Oczekiwania wobec Brazylii: Joga bonito, karnawał z Rio przeniesiony na boisko, Neymar jako kierownik łączącego efektowność z efektywnością futbolowego sambodromu.
Rzeczywistość: Coutinho strzałem z czuba w 92 minucie przełamuje Kostarykę. Asystę zalicza Gabriel Jesus, a to tylko dlatego, że źle przyjął.
Żarty żartami, bądźmy jednak dla Canarinhos uczciwi. Kostaryka zmontowała bardzo dobry, bardzo kosztowny fizycznie plan taktyczny, zorientowany oczywiście na defensywie. Za to szacunek. Ale poza sytuacją Borgesa z 13 minuty nie stworzyła sobie jednak żadnej groźnej sytuacji. W pierwszej połowie trzymała się jeszcze całkiem nieźle, dopiero w jej końcówce pozwalając Brazylii na coś więcej. Ale po zmianie stron?
Nie żartujmy. Owszem, minuty płynęły, na liczniku wciąż było 0:0, ale to już była ofensywna Brazylia, która przejęła stery od meczu i zwyczajnie gniotła. Gdyby nie Keylor Navas, ten mecz zostałby zabity znacznie wcześniej. To, jakie sytuacje bronił – niepojęte. Wolej Neymara chyba ostatecznie potwierdził, że Navas ma pajęcze zmysły a w godzinach wolnych od pracy zasuwa po kostarykańskich wioskach jako Spider Man.
Kostaryka wciąż walczyła, hartu ducha jej nie brakowało. Oczywiście priorytetem była dla niej kradzież czasu, ale parę razy rzucili daleko piłkę do przodu w ciekawych kontrach. Najlepszą zepsuł Bolanos wikłając się w niepotrzebnym dryblingu. Z czasem Brazylia zdobywała coraz więcej pola ale co istotne – nie zatrzymywała się na szesnastce. Canarinhos nawet w gąszczu nóg parę razy udało się rozegrać piłkę w polu karnym, ale w ostatniej chwili bronił albo Navas, albo brakowało odrobiny precyzji lub szczęścia.
Wielkim wygranym tego meczu jest Coutinho, który na razie wciela się w ratownika z „Baywatch” dla kumpli, ale też wygranymi są zmiennicy Brazylii. Douglas Costa wydaje się pewniakiem do składu na kolejne mecze. Był po prostu za szybki. Uciekał, szarpał, zapraszał na karuzelę, a potem rozkręcał ją tak, że urywało śruby. Paulinho nie grał źle, ale prawda, że Firmino wniósł kolejne armaty na boisku. Tak wielu upilnować już rywale nie dawali rady. To się w końcu musiało zemścić. Może gol na 1:0 był odrobinę fartowny, ale nie oszukujmy się: choćbyście nie wiem jak kibicowali Kostaryce, choćby nie wiem jak imponował wam Navas, choćby nie wiem jak irytował was Neymar, był to gol zasłużony. Wygrał dziś lepszy futbol. Wygrał ten, kto oddawał strzał za strzałem, kto grał do przodu, kto rozgrywał ciekawie piłkę.
Osobny akapit – albo pięć – trzeba poświęcić Neymarowi. Przełamał się w 97 minucie, gdy trafił do pustej bramki. Popłakał po tym trafieniu, co pokazuje, że najlepiej u niego z mentalnością na ten mundial nie jest, bo oznacza, że straszliwie zgniotła go presja. Na pewno był to i tak kolejny rozczarowujący mecz w jego wykonaniu. To on zmarnował setkę, niemal oko w oko z Navasem. To on kilka razy partaczył sytuację złymi przyjęciami, niedokładnymi podaniami. Po co tuż po zmianie stron faulował Navasa? Brzydkie zagranie, Keylor już trzymał piłkę w rękach.
No i wreszcie karny. Szczerze? Uważamy, że VAR uratował głównie NEYMARA. To byłby skandal, gdyby jedenastka po tak ordynarnym padolino miała dać Brazylii zwycięstwo. Wstyd dla Canarinhos, wstyd dla piłkarza, wstyd i porażka całej piłki. Na szczęście VAR uchronił przed kompromitacją całą dyscyplinę. Sorry – obrońca lekko oparł rękę w pierwszej części akcji i tyle. Naprawdę lekko – przy każdym rzucie rożnym jest więcej walki łokciami. Poza tym defensor uciekał z rękami, a wtedy, sam, specjalnie, Neymar się przewrócił. Oparcie ręką w żadnym momencie nie było na tyle mocne, by choćby wytrącić Neymara z równowagi. Sam zawodnik niech wyciągnie wnioski z tego zdarzenia – a inni za nim – czasy wymuszania się skończyły. Mamy powtórki i nie zawahamy się ich użyć.
Brazylia wygrywa, Brazylia jest na najlepszej drodze do kolejnej fazy, a co istotniejsze – do lepszej, ciekawszej, ładniejszej gry. Mundial z Canarinhos, którzy grają jak z nut, zawsze jest ciekawszy.
Newspix.pl