Lionel Messi otworzył wynik spotkania z Nigerią i z pewnością zasłużył sobie, obok Marcosa Rojo, na miano bohatera zwycięskiego dla Albicelestes meczu. Stanął na wysokości zadania jako lider boiskowy, nawet abstrahując już od faktu, że wziął na siebie w zasadzie wszystkie obowiązki selekcjonera. Zdobył niezwykle istotną bramkę, co oczywiście ma kluczowe znaczenie w kontekście całego turnieju, ale wcale nie było tak, że Leo zagrał o klasę lepiej, niż choćby w meczu z Islandią.
Ryzykowna teza?
No to ruszamy.
Zacznijmy analizę właśnie od pierwszego spotkania, zapamiętanego głównie przez feralny rzut karny, spartaczony przez Argentyńczyka w sposób godny pożałowania. Biorąc pod uwagę coraz bogatszą historię sknoconych przez Messiego jedenastek i niemal równoległy hattrick Cristiano Ronaldo, zrobił się z tego spory dym. La Pulga został z miejsca uznany głównym winowajcą mizernego startu Argentyny w mistrzostwach.
Trochę w tym było racji – od lidera zespołu wypada oczekiwać, że karnego w takim meczu strzeli na pewniaka. Niemniej, Messi z pewnością nie był najsłabszym aktorem tego widowiska.
Przede wszystkim – kapitalnie swoją robotę w defensywie wykonywali Islandczycy. Messi trochę im ją ułatwiał, bo był zdecydowanie za mało ruchliwy, zdarzały mu się przestoje i okresy do bólu statycznej gry. Co nie zmienia faktu, że kiedy już dostawał piłkę, otaczał go gąszcz nóg, na dodatek wielokrotnie był ustawiony tyłem do bramki. To nie jest jego gra.
Jak choćby tutaj, gdy łatwo stracił piłkę pod presją.
Ale też tutaj, kiedy pressing wcale nie był morderczy, a grający wyjątkowo powoli Leo sam wpakował się na przeciwnika i sprokurował kolejny kontratak. Bardzo niskie tempo gry to był zdecydowanie największy problem Messiego w starciu z Islandią. Czasami brakowało mu opcji do rozegrania, fakt, lecz na załączonym obrazku widać, że jest z kim futbolówkę wymienić.
Messi niepotrzebnie i trochę bezmyślnie holował piłkę, to się na nim zemściło.
Islandczycy ustawiali go sobie tak, jak im się podobało. To chyba najbardziej wymowny obrazek – Messi gdzieś na trzydziestym metrze, zastawiający się, plecami do bramki, z ośmioma zawodnikami rywala wycofanymi, w głębokiej defensywie. Reszta zespołu gra klasycznego stojanowa, a Islandczycy, ustawieni jak od linijki, tylko czyhają na jeden fałszywy ruch i szansę do kontrataku.
Będący w sztosie Messi jest zdolny do wszystkiego, więc mógłby się pokusić o sforsowanie nawet tak szczelnych zasieków. Ale nie miał na to szans Messi człapiący, ociężały i smutny, jak cała drużyna Albicelestes. To była po prostu smętna, nieudolna kopanina w wykonaniu całego zespołu, a postawa lidera była jej najbardziej wymowną puentą.
Messi podjął przeciwko Islandczykom ledwie cztery próby zagrania kluczowej, otwierającej piłki. Dwie z koła środkowego, tak głęboko musiał szukać szczęścia i wolności od wszędobylskich przeciwników. Miał aż 18 prób dryblingu, większość mu się udała, tylko co z tego? Przeprowadził ledwie jedną firmową akcję prawym skrzydłem, gdzie rozpędził i przyprawił kilku rywali o zawrót głowy.
Poza tym, był bez przerwy pod czujną kuratelą. Nawet jak ominął jednego przeciwnika, asekuracja znajdowała na niego sposób.
*
Mecz z Chorwacją to jeszcze inna para kaloszy. Cokolwiek powiedzieć, w pierwszym starciu Messi wykonał jednak aż 74 podania na wysokiej celności, szarpał, wszedł w mnóstwo pojedynków, oddał aż 11 strzałów. Nie miał swojego dnia, ale nie można powiedzieć, żeby został całkiem nakryty czapką. Co innego w potyczce z Chorwatami – oni nie tylko zdemolowali Argentynę jako zespół. Jej lidera również schowali do kieszeni.
