Przed samą fazą ćwierćfinałów byliśmy strasznie podekscytowani. Ostrzyliśmy sobie zęby na starcie Urugwaju z Francją, oczekiwaliśmy spektakularnego meczu Brazylii z Belgią, czekaliśmy, kto trafi do finału z tej słabszej strony drabinki. No i Urugwajczycy z Francją nas paskudnie rozczarowali, a zatem liczyliśmy na to, że ekipy Tite i Martineza nas porwą. No i dostaliśmy PRZEMECZYCHO!
Składy – ogień z obu stron. Neymar, De Bruyne, Coutinho, Hazard, Gabriel Jesus, Lukaku.
Trenerzy – dla obu to była nadzieja, by przekonać do siebie tłumy.
Dotychczasowa forma – jednak na korzyść zespołu z Ameryki Południowej.
Hymny państwowe – demolka ze strony Brazylii.
Teoretycznie to spotkanie miało potencjał na mecz mundialu. Zarówno jeśli chodzi o emocje, jak i jakość piłkarską, a także ilość smaczków. Czy złote pokolenie Belgów pokaże, że stać je na wielkie rzeczy? Czy tę pragmatyczną Brazylię stać na show godne wielkiego turnieju? Czy Neymar znów zostanie pokopany, czy znów będzie umierał po każdym faulu? Czy Lukaku strzeli na mistrzostwach komuś, kto nie jest ogórkiem?
Kilka roszad w obu składach – Fernandinho za Casemiro, Marcelo za Filipe Luisa, Chadli za Carrasco. No dobra, ale nie chodzi o personalia – to miał być spektakl, w którym każdy aktor będzie błyszczał. I tak też było.
Pierwsze dziesięć minut – cztery, może pięć sytuacji na gola. Thiago Silva z metra trafił w słupek, Paulinho skiksował stojąc bez krycia na wprost bramki, zablokowane uderzenie Hazarda, niecelna bomba Chadliego. O-G-I-E-Ń. Błyszczał De Bruyne, rozpędzał się Coutinho, przepychał się Lukaku.
I na tym płótnie pokrytym cudownymi kolorami pojawiła się psująca wszystko smuga. Jakby ktoś rzucił mielonym prosto w obraz, na którym malarz zaczął już kreślić zarys dzieła. Rzut rożny Belgów, piłka pechowo odbija się od ramienia Fernandinho i wpada do siatki. Akurat Fernandinho i akurat w takim momencie – to przecież gość, którego brazylijscy kibice zdemolowali i zbesztali po pamiętnym 1:7 z Niemcami. To jego wskazywano jako jednego z głównych winowajców klęski, o której do dziś lepiej nie wspominać w gronie Brazylijczyków. Piłkarz przeklęty.
Tempo tego spotkania było szalone. Po trzydziestu minutach od samego patrzenia czuliśmy się zmęczeni. Nie wiedzieliśmy już, czy oglądamy starcie Brazylii z Belgią, czy dwadzieścia dwie Ewy Chodakowskie po kuracji prądem i po zażyciu mefedronu. Atak, drybling, strzał, kontra, drybling, przerzut, strzał. Żadnego paplania o “żelaznej defensywie” – po prostu napierdalanka wysokiej jakości.
No i na to wszystko Belgowie strzelili drugiego gola. 2,5-metrowy, 150-kilogramowy Romelu Lukaku wyprowadził kontrę jeszcze ze swojej połowy, podał pod pole karne do Kevina de Bruyne, a ten przylutował i d e a l n i e przy słupku. Allison mógł tylko bić brawo, jego interwencja była już bezcelowa.
Belgia była wielka. Wielki był Martinez, który nakazał biegać Lukaku na prawym skrzydle, by wykorzystać w ten sposób ofensywnie grającego Marcelo. Wielki był De Bruyne, który sterował Belgią jak pionkami rozstawionymi na planszy. Wielcy byli Witsel i Fellaini, którzy założyli Neymarowi chomąto i orali nim pole. Wielki był Courtois, który bronił wszystko, co leciało w bramkę.
W tym jaskrawym świetle belgijskiej kadry kompletnie zgasnął Neymar. Kiedy nam błysnął? Tylko wtedy, gdy jak skończony pajac próbował wymusić rzut karny. Wpadł w “szesnastkę”, wystawił nogę w kierunku piszczela Fellainiego i runął jak długi. Tak jak broniliśmy tego jego turlania po boisku, bo faktycznie był paskudnie faulowany, tak teraz po prostu tym typem gardzimy. Dziwimy się tylko, że sędzia nie ukarał go w tej sytuacji żółtą kartką. Zdziwiliśmy się też, gdy arbiter po konsultacji z VAR nie podyktował rzutu karnego po ataku Kompany’ego w nogi Jesusa. Dla nas – ewidentny kontakt korków z piszczelem. Ale może piłka wyszła poza pole karne, a później nastąpił faul? No nie. Powtórki wykazały, że tak nie było. A zatem dla nas sytuacja jest jasna – wapno.
Minuty leciały, Brazylia przyspieszała, a Belgia już tylko kontrowała. Ale co z tego, że przegrywający zespół przeszedł do ataku, skoro do zmniejszania strat zabierał się jak pies do jeża. Coutinho i spółka podkręcali tempo, aż wreszcie zaczęli sobie stwarzać znakomite sytuacje strzeleckie. Tik-tak, tik-tak. Wciąż 0:2. Tik-tak, tik-tak. Kolejne zmiany. Tik-tak, tik-tak. Genialna wrzutka Coutinho i idealna główka Renato Augusto na 1:2. Tik-tak, tik-tak. Kolejna setka Augusto, ale tym razem zmarnowana. I zaraz doskonała Coutinho. Tik-tak, tik-tak. Genialna parada Courtois przy strzale Neymara. Gwizdek. Brazylia jedzie do domu.
Było maracanazo, jest kazaniazo. Brazylia – faworyt do zwycięstwa, który miał za kilka dni rozegrać przedwczesny finał z Francją. Brazylia – która przywiozła do Rosji świetnie zbilansowany zespół zarówno w ofenzywie jak i defenzywie. Brazylia – ta Brazylia, którą miał ciągnąć lider Neymar. I ta właśnie Brazylia zostaje wyeliminowana na etapie ćwierćfinału. Klęska. Nie można tego nazwać inaczej.
Natomiast ekscytuje nas Belgia. W grupie zdemolowała ogórków i skromnie wygrała w meczu o nic z Anglią. W starciu z Japonią urwała się ze stryczka. Dziś była po prostu klasową drużyną. DRUŻYNĄ. Jeśli ten mundial wygrywa się maskowaniem swoich słabych stron, kontrami i skutecznymi stałymi fragmentami, to dzisiaj ze strony zespołu Martineza dostaliśmy cały pakiet. Złote pokolenie przestanie być złote wyłącznie z nazwy?
Brazylia – Belgia 1:2 (0:2)
Renato Augusto ( 76′) – Fernandinho (13′ – sam.), Kevin de Bruyne (31′)
Fot. newspix