Rosyjski mundial z naszej perspektywy jest trochę jak wesele. Zaczyna się oczywiście ślubem – ceremonią otwarcia i pierwszym meczem w wykonaniu gospodarzy. Grzecznie, oficjalnie, bez szaleństwa. Potem jest seria następujących po sobie maratonów. Tańce. Przerwa. Rosół. Tańce. Przerwa. Tańce. Barszcz. Przerwa. Dziś, gdy cała ekipa jest już solidnie rozhuśtana, nadchodzi zaś moment graniczny. Oczepiny. Chwila, która zdefiniuje dalsze losy tej imprezy. Jeśli oczepiny będą udane, wodzirej dobrze się spisze, a weselnicy odfruną razem z całą remizą – melanż będzie się toczył do rana. Ale jeśli wodzirej wszystko spartoli, to w momencie ostatniej oczepinowej zabawy, połowa gości zacznie zamawiać taksówki.
Dobre oczepiny to melanż do rana, żenujący quasi-kabaret wodzireja to jak śledź trzymany poza lodówką. Długo gości nie zatrzyma.
W sumie nie wiem, po co ten wstęp, prawdopodobnie po to, żeby w jakikolwiek sposób zacząć. Przekładałem napisanie artykułu o Polakach przez pół niedzieli i cały poniedziałek, w nocy zaś siedziałem kilkadziesiąt minut przed pustym ekranem. Jak w kawałku „Rutyna” rapera Kękę. „Milczymy na trasie, bo o czym tu gadać? Wszystko już jasne, dotarte po latach”.
Dokładnie tak widzę dziś, w dniu pierwszego meczu reprezentacji na mistrzostwach świata od 12 lat, zespół Adama Nawałki.
Zostało o nim powiedziane i napisane prawdopodobnie wszystko, po kilka razy. Te kilkanaście twarzy znamy równie dobrze jak własne, a może i lepiej, bo wyrobić przed lustrem tyle, ile przy obserwowaniu kadry w najróżniejszych mediach potrafią jedynie nieliczni bywalcy warszawskich klubów. Znamy ich wszystkich doskonale – kadrowiczów, nie bywalców klubów.
Wiemy, co słychać u jednego Kamila, że ostatnio robi coś z Żabką. Że pewnie będzie transfer, ale przecież u niego co okienko „pewnie będzie transfer”. Wiemy, jak się czuje drugi Kamil. Jaki ma zakres ruchu ręki, jak ten zakres się zmieniał nie tyle na przestrzeni dni, co na przestrzeni godzin. Ile już może dźwignąć? Jak wyniki? Ha, wyniki. Możliwe, że czasem znamy je jeszcze przed jego rodziną, bo przecież na newsy z francuskich klinik czyhali najlepsi dziennikarze w kraju. Siłą rzeczy użytkownicy Twittera o wielu rzeczach dowiedzieli się równie szybko, co najbliżsi zawodnika.
O Robercie też wiemy wszystko, i w tym wypadku nie ma już w ogóle żadnej przesady, bo pół Polski siedzi mu w talerzu, a drugie pół w papierach transferowych. Nie zdziwiłbym się, gdyby więcej przechodniów na warszawskiej ulicy znało wczorajszy obiad jego żony, niż twarz króla strzelców Ekstraklasy. Wiemy, co tam w Monachium, choć ze zrozumieniem podchodzimy również do jego potrzeby nowych wyzwań. Wiemy, że Pini Zahavi to wytrawny dyplomata i że pracuje pełną parą nad przygotowaniem gruntu pod ewentualne transakcje. No ale przecież wiemy też, że w Bayernie traktują całość jako sprawę honoru, więc – wszyscy – jesteśmy świadomi, jak trudne będzie opuszczenie Bundesligi. A, jak jesteśmy w lidze niemieckiej, to przecież wiemy też o Kubie. Przeżywaliśmy razem z nim rehabilitację, wróciliśmy razem z nim do Płocka, żeby jak najszybciej poskładać się przed turniejem. Znamy najświeższe newsy również od Łukasza, a niektórzy z nas znają nawet ostatnie transfery LKS-u Goczałkowice. Słyszeliśmy już też o transferze drugiego Łukasza i zdajemy sobie sprawę, że Gigi Buffon lubi sobie pod prysznicem pośpiewać piosenki Mariny.
Znamy ich wszystkich i… to jest siła naszego zespołu.
