Reklama

Time to say goodbye

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

29 czerwca 2018, 10:21 • 10 min czytania 24 komentarzy

Nie tak to wszystko powinno wyglądać. Młodzi mieli udźwignąć presję, weterani spuentować swoje kariery, często naprawdę obfite w sukcesy, pomyślnym udziałem w rosyjskim mundialu. Występem pięknym, godnym zapamiętania, niemalże pomnikowym.

Time to say goodbye

Dla reprezentantów Polski, którzy przekroczyli już ten niepisany piłkarski Rubikon, jakim wciąż jeszcze pozostaje bariera trzydziestego roku życia, to miał być turniej marzeń. Sukces na Euro we Francji był czymś wspaniałym, ale hierarchia tych największych imprez jest bezlitosna – mistrzostwa kontynentalne są prestiżowe, pewnie, lecz to na mundialach pisze się te najważniejsze historie. Polacy niestety dopisali tylko kolejny rozdział w opasłej kronice piłkarskich wpadek, klęsk i kompromitacji. Niektórym zabraknie już chyba czasu, aby się zrehabilitować.

Trudno dziś powiedzieć, czy na stanowisku pozostanie Adam Nawałka, czy też misja przebudowy i, co tu dużo mówić, odmłodzenia drużyny, przypadnie innemu szkoleniowcowi, być może ze świeżym, zagranicznym spojrzeniem na stan naszej kadry. Wydaje się, że Nawałka wśród tej grupy jest już człowiekiem spalonym. Jako lider, jako motywator, jako strateg. Po prostu, tak czasem bywa. Nie każdy jest Sir Alexem Fergusonem, ba, nie jest tak łatwo być nawet Joachimem Loewem. Nie da się ukryć, że wedle wszelkich doniesień, selekcjoner biało-czerwonych z biegiem lat cholernie się pogubił, nie tylko taktycznie, ale także po ludzku. Trochę zdziwaczał, stracił kontrolę nad grupą.

Wydaje się dość jasne, że tę kadrę najlepiej ogarnie i pozbiera do kupy przed kolejnymi eliminacjami ktoś z zewnątrz. I tego kogoś czekają wielkie wyzwania. Po pierwsze – wysoko zawieszona poprzeczka, bo Nawałka to nie tylko klęska na mundialu, ale też dwa pewne awanse na duży turniej i fantastyczne emocje we Francji, za które zostanie na zawsze ciepło zapamiętany. Po drugie zaś – przesiew. Bo w kadrze, nie oszukujmy się, nie brakuje zawodników, którzy swoją obecność w niej nie do końca zawdzięczają walorom czysto piłkarskim. Niektórzy są w niej dla atmosfery, inni przez zasiedzenie, jeszcze inni trochę życzeniowo, kolejni za zasługi…

Jeżeli podsumować te wszystkie potencjalne kandydatury do odstrzału, nie jest wykluczone, że czeka naszą drużynę spora rewolucja. Nawet abstrahując od tego, że po mundialowej klęsce pewnie nie zabraknie takich, którzy sami grę dla Polski już sobie odpuszczą.

Reklama

Zastanówmy się zatem, kogo być może przyjdzie nam wkrótce pożegnać.

Łukasz Fabiański (33 lata; 46 występów w reprezentacji Polski)

Doczekał się występu na mundialu. To nie były jego pierwsze mistrzostwa świata, bo Paweł Janas zabrał go też ze sobą do Niemiec na turniej w 2006 roku, ale wówczas był tylko rezerwowym, daleko w tle za Arturem Borucem. Wczoraj zagrał z Japonią i poza jedną, trochę niefortunną interwencją po płaskim dośrodkowaniu rywala, zaprezentował się bardzo pewnie. Kapitalna postawa na przedpolu, świetne czytanie gry, bezbłędny na linii – po prostu potwierdził to, iż jest, pomimo wieku, w życiowej formie.

Trudno się zresztą dziwić – w Arsenalu przez lata odpoczywał i z perspektywy ławki rezerwowych oglądał wyczyny konkurentów do bluzy z numerem jeden, więc jest jak najbardziej możliwe, że Fabian dopiero teraz wszedł w swój prime time.

