Reklama

Może my do mundialu nie pasujemy?

redakcja

Autor:redakcja

30 czerwca 2018, 14:20 • 12 min czytania 29 komentarzy

Trzy duże turnieje, 102 mecze w reprezentacji, wiele z opaską kapitana na ramieniu – Michał Żewłakow to zdecydowanie jedna z ważniejszych postaci dla kadry w XXI wieku. Niestety, choć czasy się zmieniają, tym razem Żewłakow-kibic musiał obserwować jak teraźniejszy zespół narodowy dokonuje tego samego, co Żewłakow-piłkarz i koledzy. Pytamy więc, gdzie leżał problem ekip Engela i Janasa, wreszcie: czy tamtych porażek dało się uniknąć?

Może my do mundialu nie pasujemy?

Który mundial pamięta pan jako pierwszy ze swojego dzieciństwa?

Ten hiszpański z 1982 roku.

Czy oczekiwania wobec samych mistrzostw przerosły rzeczywistość?

W 82’ miałem sześć lat. Wówczas towarzyszyła mi raczej dziecinna naiwność i spoglądanie na świat przez różowe okulary. Dorastałem jako młody, aspirujący zawodnik, który musiał obserwować ciągłe problemy reprezentacji Polski w kontekście awansu na prestiżowy turniej. Sama promocja na mistrzostwa w 2002 roku była dla mnie wyjątkowa. Mniej więcej tak, jakby Lewandowski i spółka zdobyli w Rosji medal.

Reklama

Co potrafił zrobić selekcjoner Jerzy Engel, że akurat tamta drużyna pojechała do Azji?

Engel był świetnym motywatorem. Doskonale ułożył plan na eliminacje. Dobrał wspaniałą grupę ludzi, która wzajemnie siebie akceptowała i potrafiła ze sobą współpracować. To była grupa i do zabawy, i do pracy. Jednak kiedy jechaliśmy na mundial, nie byliśmy świadomi, że te spotkania będą różniły się od kwalifikacyjnych.

Te na mistrzostwach są oczywiście trudniejsze.

Trudniejsze, na pewno, bo trzeba wziąć pod uwagę większą liczbę aspektów i przede wszystkim ma się o wiele mniej czasu. Ciężej jest zamazać porażkę w pierwszym meczu. W eliminacjach do Euro 2008 na start dostaliśmy gonga od Finlandii i spadła na nas lawina krytyki. Każdy następny mecz poprawiał sytuację i pokazywał, że blamaż był jedynie wypadkiem przy pracy. Gdy przegrywasz w pierwszej kolejce mundialu, dwie następne kolejki stają się musem. Nie można spróbować, tylko wychodzisz i musisz wygrać.

O te wygrane miało być trudniej choćby ze względu na sprawę Iwana – brak powołania zepsuł atmosferę w drużynie.

Nie uważam, że ją popsuł, natomiast zdecydowanie była to decyzja niezrozumiana i my sami dziwiliśmy, dlaczego selekcjoner zostawił w domu Tomka. On miał swoje problemy na sześć miesięcy przed turniejem, ale robił wszystko, by wrócić z formą na turniej. Iwan grał w każdym eliminacyjnym meczu. Ta sytuacja swoim kuriozum nie nawiązała do 2006 roku, ale decyzja Engela nas srogo zaskoczyła. Człowiek, który był filarem kadry przez x lat, na koniec nie załapał się do tortu.

Reklama

Na mundial pojechał Sibik, który powiedział: „Chłopaki w kadrze też nie do końca rozumieli tego powołania. Widziałem oraz odczuwałem to. Na treningach mnie nie oszczędzano. Musiałem zostawić sporo zdrowia na treningach, aby z nimi rywalizować”.

Minęło sporo czasu od tamtego momentu, widzę trochę zamazany obraz. Tomek Iwan był osobą, którego traktowaliśmy jak swojaka. Odpowiadał za kilka aspektów – grę, atmosferę i wprowadzania młodych. Kiedy jego zabrakło, a miejsca ustąpił zawodnikowi, którego wkład w eliminacje był żaden, traktowaliśmy nowego chyba trochę inaczej. Lecz też nie jako niepotrzebnego członka drużyny. Niektórzy chłopcy z kadry przyjaźnili się z Tomkiem, więc chcieli pokazać Pawłowi – zastąpiłeś miejsce naszego znajomego, teraz musisz swoje pokazać, zapracować i może nawet odcierpieć. Nie było w tym winy Pawła Sibika – nie wyrzucił przecież Iwana z pokładu samolotu, to była decyzja trenera.