To nie jest przypadek, że trudno o nich coś nowego powiedzieć. W piłce klubowej – o, proszę bardzo. Omówienia świeżych transferów, analiza osłabień, sprawdzenie, czy na przykład nie tworzy się melanżowa skandynawska grupa, czy na pewno nowy trener nie jest nauczycielem WF-u z Czech. Co rundę wszystko zmienia się o 180 stopni, bo najlepsi piłkarze masowo wyjeżdżają, najsłabsze kluby rozpaczliwie próbują się wzmocnić, najlepsze kluby starają się załatać luki po najlepszych piłkarzach. Gdzieś leci trener, gdzieś zarząd, gdzieś liście. Non-stop prąd, 24 na dobę, 7 dni w tygodniu.
W innych reprezentacjach zresztą jest podobnie. Chorwaci nawet po zwycięstwie mają bałagan, bo ponoć Kalinić strzelił focha i nie chciał wejść na murawę, więc trener próbuje go odesłać do domu. A jak sprawa Kalinicia nie jest dość gorąca, to zawsze można sprawdzić, czy posunęły się do przodu sprawy Modricia i Lovrena, którym zarzuca się krzywoprzysięstwo. W ostateczności, na totalnej plaży, można rozpisać jakim cudem 24-letni Rebić z Frankfurtu sprawił, że na ławce usiedli i Brozović z Interu Mediolan, i Kovacić z Realu Madryt. Niemcy w dwa lata wymienili pół składu. Argentyńczycy mieli w tym okresie trzech trenerów.
A w obozie Adama Nawałki? Dwa lata temu był Robert i dzisiaj jest Robert. Był Kuba, jest Kuba. Kamil i Kamil – Kamil i Kamil. Dwóch wielkich bramkarzy. Minister Obrony Pazdan, który w przeciwieństwie do Neymara nie zmienił od ostatniego wielkiego turnieju fryzury. Trzon jest właściwie niezmienny, a jeśli cokolwiek w nim ulega najdrobniejszej modyfikacji – zmiana jest przygotowywana całymi miesiącami. Zanim Adam Nawałka zdecyduje się na ustawienie z trzema stoperami, zdążymy przeczytać o tym przynajmniej 50 tekstów – 10 w momencie rozesłania powołań, które mogą sugerować takie rozwiązanie, 10 po pierwszych treningach drużyny, 10 po pierwszym sparingu, 10 po drugim sparingu, 10 po wewnętrznym sparingu. A na koniec i tak wróci jednak do bardziej sprawdzonej czwórki.
Tak jest ze wszystkim. Zanim do składu w meczu o punkty wskoczy jakiś świeżak, musi rzetelnie odbyć służbę u boku bardziej doświadczonych żołnierzy. Nie ma nikogo przypadkowego, jeśli już się ktoś taki zdarza – jak Kapustka 2 lata temu – to w charakterze uzupełnienia. Nie jest też łatwo z tej łajby wypaść, o czym najlepiej świadczą przypadki Artura Jędrzejczyka czy Sławomira Peszki. Jasne, jeśli zaimponujesz po raz ósmy, pewnie dostaniesz szansę, a gdy podpadniesz po raz piąty – pewnie w końcu wylecisz. Ale gdy inne kadry bywają kalejdoskopami, gdzie jeden obrót wywraca wszystkie kafelki do góry nogami, u nas mamy raczej starego Opla. Wymieniasz część raz na pięć lat, ale jak nie masz pod ręką nowej, to wystarczy młotek i śrubokręt.
Większość kadrowiczów zna się jak dobrze zgrany stary oddział, który przeszedł cały szlak bojowy. Od pozytywnego przejścia przez wielkie testowanie Adama Nawałki, przez pierwsze eliminacje i wielki turniej, aż po udany awans do Rosji i wreszcie rozpoczęcie tej, być może ostatniej, misji. Co najważniejsze – dziś ci ludzie wcale nie przypominają bandy weteranów pokiereszowanych pociskami, na których każdy kolejny front zostawiał kolejne blizny. Nie, wyglądają raczej właśnie jak raperzy z utworu przywołanego na początku. Jadą zagrać koncert, robią swoje, wracają. W milczeniu, bo o czym tu gadać. Robota do wykonania, pach-pach, ciśniemy dalej. Rutyna.
Panowie, dzisiaj znów koncert. Możecie milczeć, bo i o czym tu gadać. Zagrajcie, jak wszystkie poprzednie, od początku tej kapeli.
Tylko rutyna. Jedyna, kochana.
JO
*
Poprzednie odcinki mundialowego bloga Jakuba Olkiewicza:
– o tym, że to ostatnie normalne mistrzostwa świata
– o tym, że Ronaldo to najbardziej ludzki ze wszystkich bogów
– o tym, dlaczego w mieście Luki Modricia wymalowano napis „Modricu kurvo mamiceva”