Pytanie, na ile chce mu się jeszcze oglądać z ławki wyczyny Wojtka Szczęsnego w bluzie z Orłem. Fabiański już przed Euro 2016 chciał odejść z drużyny narodowej, tak głęboko był sfrustrowany decyzją Adama Nawałki, który postawił między słupkami na młodszego z ex-golkiperów Arsenalu. Przed zakończonymi właśnie dla Polski mistrzostwami nie było słychać nic o aż tak radykalnych przejawach niezadowolenia z decyzji selekcjonera, ale Fabiańskiego z pewnością uwiera, że jego genialny sezon w Swansea nie zrobił żadnego wrażenia na Nawałce.

Jeśli obecny trener kadry z nią zostanie, można się spodziewać, że Fabian daruje już sobie wyjazdy na zgrupowania. Chociaż gdyby utrzymał obecną dyspozycję, to spokojnie przydałby się tej kadrze jeszcze przez całe lata. Ewentualna zmiana na stanowisku selekcjonera to na pewno dla niego szansa na zburzenie żelaznej i nie do końca logicznej hierarchii, którą ma w głowie Nawałka.

Reklama

Jeżeli natomiast Fabian faktycznie skończy z kadrą, to wyobrażamy sobie, że spróbuje zrobić to niczym Will Hunting. Po cichu, skromnie. Jednak, nie ma to tamto, ten facet zasłużył na porządny benefis.

Artur Jędrzejczyk (30 lat; 37 występów w reprezentacji Polski)

Nie ma co się oszukiwać – Jędrzejczyk w ogóle pojechał na mistrzostwa, ponieważ należy do słynnej armii „wiernych żołnierzy selekcjonera”. Nie decydowały względy czysto piłkarskie, bo Jędza po prostu nie dał żadnych argumentów w minionym sezonie, żeby powołać go do jakiejkolwiek innej kadry, niż drużyna najgorszych obrońców ekstraklasy.

Jeżeli wróci do formy sprzed dwóch-trzech lat, będzie zawsze mile widziany w zespole, nawet pomimo cyferek w PESEL-u. To piłkarz wartościowy z uwagi na rolę w grupie, boiskową uniwersalność. Ale trudno sobie wyobrazić, żeby wciąż był powoływany, grając nadal tak wielką i cuchnącą padlinę w barwach warszawskiej Legii. Już nawet nie mówiąc o ewentualnym nowym człowieku na stanowisku selekcjonera – zdaje się, iż nawet Nawałka powinien szukać alternatywy dla Jędzy.

Niemniej, jeżeli to miałby być jego koniec w reprezentacji, finiszował całkiem godnie. Mecz z Japonią to nie był może ze strony Jędrzejczyka pokaz piłkarskiej wirtuozerii, ale też nie do tego nas ten zawodnik przyzwyczaił. Solidnie w tyłach, dość aktywnie z przodu, twardo w bezpośredniej rąbance. Nie można mieć do niego aż tak wielkich pretensji.

Kamil Glik (30 lat; 60 występów w reprezentacji Polski)

Po pierwsze, primo – z punktu widzenia kibica, nie ma żadnych racjonalnych powodów, żeby chcieć rezygnacji Glika z gry w narodowych barwach. To absolutna opoka naszej defensywy i człowiek, od którego selekcjoner, ktokolwiek by nim nie był, będzie rozpoczynał układanie wyjściowej jedenastki.

Po drugie, primo – skoro Glik tak rozpaczliwie walczył o udział w mistrzostwach świata, to miałby teraz, w sile wieku, bez walki oddać kolejne turnieje z reprezentacją? Trudno w to uwierzyć.

Po trzecie, primo… ultimo! – skoro Kamil zapowiada, że chce latem przemyśleć swoje losy w reprezentacji i podsumować sobie dobre i złe chwile z kadrą, to ostatnio chyba tam naprawdę coś nie grało w kwestii atmosfery.

Ile znaczy obecność Glika na murawie, przekonaliśmy się w meczu z Japonią, kiedy co i rusz naprawiał błędy zagubionego w akcji Jana Bednarka, który wciąż jedną kapitalną interwencję w defensywie przeplata drugą, zupełnie bezmyślną. Glik gwarantuje opanowanie, stabilność i twarde warunki stawiane każdemu napastnikowi świata.