Pan również miał dobre stosunki z Tomaszem Iwanem, prawda?

W tamtym momencie trudnym zadaniem byłoby znaleźć osobę, która takiej relacji z nim nie miała. Nie tylko za kadry Engela, ale również wcześniej. Selekcjoner z 2002 roku oparł szkielet reprezentacji na fundamentach poprzednika – Janusza Wójcika.

Jaka była pańska pozycja w zespole w wieku 26 lat? Należał pan już do starszyzny?

Za trenera Engela musiałem sobie pozycję wywalczyć. Nie było to łatwe zadanie. Na początku na mnie i na mojego brata wszyscy nadawali, że gramy w reprezentacji wyłącznie, dlatego że jesteśmy „synami Engela”. Bezpośrednio konkurowałem z Markiem Koźmińskim, który był znacznie bardziej doświadczony, może nawet i lepszy. Pierwsze dwa lata walczyłem, aby pokazać światu, iż mnie się to miejsce należy. Nas starszyzna zaakceptowała przez pracowitość, zachowanie i szacunek do nich samych. A za te 102 mecze w kadrze podziękowania dla Jerzego Engela, że nigdy we mnie nie zwątpił.

Tamta kadra nie zachłysnęła się sukcesem w postaci awansu na mundial? Pamiętamy afery z gorącymi kubkami, czy kłótnie o pieniądze.

Owych kłótni o pieniądze nie było. To raczej zasługa mediów, które podkoloryzowały sytuacje. Nikt nie wyrywał się przed szereg i nie krzyczał, że on jest wart najwięcej. 2002 rok był pierwszym momentem, w którym firmy zgłaszały się po korzystanie z wizerunku zawodników. Sukces zawsze działa na nas w taki sposób, że pewne rzeczy akceptujemy. Gdybyśmy wyszli z grupy na mistrzostwach, nikt nie miałby do nas pretensji, że nagrywamy reklamę.

A czy zawodnicy podpisywali umowy na wyłączność z danymi dziennikami, a z innymi już nie rozmawiali w ogóle?

Nie przypominam sobie takiej sytuacji. Choć tu muszę przyznać, że przez nasz brak ogłady przy tak dużych turniejach, nie zachowywaliśmy się względem dziennikarzy do końca fair i delikatnie mówiąc, wkradło się trochę dziecinady. Przez to szydzono z nas po porażkach i trzeba powiedzieć, że dorzuciliśmy mały kamyczek do takiej sytuacji.

Na czym dokładnie polegał ten mały kamyczek?

Z niektórymi nie chcieliśmy rozmawiać, z innych to my szydziliśmy i robiliśmy głupie żarty… Ale też, kiedy piłkarz zdaje sobie sprawę, że sportowo zawiódł i rozmawia z dziennikarzem, który chce się na nim wyżyć, te emocje eskalują do takiego poziomu, że człowiek wyprawia niepojęte rzeczy.

Piotr Świerczewski prawie pobił się z jednym z dziennikarzy.

Faktycznie, było coś na rzeczy. Nie mieliśmy w drużynie lamusów, tylko jeżeli chcieliśmy coś powiedzieć, to mówiliśmy. Jak trzeba było komuś coś mocniej wyjaśnić, to tak się działo.

Tomasz Hajto mówił, że zawodnik na mundial nie może być nieprzygotowany fizycznie, a on tak się właśnie czuł. Miał pan tak samo?

Po dużej imprezie, gdy drużynie nie poszło, nawet starsza pani, która niewiele wie o futbolu, potrafi stwierdzić, że coś było nie tak. Na tym polega mądrość piłkarza, trenera czy dziennikarza, że pewne problemy potrafią znaleźć przed rozpoczęciem turnieju. Dla mnie jest to trochę dobieranie filozofii do zaistniałej sytuacji po fakcie. Z przygotowaniem fizycznym jest jak z atmosferą. Nawet kiedy zawodnik nie znajduje się w najlepszej formie, ale wygra spotkanie, nie traktuje tego w kategorii problemu. Tomek Hajto jadąc na turniej do Azji miał 30 lat. Był po kilku sezonach w Bundeslidze, w tym wieku już wiesz co robić lub czego nie robić, by być w miarę w odpowiedniej formie. Nie byliśmy idealnie przygotowani, ale tragicznie też nie. Mogliśmy powalczyć jak równy z równym z przeciwnikiem. Według mnie, na mundialu w 2002 roku, wyszła nasza niedojrzałość piłkarska, brak odwagi i obycia na wielkich turniejach, a nie złe przygotowanie. Jedynymi, którzy o mistrzostwach coś wiedzieli, byli Władysław Żmuda oraz Józef Młynarczyk. Reszta jechała po doświadczenie. Musisz zebrać kilka razy baty, aby kiedyś osiągnąć sukces.

