Reklama

Ekwador jako przestroga. Wszystkie mecze otwarcia Polaków

Norbert Skorzewski

Autor:Norbert Skorzewski

19 czerwca 2018, 09:27 • 12 min czytania 13 komentarzy

Już za chwilę, już za momencik. Jeszcze kilka godzin i na boisko wybiegną biało-czerwoni. Skończy się nerwowe oczekiwanie, podsycane tym, że inne reprezentacje zdążyły już zainaugurować turniej. Czas się dłużył, godziny mijały jakby wolniej, ale w końcu nastał ten dzień. Wielkie święto, które w swojej historii przeżywaliśmy już siedem razy. Przypomnijmy sobie, jak wyglądały mecze otwarcia mistrzostw świata w wykonaniu naszej reprezentacji.

Ekwador jako przestroga. Wszystkie mecze otwarcia Polaków

Francja 1938

Polska – Brazylia 5-6

Jeżeli jeden rok dla niektórych piłkarzy jest jak cała wieczność, strach pomyśleć, ile znaczyłoby dla nich osiemdziesiąt lat. Właśnie tyle czasu minęło od naszego debiutu na mundialu. Debiutu historycznego, o którym Przegląd Sportowy pisał, że przejdzie do historii jako jedno z najbardziej emocjonujących widowisk. Ponadto dodawał, że przebieg meczu ułożył się, jakby kierowała nim za kulisami ręka najsprawniejszego reżysera, obeznanego z psychiką tłumu, dyrygującemu kontrastowymi efektami. Francuski dziennik Le Figaro wspominał z kolei o niezrównanej uczcie. Jedenaście goli i popis dwóch bohaterów – Ernesta Wilimowskiego i Leonidasa. Polak zdobył cztery bramki, Brazylijczyk popisał się hat-trickiem. Popis strzelecki Polaka poszedł jednak na marne, w końcu nie awansowaliśmy do kolejnej rundy i już po pierwszym spotkaniu wróciliśmy do domu. Ale wówczas w polskich mediach nie ograniczano się do zaznaczania, iż jego bramki nic nie dały. W Polsce pisano, że tak naprawdę powinien zagrać jeszcze lepiej! Najlepszym zawodnikiem meczu został wybrany nie on, a pomocnik Ewald Dytko.

Co innego Leonidasa. O nim rozpisywano się w całej Europie. Nic dziwnego, w końcu tylko potwierdził swoją markę. W Brazylii już od dłuższego czasu uznawano go za wielką gwiazdę. Komentujący ten mecz dla Polskiego Radia Michał Frank powiedział, że dla oglądania Leonidasa warto było pojechać do Strasburga, moknąć i zmordować się fizycznie i nerwowo.

Reklama

Samo spotkanie od początku nie układało się po naszej myśli. Szybko straciliśmy bramkę, po chwili wyrównaliśmy, ale Brazylijczycy długo nie czekali i niemal natychmiast wrócili na prowadzenie. Po godzinie gry Wilimowski doprowadził do wyrównania (3:3), podobnie jak minutę przed końcem spotkania. Później już jednak dominowali rywale, a my mogliśmy zadowolić się bramką kontaktową, niestety zdobytą bardzo późno, bo dwie minuty przed końcem.

Przed meczem Polacy byli ponoć bardzo mocno zestresowani. Brazylia uchodziła za głównego faworyta w walce o złoto, ale ich legenda była obrośnięta pewnym mitem. Pisano o nich, że są akrobatami i magikami, ale tak naprawdę niewielu widziało ich na żywo. Trudno było wyrobić sobie jakikolwiek obraz. I być może dlatego Polacy podeszli do nich tak bojaźliwie i do przerwy grali – według relacji – bardzo słabo. Później się obudzili, ale Brazylijczycy okazali się skuteczniejsi.

Podobno po meczu część kibiców przez kilkanaście minut nie opuszczała trybun stadionu w Strasburgu, będąc pod wrażeniem tego, co przed chwilą przeżyli.

