Jeżeli w piłce nożnej istnieje coś takiego jak sprawiedliwość dziejowa, to Igor Akinfiejew stał się dziś jej największym beneficjentem. Bramkarz CSKA w decydujących momentach – i nie mamy tu na myśli tylko obronionych rzutów karnych – ciężar awansu do ćwierćfinału wziął na swoje barki i po prostu wprowadził swój zespół do grona ośmiu najlepszych drużyn globu. A to wszystko po kilku sezonach, w trakcie których był regularnie wyszydzany i mierzył się z krytyką niewspółmierną do jego nielicznych win.
Bardzo cenimy Jacka Laskowskiego za szeroko rozumiany warsztat, ale komentator TVP, mówiąc dziś o Akinfiejwie, w pewnym momencie mocno przeszarżował. Mamy tu na myśli stwierdzenie, że kapitan Sbornej we własnym kraju jest stawiany w jednej linii ze swoimi wielkimi poprzednikami – Lwem Jaszynem i Rinatem Dasajewem. Okej, w uczciwym świecie tak to właśnie powinno wyglądać, ale w rosyjskim środowisku piłkarskim Akinfiejew, przynajmniej do tej pory, miał dużo słabszą pozycję. Rozsądni w najlepszym wypadku doceniali jego klasę, ci oderwani od rzeczywistości (czyli większość) mówili i pisali o rozmienianiu się na drobne, marnowaniu kariery i przecenianiu prawdziwych umiejętności najlepszego rosyjskiego golkipera. Skąd aż tak wielki krytycyzm pod jego adresem? Na to pytanie nie da się znaleźć odpowiedzi. Ot, środowisko potrzebowało kozła ofiarnego, na którego można by zwalić niepowodzenia na poziomie klubowym i reprezentacyjnym, i tak się jakoś składało, że zawsze był nim Akinfiejew.
Oczywiście, bohater meczu z Hiszpanią raz na jakiś czas zasługiwał na kilka ostrzejszych ocen. Cztery lata temu – jak na bramkarza tej klasy – po prostu skompromitował się na mundialu w Brazylii, a ponadto barwach CSKA zanotował wstydliwą, aż jedenastoletnią (!) serię w Lidze Mistrzów, na którą złożyły się czterdzieści trzy mecze z rzędu z puszczonym golem. Oczywiście nie zawsze był głównym winowajcą, ale odium odpowiedzialności zawsze spadało na niego i tylko umacniało tezę o zaprzepaszczonym potencjale Akinfiejewa.
Dlaczego nikt nie patrzył na to, że golkiper CSKA spektakularne interwencje notuje znacznie częściej niż poważne błędy? Dlaczego nikt nie brał pod uwagę, że jego karierę mocno wyhamowało dwukrotne zerwanie więzadeł krzyżowych, przez co upadł został praktycznie klepnięty transfer do Manchesteru United? To kolejne kwestie, których nie da się zrozumieć ani tym bardziej wytłumaczyć. Kapitalne występy Akinfiejewa za każdym razem przechodziły bez echa. Po słabszych doklejano mu z kolei łatkę niedojdy i z premedytacją umniejszano, ignorując jednocześnie kolejne rekordy, które w lidze bił bez najmniejszych problemów.
Krytycy kapitana reprezentacji Rosji dziś stracili jednak wszystkie wątłe argumenty, po które tak ochoczo sięgali, oceniając jego występy. Spotkanie z Hiszpanią potwierdziło, że w momentach krytycznych, to właśnie Akinfiejew przejmuje rolę lidera Sbornej i wznosząc się na wyżyny swoich możliwości, toruje jej drogę prowadzącą w teoretycznie niedostępne piłkarskie rewiry. Tak było podczas wciąż wspominanego w nad Wołgą Euro 2008, tak jest podczas tegorocznego mundialu, z którego Rosja bez Akinfiejewa pewnie by dziś odpadła.
A przecież naprawdę niewiele brakowało, aby golkiper CSKA trwającą właśnie imprezę oglądał nie z perspektywy murawy, ale przed telewizorem. Jeszcze rok temu Akinfiejew był mocno skonfliktowany z zaborczym Stanisławem Czerczesowem i otwarcie groził odejściem z reprezentacji. Ostatecznie podstawowy bramkarz “Sbornej” odpuścił, choć wcześniej nie omieszkał przekazać selekcjonerowi w twarz, co naprawdę o nim sądzi. Czerczesow wiedział jednak, że z piłkarza tej klasy nie może zrezygnować i do dziś udaje, że cała sytuacja nigdy nie miała miejsca.
Swoją drogą, to naprawdę nieprawdopodobne, że Rosję do ćwierćfinału poprowadzili goście, z którymi Czerczesow w trakcie mundialowych przygotowań był poważnie pokłócony, czyli Dziuba, Czeryszew i Akinfiejew. I których równie dobrze mogłoby dziś nie być w składzie Sbornej.
Fot. NewsPix.pl