Czy pan trochę nie wytrzymał presji na tym turnieju i pękł w środku?

Gdyby zapytał się pan któregokolwiek z członków drużyny z 2002 roku, o to, czy pękł, żaden by się do tego nie przyznał. A pewnie prawda jest taka, że każdy z nas pękł w jakimś momencie. Przy 0:1, 0:2, czy 0:3 z Portugalią ciężko grac kozaka.

Zlekceważyliście Koreańczyków?

Na mistrzostwach świata nie występuje praktycznie w ogóle element lekceważenia rywala. Na to pozwolić sobie mogą triumfatorzy, którzy w pierwszej kolejce mierzą się z debiutantem. My byliśmy raczej przemotywowani i nieświadomi tego, czym jest mundial.

A dzień po porażce z Koreą mieliście jeszcze nadzieje, czy balon pękł?

Nasi reprezentanci czują się teraz tak samo, jak czuliśmy się my po porażce z Koreą [rozmawialiśmy przed meczem z Kolumbią – PP]. Dobrze, pierwszy mecz nie wyszedł, ale my za chwilę graliśmy drugie spotkanie z Portugalią. Na papierze byli od nas lepsi, ale boisko potrafi zweryfikować nawet największych kozaków. No, ale ostatecznie zmiażdżyli nas.

Skąd zatem wzięła się wygrana z USA? Zeszło ciśnienie?

Wydaje mi się, że Amerykanie inaczej wyszli na ostatnie spotkanie. Mieli prawie pewny awans do kolejnej rundy. Ciężar gatunkowy meczu był zgoła inny od starć z Portugalią, czy Koreą. Poza tym wybrańcy Engela zagrali naprawdę dobrze, ciśnienie też zeszło.

Jadąc potem do Niemiec, na mundial ’06, czuł pan, że nie idzie to w dobrą stronę?

Ta cała sytuacja z powołaniami Pawła Janasa wywołała dużą falę negatywnych emocji. Pojawiła się nerwowość w szatni, a dziś wiem, że atmosfera nie powinna być zachwiana. Były spore oczekiwania wobec meczu otwarcia z Ekwadorem. Na mundialu w 2006 roku o samych mistrzostwach wiedziała czwórka zawodników. Dla reszty było to pierwsze spotkanie z tak prestiżowym turniejem. Scenariusz powtórzył się. Drugie spotkanie z Niemcami wyglądało o niebo lepiej, ale głównie dzięki świetnej formie Artura Boruca.

Gdyby jednak mecz z Niemcami zakończył się również wynikiem 0:4, nikt nie powinien mieć pretensji.

Gdy tragiczny scenariusz z mistrzostw świata powtarza się, człowiek zaczyna zadawać sobie pytania: „Możemy my tam po prostu nie pasujemy?”. Może awans na taką imprezę to nasze maksimum? Losowanie mieliśmy korzystne i nawet tego nie potrafiliśmy wykorzystać.

ALGECIRAS 05.02.2015 MECZ TOWARZYSKI: LEGIA WARSZAWA - DINAMO BUKARESZT 4:2 --- FOOTBALL FRIENDLY MATCH: LEGIA WARSAW - DINAMO BUCHAREST 4:2 MICHAL ZEWLAKOW FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Wraz z Maciejem Żurawskim, który jechał na turniej drugi raz z rzędu, nie spełniliście funkcji wprowadzenia świeżaków do realiów mundialu? Może przynajmniej nie robiliby sobie zdjęć na stadionie…

Gdybyśmy wygrali z Ekwadorem, zadałby pan to samo pytanie? Wyjazd na mistrzostwa świata dla każdego zawodnika jest wielkim przeżyciem. Każdy z nich chciał tę chwilę uwiecznić i zrobili sobie kilka zdjęć. Może forma czy czas nie były najlepsze. Z tym wprowadzaniem świeżaków, jest trochę jak z trenerem, który tłumaczy zawodnikowi, jak zatrzymać Ronaldo. Chłopaczyna wychodzi na murawę, stara się wykonać zalecenia trenera, a Portugalczyk i tak ładuje trzy gole jego drużynie.

