Mecze o honor stały się już naszą tradycją. Szesnaście lat temu mundial kończyliśmy spotkaniem z USA, które udało się nam wygrać. Dwanaście lat temu opędzlowaliśmy Kostarykę, a niespodziewanym bohaterem tego starcia został Bartosz Bosacki. Z Bartkiem porozmawialiśmy o tym, czy można zmobilizować się na mecz o honor, a także o mistrzostwach świata w Niemczech i Rosji.
Myślisz, że Robert Lewandowski dogoni cię w czwartek pod względem liczby strzelonych bramek na mistrzostwach świata?
Może mnie nawet przegoni? Wydaje mi się jednak, że to nie jest zmartwienie ani moje, ani Roberta, ani reprezentacji. Oczywiście życzę Robertowi, żeby mnie wyprzedził, ale nie tylko jemu. W końcu może to być każdy z chłopaków.
Jak oceniasz nasz występ na tegorocznym mundialu?
Trudno oceniać ten występ pozytywnie. Choć patrzę na to z innej perspektywy, bo ja przeżyłem dokładnie to samo. Z tego powodu mam świadomość, że na sukces musi złożyć się wiele małych rzeczy. Po głębszej analizie pewnie byśmy znaleźli sporo czynników, ale na to potrzeba czasu. Na gorąco nie ma sensu o tym mówić. Oczywiście rozczarowanie kibiców jest bardzo duże, ale wiem również, że oczekiwania fanów były na wyrost.
Czyli nie jesteś zaskoczony wynikiem?
Kibicowałem reprezentacji i trzymałem kciuki, ale powiedźmy sobie wprost, że w meczu z Kolumbią nie poradzilibyśmy sobie nawet w super dyspozycji. Wydaje mi się, że Senegal był w naszym zasięgu, ale zadecydowało kilka małych czynników, dlatego teraz jesteśmy w takim miejscu, jakim jesteśmy.
Wróćmy do mundialu z 2006 roku. Właściwie miałeś nie jechać na mistrzostwa świata, ale zadzwonił do ciebie trener Skorża, że jednak będziesz potrzebny. Byłeś mocno zaskoczony?
Byłem zaskoczony bardzo, bo zaraz miałem wyjeżdżać na wakacje. Nie przypuszczałem, że takie coś może się wydarzyć. Jednak bardzo cieszyłem się, że pojadę na mundial.
Nie miałeś braków w treningach?
Tutaj jest taka ciekawa historia, której nie potrafię do końca wytłumaczyć. Braków nie miałem, bo cały czas trenowałem indywidualnie po zakończeniu sezonu. Pewnie w jakiś sposób to mi pomogło w utrzymaniu dyspozycji.
Trenowałeś dla siebie, czy cały czas liczyłeś, że to powołanie może nadejść?
Trenowałem dla siebie.
Zagrałeś z Niemcami o stawkę, gdy możliwy był jeszcze awans. A także z Kostaryką już o nic, ale strzeliłeś w tym meczu dwie bramki. Które spotkanie lepiej wspominasz?
Trochę inaczej patrzę na te spotkania niż kibice. Moim zdaniem swoją robotę – jako defensora – wykonałem lepiej w meczu z Niemcami. Z Kostaryką miałem trochę mniej pracy w defensywie z racji tego, że częściej atakowaliśmy. Wiadomo jednak, że dwie bramki zostały w pamięci kibiców i mojej również. Oba spotkania były rozgrywane na mistrzostwach świata, więc ich ranga była duża. Nawet potyczka z Kostaryką była ważna, bo mistrzostwa będą inaczej odebrane, jeśli dobrze zaprezentujesz się w tym ostatnim meczu i wygrasz.
Trudno było się zmobilizować na mecz z Kostaryką?
