Jacek Góralski debiutował w Ekstraklasie trzy lata temu. Wówczas James Rodriguez był gwiazdą Realu Madryt, Robert Lewandowski za chwilę miał przeżyć najlepszy dzień w karierze, ładując piątkę Wolfsburgowi. W 2015 roku, Lechia Gdańsk otarła się ponownie o puchary.
W 2016 roku miał za sobą bardzo udany sezon w Jagiellonii.
W 2017 roku zdobył wicemistrzostwo Polski z białostocką drużyną, wywalczając transfer do Łudogorca Razgrad.
W 2018 roku zadebiutował na mundialu. I był jednym z najlepszych zawodników reprezentacji Polski w kolumbijskim blamażu.
Nie jest to wyróżnienie, którym Góralski będzie szczycił się po latach. Jego wnukowie też zapewne niewiele usłyszą o 24 czerwca 2018 roku. Zagraliśmy beznadziejnie, od góry do dołu. Zawiedli wszyscy, a najbardziej ci, którzy powinni dawać przykład młodym adeptom. Ci, którzy teoretycznie byli pewniakami. I tu plusik dla „Górala” – on w tym oceanie beznadziei był jedyną kroplą nadziei na lepsze jutro.
Choć sam początek spotkania w jego wykonaniu był średni. Wyszedł przestraszony i w drugiej minucie przegrał pojedynek powietrzny z Juanem Cuadrado. Następnie dogonił swojego przeciwnika, ale sędzia użył gwizdka i cofnął akcję. Kilka chwil później, zamiast wywalić futbolówkę jak najdalej, podał główką na dwudziesty piąty metr do podopiecznego Nestora Pekermana. Pokaz niepewności Góralskiego trwał do jedenastej minuty. Od tamtego momentu, buldog wrócił.
Zaczęło się od świetnego odbioru piłki Jamesowi Rodriguezowi na własnej połowie. Kilka minut później wyszedł zwycięsko z ciężkiego pojedynku, zastawiając się. Został sfaulowany, ale sędzia z Meksyku zastosował korzyść. W 22. minucie nie ustrzegł się błędu i przypomniał nam starego Góralskiego. Poszedł na raz, postawił stempel na nodze przeciwnika i w efekcie Kolumbijczycy otrzymali darmowy rzut wolny. Głupia sytuacja, bo Polak wcale nie musiał uciekać się do przewinienia.
Reszta pierwszej połowy w jego wykonaniu była niemal idealna. Najpierw dziesięć minut po faulu świetnie przeciął groźne diagonalne podanie Barriosa. Następnie zanotował trzy świetne odbiory. Takie, które w zasadzie mógłby już markować swoim nazwiskiem. Przy bramce Yerry’ego Miny nie potrafimy dostrzec winy defensywnego pomocnika.
Nerwy w drugiej połowie wdały się we znaki również i Góralskiemu. W 54. minucie zagrał niechlujnie do Pazdana na skrzydło (?!?!), przez co piłka wylądowała na aucie. Kilka akcji później ponownie włączył mu się tryb piranii i skutecznie odebrał futbolówkę zawodnikowi „Los Cafeteros”. Na sześć minut przed końcem regulaminowego czasu gry, dopiął swego, otrzymując zasłużone „żółtko”. Wszedł bez pardonu w Jamesa Rodrigueza. Przy tym uratował 4323874234 kuponów zagranych na jego upomnienie.
Zbierzmy sobie to wszystko do kupy – Góralski był jednym z najlepszych. Jeżeli pobawilibyśmy się w „plusa meczu” w biało-czerwonym zespole, on zgłosił mocną kandydaturę. Jednak szukanie po takim meczu pozytywów, podobne jest do grzebania w gównie i podjarka znalezieniem zdechłego szczura. Ale on – choć z nie najwyższą oceną – ale przeszedł ten egzamin.
Fot. 400mm.pl/FotoPyk