0:5 po pięciu upadlających bramkach piętkami. Podróż z nieba prosto w piekielne czeluście jak Anglików w starciu z Francuzami na Euro 2004. Przed meczem Belgia – Japonia nie zastanawialiśmy się, czy Belgowie wygrają, tylko jak powinni to zrobić, by upokorzyć tych podłych kunktatorów mieniących się aż do ostatniego kwadransa meczu z Polską Samurajami. Na bramki wprowadzonych z ławki Fellainiego i Chadliego, którzy poprowadzą Czerwone Diabły za rączkę do ćwierćfinału mundialu, od 1:2 do 3:2, nie wpadliśmy.
Życie jednak samo z siebie pisze najpiękniejsze scenariusze.
W tym roku piłka już zdążyła zapoznać nas z niesamowitymi historiami, które w Hollywood zostałyby pewnie z miejsca odrzucone. Za zwroty akcji zbyt nieprawdopodobne, zbyt oderwane od rzeczywistości, by móc przekonać nawet najbardziej naiwnych widzów. Roma odrabiająca trzybramkową stratę do Barcelony. Gigi Buffon żegnający się z Ligą Mistrzów w barwach Juventusu czerwoną kartką, choć comeback od 0:3 w Turynie i eliminacja przepotężnego Realu była o krok.
Wreszcie to, co stało się dziś. Belgię odrabiającą dwubramkową stratę do Japonii bylibyśmy sobie jeszcze w stanie wyobrazić.
Belgii odrabiającej dwubramkową stratę do Japonii w mniej niż dwa kwadranse, w ogromnej mierze za sprawą wyglądającej na sepukku zmiany Driesa Mertensa i Yannicka Carrasco na Marouane’a Fellainiego i Nacera Chadliego? Nie. Po prostu – nie.
Ale starcie Belgów z Japończykami przez pełne dziewięćdziesiąt minut wymykało się logice. Każdy gol napisał historię nieprawdopodobną.
Haraguchi znalazł się w sytuacji strzałowej przy trafieniu na 1:0 tylko dlatego, że zwykle doskonale czytający grę Vertonghen wykonał interwencję z gatunku tych, które nigdy mu się nie zdarzają. Kompletnie nieporadną. Za moment Inui zapakował z dystansu przepiękną sztukę po bodaj jedynym ataku Japończyków, któremu bliżej było do ataku pozycyjnego niż kontry, trafiając precyzyjniej niż w podobnej sytuacji Eden Hazard zaledwie kilkadziesiąt sekund wcześniej. 2:0 zrobiło się praktycznie z niczego, nic nie zapowiadało choćby jednobramkowego prowadzenia Japończyków. Ci nagle, kompletnie znikąd, mieli dwa gole zapasu.
Japan's goals were amazing, but they never really had Belgium's attack contained at any point and ultimately quality won out. pic.twitter.com/WMfTJHvdHB
— Caley Graphics (@Caley_graphics) July 2, 2018
Minął kwadrans i ten sam Vertonghen, którego trzeba winić za pierwszego gola, próbując zagrać piłkę głową prosto w młyn wpakował bramkarzowi piłkę za kołnierz. Nie zleciało kolejne pięć minut – Fellaini zamknął głową akcję, jaką przez cały mecz partnerzy próbowali stworzyć Romelu Lukaku, ale za każdym razem chybiali o tych kilka milimetrów.
No i wreszcie nadeszła 93. minuta. Japończycy bardzo daleko od własnego pola karnego, w które raz za razem wtłaczali ich Belgowie. Niemal pewni osiągnięcia przynajmniej dogrywki, mający rzut wolny z dużego dystansu z jasnym planem na jego wykonanie. Wyegzekwowanym zresztą perfekcyjnie. Bomba Hondy w przy słupku – albo Courtois się pomyli i Belgia znów będzie na debecie, sekundy przed końcem, albo w najgorszym razie sparuje na róg.
I wtedy Japończycy zagrali kompletnie niezrozumiale. Zamiast poszanować piłkę, podpalili się na wrzutkę. Jakby nie zważając na to, że byli widocznie bardziej zmęczeni ganianiem za piłką niż Belgowie wymianą. Niepomni faktu, że w zespole rywali jest kilku niezłych sprinterów, którzy ruszą z akcją ostatniej szansy (na uniknięcie dogrywki), gdy tylko Courtois chwyci futbolówkę.
Tak też zrobili.
Kevin De Bruyne może i nie gra rewelacyjnego mundialu, ale w kluczowym momencie, gdy miał otwartą drogę podania do Meuniera, zagrał dokładnie tak precyzyjną piłkę, za jakie pokochali go kibice Manchesteru City. Wszystko, co działo się później było następstwem tego perfekcyjnego podania, które – jakkolwiek banalnie by wyglądało – można było spartolić minimalnie za małą lub za dużą siłą. Dzięki temu Meunier mógł podać w szesnastkę, Lukaku przytomnie piłkę przepuścić, a Chadli zapakować do pustaka. Ostatecznie pomścić futbol, który obumierał z każdym z ponad stu podań, jakie Japończycy wymienili w haniebnej końcówce meczu z Polską. W dodatku pomścić nogami zawodnika, który rozegrał pięć meczów w ubiegłym sezonie Premier League, zdobywając jedną bramkę i spieprzając się z ligi.
Gdyby istniał egzamin na czarny pas w poniżaniu – tym trafieniem, dającym nam w ćwierćfinale przynajmniej jeden megahit, Belgowie pokazali, jak należałoby go zaliczać z wyróżnieniem.
Belgia – Japonia 3:2 (0:0)
Vertonghen 69′, Fellaini 74′, Chadli 90’+4′ – Haraguchi 48′, Inui 52′
fot. FotoPyK