Jeśli wychodzi się na mecz reprezentacji Polski, to nie ma mowy, by nie być zmobilizowanym. Kilkanaście tysięcy widzów na stadionie, transmisja na niemal cały świat, miliony polskich kibiców przed telewizorami, którzy i tak będą oglądać mecz pomimo tego, że już odpadliśmy. Zapewniam, że nie ma mowy, by którykolwiek piłkarz nie zmobilizował się na jakikolwiek mecz mistrzostw świata.
Wygrana w spotkaniu z Kostaryką poprawiła humory, czy bardziej pokazała, że można było jednak wyjść z grupy?
Od samego początku powtarzam, że zwycięstwo z Kostaryką i moje dwie bramki, to była łyżeczka cukru wsypana do wielkiego dzbanka gorzkiej herbaty. Po prostu nie dało się już osłodzić tej herbaty.
Czy to jednak pokazało, że mogliśmy wyjść z grupy? Na pewno w pewnym sensie tak. Generalnie fajnie jest wygrywać, ale szkoda, że tak późno to zrobiliśmy. Liczę, że wygramy z Japonią i kibice trochę inaczej spojrzą na ten mundial. Atmosfera która obecnie panuje w reprezentacji nie jest super, bo taka być nie może.
Widzisz podobieństwa w tych mundialach?
Na pewno historia jest trochę podobna. Warto jednak zauważyć, że na mistrzostwa świata nie przyjeżdżają już słabe drużyny. Być może znamy ich słabej, bo zapewne nie wszyscy śledzą poczynania Ekwadoru, Kostaryki, czy Senegalu. Nie mówię nawet o ligowych rozgrywkach w tamtych krajach, ale o eliminacjach. Ten mundial pokazuje, że każdy kto zakwalifikował się na turniej ma możliwość, by wygrać z każdym. Nawet drużyny skazywane na porażkę mogą napsuć sporo krwi głównym faworytom.
Oczywiście oczekiwania były i zawsze będą, bo tak jesteśmy skonstruowani. Zapotrzebowanie na sukces jest bardzo duże i szkoda, że tak się dzieje na trzecim mundialu z rzędu. Trzeba jednak przełknąć gorzką pigułkę, wyciągnąć wnioski i walczyć dalej.
Właściwie po mundialu w Niemczech byłeś jedynym wygranym. Było czuć wzrost popularności?
Na pewno było łatwiej zadzwonić dziennikarzom do mnie niż do kogoś innego. Do dzisiaj bramki z tamtego mundialu są wspominane. Nikt mi już tego nie zabierze i to jest naprawdę miłe. Faktycznie przez jakiś czas było głośno i dużo się działo. Zaprosili mnie nawet do telewizji śniadaniowej.
Myślisz, że gdybyś wtedy był młodszy, to odezwałyby się zagraniczne kluby?
Pojawiły się oferty z zagranicznych klubów. Myślę jednak, ze nie chodziło o bramki, a sam wyjazd na mundial. Przed mistrzostwami podpisałem kontrakt z Lechem i nie chciałem zmieniać zdania. Tym bardziej że przed mistrzostwami świata wróciłem z Niemiec, by stworzyć sobie możliwość grania. Miałem świadomość, że nie jestem Bąkiem albo Krzynówkiem, którzy mieli pewne miejsce w reprezentacji. Chciałem grać, by pojechać na ten mundial, co początkowo się nie udało, ale ostatecznie pojechałem. Nie miałem więc parcia, aby po turnieju znowu szukać klubu za granicą, bo strzeliłem dwie bramki z Kostaryką. Naprawdę nie rozpatruję tego tak, że ten mundial skończył się dla mnie dobrze, bo przecież nie wyszliśmy z grupy.
Wydaje ci się, że jutro nie będziemy musieli się wstydzić za reprezentację?
Nie jestem z chłopakami w Rosji i nie wiem jak oni się czują. Życzę im jednak z całego serca, żeby wygrali z Japonią.
Rozmawiał: Bartosz Burzyński
Fot. FotoPyk