Jeden strzał. Jeden! Ledwie 31 podań. Islandczycy Messiego ograniczyli, Chorwaci go kompletnie odcięli od gry. Absurdalne ustawienie, zaproponowane przez Jorge Sampaolego, zaowocowało zupełną katastrofą w środku pola. Chyba tylko selekcjoner Argentyny, ewidentnie sprawiający wrażenie oszołomionego skalą oczekiwań i rangą turnieju, mógł podejrzewać, że duet Mascherano – Perez będzie stanowił odpowiedź na chorwackich super-pomocników, z niesamowitym Luką Modriciem na czele.
Wyszło to tak, jak na załączonym obrazku. Jedynym człowiekiem do gry w obrębie kilkunastu metrów w środkowej strefie boiska jest Messi, cofający się po futbolówkę, bo jego koledzy poznikali jak kamfory.
Kolejny taki przypadek? Choćby tutaj, gdy Leo rozpędza akcję swojej drużyny mniej więcej z tego samego punktu, gdzie w reprezentacji Polski trzyma piłkę przy nodze Grzegorz Krychowiak. Totalne marnotrawstwo ofensywnego potencjału piłkarskiego wirtuoza. Żeby było śmiesznej – najbliżej do grania wycofał się Gonzalo Higuain. Bajzel i desperacja zawodników, którzy nie mają pojęcia, jak się skutecznie przeciwstawić rywalom.
Trzymanie na ławce Evera Banegi to był zupełnie inny poziom trenerskiej błyskotliwości.
Miej w swoim składzie jednego z najgroźniejszych dryblerów w historii futbolu. Wycofaj go do koła środkowego. Wiwat, Jorge Sampaoli!
Sam Messi też nie zrobił w starciu z Chorwatami nic, za co można by go było pochwalić, chociaż miał kilka dobrych, otwierających podań. Ale znów był za wolny i zbyt łatwy do upilnowania. Dorobił się bodaj jednej sytuacji, kiedy stanął tuż przed szesnastką, w świetle bramki i dostał piłkę do nogi. Zresztą, od Javiera Mascherano, bo przecież nie zagrałby mu jej Marcos Acuna czy Maximiliano Meza.
Efekt? Fatalny. Uwikłanie się w drybling i strata. Od zawodnika tej klasy można było oczekiwać albo akcji zakończonej groźnym strzałem, albo przerzutu na prawą stronę. Wyszło jedno, wielkie nic.
W meczu z Chorwacją cała organizacja gry to był po prostu obraz nędzy i rozpaczy. Pełna improwizacja i gra na taki chaos, jakiego sam Piotr Świerczewski by się nie powstydził. Messi, co tu dużo mówić, dostosował się poziomem do drużyny.
*
Mimo wszystko, najlepiej było wczoraj. Przepiękny gol to jedno – przyjęcie piłki przez Argentyńczyka było tak trudne, że nawet Dennisowi Bergkampowi poplątałyby się przy nim nogi. Jednak chodzi tutaj też o ogólny obrazek – nie ma co ukrywać, że kapitan przeszedł na ręczne sterowanie drużyną, poprzestawiał pewne klocki po swojemu i w przemodelowanym zespole zaczął funkcjonować o niebo lepiej, niż w poprzednim meczu.
Czy znacznie lepiej niż z Islandią? Nie, raczej nie. Jednak w starciu z Nigerią nie musiał aż tak często bawić się w cofniętego rozgrywającego i już sam ten fakt wpłynął na to, jak się postrzegało jego postawę.
Co tu kryć, zmiany personalne zrobiły różnicę. Nie było mowy o kuriozalnej sytuacji z pierwszego meczu, kiedy 142 podania wymienił z kolegami Javier Mascherano, którego znamy z wielu zalet, ale akurat nie z kreatywnego rozgrywania futbolówki. Środek pola wziął na swoje barki Ever Banega, co pozwoliło Mascherano skupić się na destrukcji (skądinąd, argentyński Trałka wywiązał się z tych zadań fatalnie, ale to temat na inną analizę), natomiast Messiemu umożliwiło skoncentrowanie się na stricte ofensywnych obowiązkach.
Rzadziej był przy piłce, ale kiedy już ją dostał, był konkretniejszy. Groźniejszy, nie bał się ryzyka. Posłał aż sześć kluczowych podań, miał 15 dryblingów (80% wygranych!), stracił futbolówkę ledwie sześć razy. Jednak, co najważniejsze – zaczął grać przede wszystkim przodem do bramki rywala.