Ewentualna utrata defensora tej klasy to byłaby tragedia dla reprezentacji. Pozostaje mieć nadzieje, że Glikowi z jego wakacyjnych przemyśleń wyjdzie ni mniej, ni więcej tyle, że zechce reprezentować biało-czerwone barwy przez kolejne sto lat. Jest jeszcze sporo walk do stoczenia.

Thiago Cionek (32 lata; 20 występów w biało-czerwonych barwach)

Kolejny „wierny żołnierz” obecnego selekcjonera. Trudno sobie było wyobrazić kadrę Nawałki bez Cionka, ale wyobraźnia bez problemu pozwala zarysować również wizję, według której następny trener w ogóle nie zwraca uwagi na defensora SPAL. Występem na mundialu Cionek udowodnił, że powyżej pewnego poziomu nie podskoczył i już z całą pewnością nie podskoczy. Prawdopodobnie stanie się zatem jedną z pierwszych ofiar przebudowy drużyny.

 

Łukasz Piszczek (33 lata; 65 występów w reprezentacji Polski)

Metryki nie da się oszukać i miniony mundial, a zwłaszcza pierwszy jego mecz, był tego najlepszym przykładem. Wciąż może być wartościowym członkiem kadry z uwagi na swoje doświadczenie i inteligencję, to jasne. Ewentualne wystawienie go na pozycji pół-prawego defensora w systemie z wahadłami powinno również zamaskować kłopoty szybkościowe i kondycyjne, ale… Piszczek nigdy nie był i już nie będzie wybitnym środkowym obrońcą. On uwielbia się uczyć i chłonąć taktykę, lecz pewnych braków w tym wieku nie przeskoczy, właśnie ze względu na kwestie motoryczne.

Na prawej obronie są Bereszyński i Kędziora, więc ta pozycja wydaje się być względnie zabezpieczona. Jeżeli chodzi o środek, to Piszczek także nie jest tam niezbędny, zwłaszcza, jeżeli ta nieznośna formacja z trójką stoperów wyląduje wreszcie tam, gdzie jej miejsce. Czyli w koszu na śmieci.

Miejsce Piszczka na pewno jest w naszej piłkarskiej galerii sław. Szkoda, że jednym z ostatnich akcentów jego reprezentacyjnej kariery będzie ten na wskroś nieudany dla niego i dla zespołu mundial, ale i tak przecież zapamiętamy Łukasza z jego wielu wspaniałych występów, a nie tych skiepszczonych, których było stosunkowo niewiele.

Przecież wiemy, że Piszczu w swojej normalnej dyspozycji to nie jest popierdółka, którą może sprowadzić do parteru byle ogóras pokroju M’Baye Nianga. To jest boss, prawdziwy Keyser Soze.

Sławomir Peszko (33 lata; 44 występy w reprezentacji Polski)

Jeżeli wsłuchać się w plotki dotyczące kadry, a także poczytać między wierszami wypowiedzi jej liderów i – przede wszystkim – prezesa Bońka, to wychodzi na to, że najbardziej na mistrzostwach świata zawalił Peszko. Miał pojechać jako specjalista od dobrej atmosfery, tymczasem właśnie tej w kadrze najbardziej brakowało.

Zagrał na mistrzostwach, dołożył swoją cegiełkę do polsko-japońskiej hańby i niech tym przykrym akcentem zakończy się jego przygoda z biało-czerwonymi barwami. Tak jak zresztą zapowiedział przed mistrzostwami. Nie będziemy tęsknić.

Jakub Błaszczykowski (32 lata; 100 występów w reprezentacji)

Może to i lepiej, że wczoraj nie wszedł na boisko? Wielka szkoda jednak, iż stał się częścią tej żałosnej farsy autorstwa Kamila Grosickiego oraz Adama Nawałki.

