Piłkarze reprezentacji Iranu w meczu z Portugalią (ale nie tylko) skradli serca nawet tych kibiców, którzy mundial śledzą najwyżej jednym okiem. Ogromne zaangażowanie i determinacja, którą mogliby obdzielić co najmniej połowę zespołów biegających po rosyjskich boiskach, jeszcze na długo pozostaną ich znakami rozpoznawczymi. Gdybyśmy jednak z tej grupy niezwykle walecznych gości mieli wskazać tego, który zaimponował nam najbadziej, bez chwili zawahania wskazalibyśmy Alirezę Beiranvanda. Poniekąd dlatego, że obronił strzał Cristiano Ronaldo z rzutu karnego, ale przede wszystkim ze względu na długą drogą, którą przebył, żeby w ogóle grać w piłkę. Drogę pełną wyrzeczeń i rezygnacji z tego, co dla człowieka z reguły jest najważniejsze, czyli z rodziny.
Żeby zrozumieć osobisty dramat Beiranvanda, musimy trochę cofnąć się w czasie i zajrzeć w jego przeszłość. Bramkarz dosrastał jako najstarszy syn w rodzinie koczowników i był wychowywany na pasterza. Wypasaniem owiec zajmował się jego ojciec, więc przejęcie po nim schedy było czymś odgórnie narzuconym, od czego właściwie nie było odwrotu. Ali w piłkę mógł grać tylko po wypełnieniu pastersko-domowych obowiązków. Dodatkowym utrudnieniem były też ciągłe wędrówki po kraju, które zwyczajnie nie sprzyjały temu, by futbolem zająć się w nieco bardziej poważny sposób.
Sytuacja trochę zmieniła się, gdy rodzina Beiranvanda na kilka lat osiadła w miejscowości Sarabias. To właśnie tam Ali zaczął trenować w szkółce piłkarskiej i przeszedł cykl typowy dla większości bramkarzy. Najpierw grał w ataku, ale gdy drużyna z konieczności szukała golkipera, zdecydował się stanąć w klatce i więcej z niej nie wyszedł. – Spodobało mi się pełnienie roli ostatniej deski ratunku. To nieprawdopodobna odpowiedzialność – opowiadał przed mundialem na łamach irańskich mediów.
Problemem cały czas pozostawał jednak ojciec chłopaka, który po prostu zabraniał mu uganiać się za piłką. Stosowana przez niego retoryka zawsze zmierzała w tę samą stronę – futbol to nie praca i nic z tego nie będziesz miał. – Ojciec często pytał mnie z krzykiem, co chcę osiągnąć, grając w piłkę. Wszystko przez to, że ciężko było mu zarobić godziwe pieniądze i notorycznie oczekiwał ode mnie większej pomocy. Kiedyś potargał mi nawet bluzę bramkarską i wyrzucił rękawice. Przez jakiś czas musiałem bronić gołymi rękami– dodawał Beiranvand.
Zdecydowane reakcje ojca ostatecznie doprowadziły nastoletniego bramkarza do bardzo turdnych wniosków i pchnęły do podjęcia kluczowych dla jego kariery decyzji. Ali zrozumiał, że jeśli faktycznie chce grać w piłkę, musi odciąć się od swojego dotychczasowego życia i uciec z domu. Chłopak zapożyczył się więc u znajomych i którejś nocy po prostu wsiadł w autobus do Teheranu, nie informując o tym nikogo z rodziny.
Kilka pierwszych nocy spędził pod wieżą Azadi, w miejscu, gdzie spotykają się teherańscy bezdomni. Z czasem przeniósł się pod siedzibę jednego z lokalnych klubów piłkarskich. Ludzie, którzy go mijali, na widok młodego chłopaka siedzącego pod płotem rzucali mu drobne, za które mógł później kupić sobie śniadanie. – Myśleli, że jestem żebrakiem, a ja tylko chciałem pokazać się na boisku. Ale mimo to cieszyłem się z tego typu prezentów.
Zanim jednak Beiranvand zaczął układać sobie karierę, musiał poukładać sobie życie w nowym otoczeniu. Zaczął od pracy w szwalni, później przeniósł się do myjni samochodowej, którą z kolei zamienił na pizzerię. Klub znalazł dopiero kilka miesięcy później. Pierwsze kroki w trochę poważniejszej piłce stawiał w Nafcie Teheran, który jedocześnie zapewnił mu miejsce do spania zlokalizowanie w sali modlitewnej. – Trochę problemów miałem, gdy trener dowiedział, ze pracuję w pizzerii. Kiedyś przyszedł do nas coś zjeść i choć starałem się go unikać, to właściciel na siłę skierował mnie do jego stolika. Nie wytrzymałem tego i odszedłem z pracy. Od razu znalazłem jednak nową, przy sprzątaniu ogromnego parku. Ciężko było mi utrzymać odpowiednią formę, bo bardzo mało wówczas spałem, co odbijało się na treningach. Czułem, że moje marzenie coraz szybciej umiera. Na szczęście w klubie stwierdzili, że warto dać mi szansę i zaproponowali kontrakt. Wtedy ktoś pierwszy raz w życiu we mnie uwierzył. Czekałem na to wiele lat.
W Nafcie spędził łącznie sześć sezonów (w młodzieżowej i pierwszej drużynie) i z każdym kolejnym prezentował się coraz lepiej. To siłą rzeczy nie mogło ujść uwadze silniejszych zespołów. W 2016 roku Beiranvand przeniósł się przeniósł się do klubu Persepolis, w którym wyrósł na najlepszego bramkarza ligi irańskiej. Nie tylko ze względu na kapitalne interwencje, ale też na wartość dodaną w postaci asyst po… wyrzutach piłki na odległość nawet siedemdziesięciu metrów.
Niespełnionym celem cały czas pozostaje wyjazd do silniejszej ligi, najlepiej europejskiej. Piłkarzom z Iranu nie jest o to łatwo, ale kto wie, czy mundial nie będzie dla Beiranvanda oknem wystawowym. W końcu nie każdy broni rzuty karne wykonywane przez Ronaldo. Tak smao, jak nie każdy gotów jest rzucić wszystko byle tylko realizować chłopięce marzenia.
Fot. Newspix.pl