A rozmawiał pan z Frankowskim czy Dudkiem chwilę po tych powołaniach?

Nie wiem, czy rozmowa z Tomkiem bądź Jurkiem pomogłaby poprawić im humory. Pogadałem z nimi o tym po samych mistrzostwach, przed – nie było to możliwe. Ostatni sparing wygraliśmy z Chorwacją po całkiem niezłym spotkaniu w naszym wykonaniu. Wówczas nie przewidywaliśmy, że znowu będziemy zespołem, który zawiedzie na całej linii. Widzimy, jak grają Niemcy. Przed obecnym mundialem uznawałem ich za pretendentów do top4. A wczoraj, aż do 90. minuty, nie wiedzieli, czy w ogóle wyjdą z grupy (mecz Szwecja vs Niemcy – PP). Futbol jest cholernie nieprzewidywalny. Nie lubi nudy. Pojawiają się nowe twarze, które zaskakują. Są też i te stare – które czasami zawodzą. Tylko odgadnij, jak to będzie przed mundialem. Obecnie w Polsce mamy 40 milionów ekspertów. Wydaje im się, że pozjadali wszystkie rozumy i wiedzą, co dla tej kadry jest najlepsze.

Czy według pana niektórzy nadal mają pretensje do Janasa?

Dla niektórych to była jedyna szansa, aby pojechać na taki turniej. Są dwa obozy – jedni chowają urazę do selekcjonera, a drudzy zapominają. Siedzi im z tyłu głowy, są w stanie trochę zapomnieć, choć pewnie nie wybaczyć.

Czy turniej przerósł trenera Janasa? To najgorsza sytuacja z możliwych, kiedy zawodzi akurat selekcjoner.

Nie wiem, czy przerósł, czy nie, wiem, że czasami to piłkarze powinni pomóc trenerowi, a czy my pomogliśmy? Jeszcze raz powiem: na tamten czas chyba było nas stać jedynie na występy na mundialu, nie na wygrywanie. Oprócz Artura Boruca nikt nie był w dobrej formie.

Jednak Janas po meczu na konferencję prasową wysłał kucharza reprezentacji.

Dziś możemy tylko pośmiać się z tego, ale fakt, nie był to dobry ruch. Atmosfera była wtedy fatalna i trener chciał odseparować piłkarzy, by jej nie pogarszać.

Mnie się wydaje, że pretensje do selekcjonera były kierowane głównie o to, że nie pojawił się na konferencji on sam. Kucharz? To było kuriozum.

Media w obecnych czasach są takie, że wchodzą za zawodnikami nawet do toalety. Selekcjoner stara się dbać o ich prywatność. Rozumiem, że dziennikarze chcą wiedzieć absolutnie wszystko. Ważne, aby zachować zdrowe proporcje – do którego momentu media wpuszczamy albo nie. Ile razy podajecie informacje, które się nie sprawdzają, kto was za to weryfikuje? Wy pozostajecie bezkarni, jak nie sprawdzą się wasze spekulacje. Jeżeli trener zrobi błąd, wy będziecie go punktować przez następny miesiąc.

Uważa pan, że media robią na złość?

W momencie, gdy wypuszczają informację, której selekcjoner nie chce ujawnić, to robią dobrze, ale chyba tylko sobie.

Bo pełnią inną funkcję, nie są członkiem sztabu.

A komu to pomaga? Dziwicie się potem, że ktoś z wami nie chce gadać. Jak dostaliście kucharza na konferencję, to byliście oburzeni…

Jednak musi pan przyznać, że wysłanie na konferencję kucharza trochę nas ośmieszyło.

Ale przeżyliście. Kucharz też miał swoje 5 minut na mundialu (śmiech).

4

Mundial 2002 i 2006 przegraliśmy przez brak doświadczenia. Moim zdaniem z kolei Euro 2008 rozliczyło nas po prostu z braku umiejętności. Zgodzi się pan?

