Plac Czerwony. Późne godziny nocne, a w zasadzie to już wczesne poranne. Rosjanin obejmuje się z Polakiem tak czule, jakby byli najlepszymi przyjaciółmi przez pół życia. Gdy zaczynają zdejmować koszulki, robi się już absurdalnie. Dochodzi do symbolicznej wymiany. Polak wraca do swojego hotelu w trykocie sławiącym Rosję, Rosjanin – w polskiej koszulce patriotycznej. Przy pożegnaniu następuje kolejny symbol – tym razem w płynnej postaci. Takiej symboliki było w centrum Moskwy co niemiara.
Moskwa po meczu otwarcia zareagowała nadzwyczaj spokojnie, ale wczoraj OSZALAŁA. Deptak, na którym mieści się imprezowa ulica jest – dosłownie – wypchany po brzegi. Ludzi jak w mrowisku. Gdy chcesz się przejść z miejsca na miejsce, musisz stać w korku i pracować łokciami. Przeważają – chyba po raz pierwszy podczas tego mundialu – Rosjanie. Na chóralne „Rassija! Rassija!” czeka się krócej niż na moskiewskie metro.
– Byłeś wczoraj na mieście? Tylu ludzi jeszcze tam nigdy nie widziałem. Najlepsza noc w historii Moskwy – mówi rano na powitanie podekscytowany recepcjonista.
Knajpa. Z ogródka piwnego już dawno nic nie zostało. Kibice wspinają się na betonowe podwyższenie i odgrywają – zgapiając od Islandczyków – przyśpiewkę „huh”. Człowieka z bębnem nie trzeba długo szukać – jest tu ich cale multum. Młoda dziewczyna – na oko 160 cm wzrostu – przedziera się na podwyższenie, po czym szturmuje daszek. Zaraz za nią idzie jej koleżanka, a chwile później zdobycie daszka staje się celem numer jeden wszystkich stojących wokół. Nie posiadam informacji, czy daszek przetrwał tę długa noc. Stawiam, że nie.
Na ulicy – całkiem długiej – ustawiają się śpiewające grupki. Gdy Rosjanie przygasają, o odpowiedni poziom decybeli dbają niezastąpieni Latynosi. Wejście do knajpy? Zapomnij, wszystko wypchane po brzegi. Ale w sumie po co wchodzić, skoro na miejscu jest wszystko, czego potrzeba? Jakiś Argentyńczyk idzie sam z odkręconą wódką.
– Skąd jesteście?
– Z Polski.
– O, Polska. Kocham Polskę! Napijmy się!
Za co kocha? Nie wie. Ale czy to ważne? Przyciśnięty mówi, że za kobiety, ale to słowo-wytrych, którego mógłbyś użyć pod każdą szerokością geograficzną. Zabawa trwa całą noc. Do obcokrajowców zagadują Rosjanie i także polewają im alkohole. Zgodnie powtarzają, że do Polski nic nie mają. To stereotyp, powielany przez polityków. Jest bardzo pokojowo. Pewien kibol – uczestnik ustawek, co udowadnia filmikami – przyznaje, że na czas mistrzostw wszyscy zrywają z chuliganką. Naparzanka zacznie się dopiero wraz ze startem ligi.
– Naprawdę jesteś kibolem i nie chcesz mnie bić?
– Naprawdę nie. Ale jeśli bardzo chcesz, możemy umówić się za kilka tygodni na solo, nie ma sprawy. Podczas mundialu bez szans.
Imprezę nakręcali także Marokańczycy, którzy wyjątkowo chętnie robili sobie zdjęcie z ulicznym Jezusem, który przeżywał swoje życiowe pięć minut. Gdy stał na podeście, co chwilę prosił go ktoś o fotkę. Ile na tym zarobił? Nic. Tylko kilkanaście kolejek wódki, po których – jak Jezus – także miał swoją drogę krzyżową, na której oczywiście też upadał, może nawet więcej niż trzy razy.
Marokańczycy to jednak mądrzy ludzie. Przeczuwali, że dziś powodów do zabawy może nie być, więc pobawili się na zaś już wczoraj.
Szkoda tego Maroka i nie tylko dlatego, że obejrzałem w tym roku już ich dwa mecze na żywo, dzięki czemu wepchnęli się na czoło w klasyfikacji najczęściej oglądanych przeze mnie drużyn. Szkoda, bo grali ładnie, bez niepotrzebnych lag do przodu. Wszystkie akcje konstruowano w sposób przemyślany, umiejętnie zdobywali przestrzeń, dobrze zakładali pressing, a w drugiej połowie nie dawali dojść Portugalczykom do głosu, samemu kreując kilka okazji. Co z tego, najbanalniejsza prawda – w futbolu liczą się bramki.
Ale co się pobawili to ich. Dziś podczas meczu najlepiej przy przyśpiewce: – Meeeeeessssi! Meeeeeessssi!