Nic w tej katastrofie nie było pięknego, nie ma też nic, co mogłoby zmniejszyć gorycz porażki. No, może poza tym, że była to katastrofa od pewnego momentu łatwa do przewidzenia, a więc jeśli ktoś chciał zarobić trochę pieniędzy u bukmachera – zarobił.
Przed mistrzostwami świata spodziewałem się zdobycia jednego punktu, z Japonią, więc w teorii póki co wszystko się zgadza. Ale tylko w teorii, ponieważ nie spodziewałem się, że mecze przegrywać będziemy w takim stylu i że zapamiętani zostaniemy jako jedna z najgorszych drużyn Mundialu. Uważałem, że z Senegalem przegramy, ponieważ Senegal ma wielu niezłych piłkarzy i że tym bardziej z tego powodu przegramy z Kolumbią. Ale po walce. Tymczasem robiliśmy za statyczne tło. Mówiąc krótko – skompromitowaliśmy się.
Tę zbliżającą się katastrofę było widać, im bliżej Mundialu tym bardziej, zwłaszcza że selekcjoner konsekwentnie lekceważył wszystkie sygnały ostrzegawcze. Przewidywalny i konsekwentny wcześniej Adam Nawałka nagle przeobraził się w króla chaosu. Pogrążył w tym chaosie siebie i swoją drużynę…
***
Nie rozumiem punktu, do jakiego doszliśmy w meczu numer dwa na Mundialu. Przez długi czas mieliśmy poukładaną, solidną drużynę, zdolną do sprawiania od czasu do czasu niespodzianek. Dlaczego trener w pewnym momencie uznał, że to za mało i że trzeba zmienić ustawienie? Dlaczego tkwił przy tej decyzji, mimo kolejnych nieudanych prób?
W meczu numer dwa na Mundialu doszliśmy do punktu, w którym nic nie miało sensu. Zagraliśmy taktyką, która ani razu nie zdała sprawdzianu. Obroną, która nigdy ze sobą nie grała. Pomocą, która nigdy ze sobą nie grała. I atakiem, który nigdy ze sobą nie grał. Nagle się okazało, że całe miesiące przygotowań były stratą czasu. W pierwszym meczu w podstawowym składzie grał Cionek, w drugim nie wszedł z ławki nawet mimo kontuzji innego obrońcy. Przeciwko Senegalowi wystąpił Milik, tym razem nie wpuszczono go nawet na minutę. Nie twierdzę, że powinien grać. Po prostu dziwię się, że zawodnicy, którzy kilka dni temu byli podstawowymi graczami nagle stali się zupełnie zbędni. Na pierwszy, drugi i trzeci rzut oka wygląda to na brak konsekwencji, która przecież Nawałkę cechowała. To on swoimi wyborami personalnymi przez długi czas grał wszystkim na nosie, ale (prawie) zawsze wychodziło na jego. Był uparty, wkurzający, ale przewidywalny.
Ostatnie dni Nawałki to paniczne ruchy topielca. Zamiast złapać rytm, machał rękoma i szedł pod wodę. Jego wyborów nie rozumieli piłkarze. Nawet ci najbardziej zakochani w trenerze zawodnicy nie mogli pojąć, co się dzieje i tracili wiarę. Od środka ta drużyna była najpierw zdziwiona, potem oszołomiona, na koniec zdruzgotana. I to wszystko przed wyjściem na boisko. Zespół nie miał przekonania, że podąża we właściwym kierunku, że te wszystkie roszady taktyczno-personalne mają sens. A kiedy w swoje pomysły wierzy tylko trener, to czego można się spodziewać?
Bardzo żałuję, że Adam Nawałka w pewnym momencie nie potrafił wycofać się ze swojego pomysłu. Nie trafia do mnie argument, że byliśmy już zbyt łatwi do rozczytania przez przeciwników i że z tego powodu kombinować trzeba było. Doszliśmy do momentu, w którym przeciwnicy w ogóle nie musieli już nas rozczytywać, ponieważ pokonanie nas nie stanowiło problemu. Mało tego – w dużej mierze pokonywaliśmy się sami.