Kuba miał wrócić jak zawsze, spaść na cztery łapy niczym wyjątkowo zwinny kocur, który ma nie dziewięć, tylko dziewięćdziesiąt dziewięć żyć. Z jednej strony, wszystkie racjonalne przesłanki świadczyły, że on na mistrzostwach świata nie będzie w formie, ale przecież Błaszczykowski już nie raz zaprzeczał prawom logiki. Dwa lata temu nas zupełnie niespodziewanie zachwycił. Niestety, w Rosji sprawy potoczyły się jak najbardziej przewidywalnie, chociaż nie chcieliśmy tego przykrego scenariusza przyjąć do wiadomości. Kuba zagrał po prostu słabo, do tego zdrowie kolejny raz dało mu się we znaki. Przykry widok.

Szkoda stracić takiego faceta również z innej perspektywy – dla młodych zawodników, debiutantów w kadrze, współpraca z Błaszczem jest bezcenna, bo to jest zawodnik, który nie potrzebuje odgórnego polecenia, żeby pomagać innym. Sam z siebie pracuje z młodszymi kolegami, podpowiada im, jest mentorem. Ale koniec końców musi jednak decydować postawa sportowa. Na dzisiaj Kuba nie gwarantuje już na skrzydle szybkości, dryblingu, wygranych pojedynków. Coraz mniejszą wartość stanowi też w defensywie. Mecz z Senegalem obnażył wiele jego słabości.

To na pewno będzie najbardziej bolesne pożegnanie. Kuba nigdy nie był człowiekiem Adama Nawałki, to raczej zawsze było małżeństwo z rozsądku. Nigdy nie był też kumplem Roberta Lewandowskiego. Dogadywali się jakoś, bo musieli, dla dobra reprezentacji. Właśnie to ostatnie było dla Błaszczykowskiego najcenniejsze i to dało się to zauważyć na boisku. Kiedy biało-czerwoni przechodzili najmroczniejsze czasy, za kadencji Smudy i Fornalika, on ciągnął ten wózek niemal w pojedynkę.

Czas Błaszczykowskiego ewidentnie dobiega końca, więc pożegnać go możemy wyłącznie sceną z filmu „Stowarzyszenie Umarłych Poetów”. Uczniowie pozdrowili swojego ulubionego nauczyciela słowami: „O kapitanie, mój kapitanie!”. Kuba co prawda może i przestał być kapitanem reprezentacji Polski lecz jej prawdziwym liderem – nigdy.

***

Sporo tych nazwisk, prawda? Wychodzi na to, że w każdej formacji szykują się poważne zmiany. Potrzeba świeżej krwi, choć fakty są takie, że nie w każdej żyle polskiego futbolu płynie jej dostatecznie dużo. No i oczywiście osobną kwestią jest osoba selekcjonera, ale spekulacje na ten temat to już materiał do osobnego tekstu. Nawałka zostanie, czy też nie – bez znaczenia. Ktokolwiek poprowadzi reprezentację po feralnych mistrzostwach w Rosji, ma do uprzątnięcia spory bałagan.

Oczywiście nie będzie tak, że wszyscy ci zawodnicy zostaną odpaleni już podczas najbliższego zgrupowania. Część z nich pewnie będzie jeszcze z tą kadrą co najmniej przez pół roku, rok. Ktoś może nawet dotrwa do najbliższego Euro, o ile się na nie dostaniemy. To jak najbardziej możliwe. Niektórzy jednak na pewno nie będą już stanowili o sile reprezentacji Polski. Spośród wymienionych, potencjał ku temu mają jeszcze tylko Fabiański oraz Glik, lecz na ten moment nie wiemy co dokładnie siedzi w ich głowach.

Reszta? Cionek, Peszko i Jędrzejczyk to relikty złotych czasów kadry Nawałki, które powinny już wylądować jako eksponaty w reprezentacyjnym muzeum. Zresztą – na niezbyt eksponowanej wystawie. Błaszczykowski i Piszczek jeszcze przez jakiś czas mogą się sprawdzić w rolach zadaniowców, ale prawą stronę muszą wreszcie zagospodarować ich młodsi koledzy. Kontynuując hollywoodzkie nawiązania – boisko to nie „Park Jurajski”, żeby robić z niego wybieg dla futbolowych dinozaurów.

Spuentować to wszystko wypada cytatem z Włodzimierza Szaranowicza: – Było pięknie i coś się niewątpliwie zamknęło. Szkoda tylko, że nie jakąś piękną, pozłacaną, mundialową klamrą.

Najnowsze

Komentarze

24 komentarzy

Loading...