Powiedziałbym inaczej. Na mundialu 2002 odpadliśmy przez brak doświadczenia, natomiast na dwóch późniejszych imprezach nie mieliśmy wystarczająco umiejętności, dojrzałości i cwaniactwa. Tego, co powinniśmy teoretycznie pokazać.

Pamiętam też, że Beenhakker ustawił bardzo wysoko obronę na mistrzostwach Europy, co było fatalną decyzją.

Ciężko mi się odnieść, weszliśmy w za duże szczegóły. Trener Beenhakker uznał, że jesteśmy drużyną, która powinna grać bardziej pressingiem i stwarzać sobie sytuacje po odbiorach na połowie przeciwnika. Posiadanie planu nie jest osiągnięciem. Osiągnięciem jest umieć go zrealizować.

Rozczarowała nas ta porażka, gdyż sądziliśmy, że na tyle doświadczony szkoleniowiec wyciągnie więcej z tej drużyny niż poprzednicy.

Sam trener nic nie zdziała. Już mówiłem: piłkarze też muszą dołożyć trochę inwencji, poświęcenia, czasem zaryzykować. Tu grupa była już trudniejsza, w zasadzie tylko Austria była na naszym poziomie. Niemcy i Chorwacja już chyba nie.

W meczu z Austrią powinien być karny na Mariuszu Lewandowskim?

Właśnie jadę na obóz Zagłębia, to spytam się Mariusza! Wydawało mi się, że nie było, ale nie oceniam tej sytuacji obiektywnie. Ta cała akcja miała miejsce pod koniec meczu. Meczu, w którym mieliśmy dać sobie szansę na wyjście z grupy.

Jak fatalne było uczucie stracić bramkę w takim momencie?

Człowiek układa sobie plan biznesowy, teoretycznie wymarzony. Wszystko kończy się jednak fiaskiem i trzeba zaczynać od początku. A żeby zainaugurować kolejny, potrzeba środków, których z drugiej strony nie ma. Bankrut.

Rozegrał pan 102 spotkania w kadrze. Zakończenie przygody w Grecji chyba nie było najlepszym posunięciem…

Nie bylem potrzebny selekcjonerowi Smudzie na tyle, aby dalej grać z orzełkiem. Jeżeli miałem się pożegnać, to chciałem to zrobić w miejscu, gdzie przeżywałem najlepsze momenty w swojej karierze. Akurat tak się złożyło, że wówczas graliśmy z Grecją w Pireusie. Jeżeli miałem zagrać ten ostatni mecz, poprosiłem, aby było to właśnie tam.

Czy Smuda chciał usunąć z drużyny tak silne osobowości, jak pan?

To pytanie powinno być kierowane w stronę selekcjonera. Może nie pasowałem mu charakterologicznie, czy sportowo, nie wiem. Nie jestem osobą, która robi coś na siłę. Jeżeli jestem niepotrzebny, odchodzę na bok.

Sądzi pan, że gdyby nie zdarzył się incydent w samolocie, Smuda wymyśliłby coś innego?

Wystarczyło mi powiedzieć: „Michał, sorry, nie pasujesz do mojej koncepcji, nie nadajesz się”. Ja na pierwszym wspólnych zgrupowaniu z trenerem Smudą, powiedziałem mu: „Selekcjonerze, jak nie będę wystarczająco dobry do gry w kadrze, proszę to zaznaczyć. Chcę panu pomagać, nie przeszkadzać.” Stało się, jak się stało. Natomiast nasze stosunki z selekcjonerem obecnie są całkiem sympatyczne.

A czuł pan się zawodnikiem, który nadal może grać w kadrze?

Tak, czułem się. Może nie nawiązywałem do liderów w typie Kamila Glika bądź Roberta Lewandowskiego, ale mogłem jej nadal pomagać. Chciałem pojechać na Euro, niekoniecznie w roli pierwszoplanowej postaci.

102 mecze w kadrze, trzy duże imprezy i takie pożegnanie. Mimo wszystko nigdy nie przestanie mnie to dziwić.

Zrobiłem to w taki sposób, by nie męczyć swoją osobą trenera przed ważnymi meczami z Niemcami czy Francją. Chciałem jeszcze raz zagrać na stadionie Karaiskakis, by przeżyć te emocje po swojemu.

ROZMAWIAŁ PAWEŁ PACZUL

Najnowsze

Weszło

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
28
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

29 komentarzy

Loading...