Nie potrafię też zrozumieć, dlaczego powieliliśmy błędy z dwóch poprzednich Mundiali (2002, 2006). Dlaczego postanowiliśmy się zabunkrować? Dlaczego odcięliśmy się od świata? Mam przekonanie, że izolacja nie służy naszym drużynom – że czasami trzeba wyjść do ludzi, uśmiechnąć się, wpuścić trochę powietrza do dusznego, hotelowego pokoju. Kisząc się we własnym sosie można się po prostu ukisić. A już wysyłanie rezerwowych na kolejne konferencje prasowe było zwyczajnie słabe. Mam wrażenie, że czasami nie zdajemy sobie sprawy, że podczas mistrzostw świata przemawia się do dziennikarzy nie tylko z naszego kraju, ale do dziennikarzy ze 100 innych krajów. I trzeba po prostu Polskę należycie reprezentować nawet w tym elemencie.
***
Reprezentacja zawsze jest w permanentnie budowie, taka jej specyfika. Ale teraz nas czeka zburzenie fundamentów. Kilku piłkarzy zakończy reprezentacyjne kariery, inni po prostu będą niepotrzebni w oczach nowego selekcjonera. Do rozwiązania będzie kwestia Roberta Lewandowskiego, który nie zdał testu jako kapitan. Nie był piłkarzem, który ten zespół scala, często izolował się i był jakby z boku drużyny, żeby nie napisać, że ponad. Te relacje międzyludzkie – w dużej mierze po prostu nieistniejące – przekładały się w oczywisty sposób na to, co widzieliśmy na boisku. Jeśli kapitanowanie u Lewandowskiego ma mieć sens, to musi zbliżyć się do wszystkich w tej drużynie.
Nie można spodziewać się sukcesów, gdy trener jest na innej orbicie, kapitan na innej, a reszta – na jeszcze innej. Nie ma sensu nawet tego porównywać do atmosfery z 2016 roku.
Być może dało się w porę zareagować, ściągnąć wszystkich na Ziemię, ale Adamowi Nawałce zabrakło przeciwwagi w sztabie. Postawił – jak to się mówi – na swoich żołnierzy, ale zabrakło wokół niego ludzi, którzy mają inne zdanie, inne pomysły, potrafią się w pewien sposób zbuntować, co bywa inspirujące. Zamiast tego Nawałka otoczył się ludźmi, którzy byli mu bezwzględnie poddani (lub też taką postawę wymusił), a z czasem nawet zamieniali się w jego młodsze kopie.
***
Mimo wszystko chciałbym podziękować Adamowi Nawałce. Był najlepszym selekcjonerem reprezentacji Polski, odkąd zacząłem świadomie oglądać piłkę nożną. Dzięki niemu przeżyłem mnóstwo pozytywnych emocji. Dodatkowo – co uważam za istotne – sprawował tę funkcję z olbrzymią godnością. Mieliśmy selekcjonerów chamów albo pijaków, a on był odpowiednio dostojny. Moim zdaniem z selekcjonerem jest trochę jak z prezydentem kraju: oprócz wyników ważne jest, byśmy się go po prostu nie wstydzili, a wręcz przeciwnie – byli dumni, że reprezentuje nas właśnie ten elegancki mężczyzna.
Fatalny Mundial nie przesłoni mi tych lat. Panie Adamie, nie zawsze wszystko rozumiałem, kilka razy nie rozumiałem nic a nic, ale zazwyczaj miał Pan rację. Życzę Panu wszystkiego dobrego, fajnej pracy i wielu sukcesów. Wyniki raz są, raz ich nie ma, na koniec zawsze trener odchodzi jako przegrany, ale Pan miał tę cechę, która każe mi trzymać za Pana kciuki: olbrzymią etykę pracy.
Powodzenia.
KRZYSZTOF STANOWSKI