To była pierwsza taka sytuacja, która zwiastowała lepsze czasy dla Argentyny we wczorajszym meczu. Piłkę miał przy nodze gość, który zawsze ma pomysł na rozwinięcie akcji. I nie był tym gościem Messi, zatem nasz bohater mógł rozpędzić się nieco bez futbolówki.
To trzeba Messiemu oddać, w starciu z Nigerią zaczął więcej biegać bez piłki. I wyszła z tego jedna z jego najpiękniejszych bramek na mundialu.
Nie trzeba chyba dodawać, że asystę dorzucił Banega. Facet przez cały mecz praktycznie nie ruszał się z centralnego obszaru boiska, dzięki temu zawsze był opcją dla obrońców do wyprowadzenia piłki, zawsze był gotowy, żeby odebrać zgraną z przodu futbolówkę. Krótko mówiąc – wypełniał wszystkie te role, jakie wcześniej, zupełnie niepotrzebnie, przypadały Messiemu.
Swoją cegiełkę do poprawy tego ostatniego względem meczu z Chorwacją dołożyli też, nie ma co ukrywać, nigeryjscy obrońcy. To nie jest Islandia, to nie jest Chorwacja – mają swoje argumenty w ofensywie, ale jeżeli chodzi o przesuwanie się w obronie, pressing, krycie, nie mogą się równać z europejskimi ekipami.
Choćby tutaj. Nie ma szans, żeby Islandczycy zostawili Messiemu tyle miejsca. Banega musiał z tego skorzystać. Obrońca dopiero startuje, dopiero skumał co się święci. Można w ciemno założyć, że defensor z Islandii czy Chorwacji już dyszałby Pchle w kark.
Inny przykład – mnóstwo wolnego miejsca, pozostawionego Messiemu na prawym skrzydle, czyli akurat tam, gdzie jest on najgroźniejszy. Załatwił już w karierze pewnie ze 150 goli, czy to strzelając, czy asystując, właśnie wtedy, gdy przyszło mu rozpocząć atak z tego sektora. Widać, że Nigeria grała bardzo odważnie, chyba nawet zbyt odważnie, jak na swój potencjał, ale taka specyfika afrykańskiej piłki. Przypłacili to słono.
I jeszcze jedna ciekawa akcja, gdy Messi rozbujał się centralnej strefie i również nie było w pobliżu nikogo, kto mógłby go skutecznie wyhamować. Ewidentnie widać, że defensywa Super Orłów nie była dla Argentyńczyków takim wyzwaniem, jak skomasowana obrona Islandii czy agresywna Chorwacja.
Generalnie jednak, wcale nie było tak, że Messi w meczu z Islandią był fatalny, natomiast z Nigerią zagrał cudownie. Wszystko w tej sytuacji rozbija się tak naprawdę o jedno – o bramkę. Zmarnowany rzut karny do tego stopnia rzutuje na ocenę pierwszego meczu Argentyńczyka, że, w porównaniu z pięknym golem w trzecim spotkaniu, robi się jakiś niesamowity kontrast. Tymczasem podstawową różnicę stanowi tutaj specyfika rywala – Islandia broniła się genialnie i na tym była skoncentrowana, natomiast Nigeria spróbowała zagrać otwartą piłkę i została za to skarcona.
No i nie można zapomnieć, że przebieg gry odmienił również Banega, grający wreszcie w pełnym wymiarze czasowym. Oglądanie Messiego cofającego się po piłkę na własną połowę to bolesny widok, środkowy pomocnik Sevilli znacznie swojego kolegę z Barcelony odciążył, jeżeli chodzi o ten przykry obowiązek. Z korzyścią dla reprezentacji.
Jaki to wszystko stanowi zwiastun dla Argentyny przed 1/8 finału? Raczej optymistyczny. Francja siłą rzeczy nie może się przecież zamurować, charakterystyka poszczególnych piłkarzy i stężenie ofensywnych talentów im na to po prostu nie pozwoli. Messi dostanie zatem trochę miejsca, którego tak bardzo potrzebuje, żeby nabrać rozpędu i nie kluczyć gdzieś w gąszczu ciasno ustawionych obrońców.
Jednak co innego ukąsić Nigerię, gdzie bronią Omeruo i Balogun, a co innego Francję, gdzie dostępu do bramki strzeże Varane czy Umtiti. Albicelestes ostatni mecz wygrali, ale całościowo, wciąż wypadli najwyżej średnio. Jeżeli marzą o medalu, muszą wskoczyć jeszcze o dwa poziomy wyżej. Messi też.
Michał Kołkowski
fot. Newspix.pl