym elementem programu do zrealizowania. Jest zawsze sześć, siedem klubów na tym samym poziomie, więc to kwestia szczęścia. Ono jest niedoścignione.

Sekrety szatni. Jakieś trupy w szafie? Co mówisz piłkarzom przed meczem?

Musisz mówić o tym, co pasuje do okoliczności. Nie zawsze grasz z tym samym przeciwnikiem. Drużyna nie zawsze jest na tym samym poziomie energii. Trzeba dobrze rozumieć poziom energii w zespole.

Więc powiedzmy, że mamy zespół niezbyt energetyczny. Jaka jest rozmowa motywacyjna przed meczem?

Nie akceptuję czegoś takiego. Taki poziom energii w szatni skutkuje wyłącznie katastrofą. Nie osiągniemy swoich celów. Trzeba się obudzić. Ej, ty, widziałem cię na rozgrzewce. Nie jesteś gotowy. Masz pojęcie, co cię czeka? Pytam, jesteś gotowy?

Przemowa musi być odpowiednia do okoliczności. Kiedy grasz dla Arsenalu, zawsze jesteś faworytem, więc musisz przypomnieć zawodnikom, że muszą zwyciężyć i muszą znaleźć się w strefie, która pozwoli im wyrazić siebie. To strefa, do której zmierzasz kroczek po kroczku. Wielką pułapką elitarnych sportowców jest to, że pamiętają czasy, kiedy potrafili latać. Kiedy wszystko było banalne. Marzymy, żeby powrócić na ten poziom natychmiast, ale trzeba to robić powolutku. Zaczynając od postaw, grając prostą piłkę i zdając sobie sprawę, że wszystko staję się coraz łatwiejsze.

fot. Newspix.pl

Najnowsze

Komentarze

22 komentarzy

Loading...