RFN 1974

Polska – Argentyna 3:2

Reklama

Drużyna Kazimierza Górskiego pokazała, że możemy grać jak równy z równym przeciwko najlepszym zespołom na świecie. Wszystko zaczęło się od starcia z Argentyną, w które weszliśmy z buta. Nie minęło dziesięć minut, a prowadziliśmy już dwoma bramkami. W drugiej połowie rywale się odgryzali, ale i tak sięgnęliśmy po komplet punktów, w ostatecznym rozrachunku wygrywając grupę.

Tak naprawdę w starciu z Argentyną nikt nie stawiał na Polaków. Podobno przed meczem nasi zawodnicy byli bardzo niepewni siebie, jakby onieśmieleni wielkimi nazwiskami, z którymi przyjdzie im się mierzyć. Znamienne, że nasi rywale cztery lata później sięgnęli po mistrzostwo świata, a już wtedy – w 1974 – posiadali w składzie między innymi Mario Kempesa. Argentyńczycy emanowali spokojem, poklepywali się po plecach, ale ostatecznie spotkało ich gorzkie rozczarowanie.

Kto wie, czy dwie szybko strzelone bramki nie stanowiły szoku, po którym nasi rywale nie otrząsnęli się nie tylko do końca spotkania, ale i całego turnieju.

Kilka dni po zakończeniu spotkania, niemiecki dziennik „Bild Zeitung” podał sensacyjne informacje, które jednak nie znalazły potwierdzenia w rzeczywistości. Pisano, iż Antoni Szymanowski grał na dopingu. Na szczęście takie doniesienia nie wybiły z rytmu naszej kadry, która na mundialu w RFN długo nie miała sobie równych.

Argentyna 1978

Polska – RFN 0:0

Trzeba wiedzieć, że w 1978 roku każda reprezentacja jadąca do Argentyny, odczuwała większą lub mniejszą niepewność. W kraju rządziła wojskowa junta pod dowództwem dyktatora, Jorge Rafaela Videli. dla którego obsesją było to, by pokazać się z jak najlepszej strony. Bez wątpienia mundial przyniósł więcej zła niż dobra, bo władza zaczęła wykorzystywać go do nikczemnych celów. Jeśli ktoś ze świata krytykował rządy Videli, momentalnie otrzymywał kontrę, że próbuje zaszkodzić Argentynie przed mundialem. Wszyscy wiedzieli, co działo się w kraju, ale nikt nie protestował. Zresztą, piłkarze odczuwali to troszeczkę inaczej niż kibice. Jakiś czas temu rozmawialiśmy z Janem Tomaszewskim, Andrzejem Iwanem, Henrykiem Kasperczakiem i Januszem Kupcewiczem. Każdy z nich przyznał, że w Argentynie było jak najbardziej bezpiecznie.

Mecz z RFN zakończył się bezbramkowym remisem, a Polacy podeszli do niego z mocno defensywnym nastawieniem. – To był mecz otwarcia. Broniliśmy własnej bramki, Niemcy tak samo. Obie drużyny zdawały sobie bowiem sprawę, że będą faworytami starć z Tunezją i Meksykiem. Wraz z kierownictwem nie rozważyliśmy tylko jednej sprawy. Po wyjściu z grupy nie było 1/8 czy 1/4 finału, przechodziło się do następnej rundy grupowej. Warto porównać to, co stało się cztery lata wcześniej. RFN grał z NRD. Faworytem był RFN, ale wówczas chyba odpuściło ten mecz. Kalkulowało. Nie chciało wpaść do grupy z Brazylią i Holandią. Mam takie podejrzenia. I tak samo my – chyba popełniliśmy błąd. Nie kalkulowaliśmy, jak może wyglądać druga grupa. Odbywało się to na zasadzie, że i tak trzeba wygrać. Jednak uważam, że gdybyśmy trafili na grupę z Holandią i Włochami, byłoby lepiej. A tak graliśmy z drużynami z Ameryki Południowej, które na swoim terenie są bardzo mocne – zrelacjonował nam wydarzenia z tamtego wieczora Jan Tomaszewski.

Andrzej Iwan przyznał z kolei, że po meczu rywale wyrażali się o nich w samych superlatywach.

Hiszpania 1982

Polska – Włochy 0:0

W Hiszpanii – podobnie jak cztery lata wcześniej – rozpoczęliśmy od bezbramkowego remisu, którego jednak… mogło nie być. W filmie „Mundial. Gra o wszystko” Antoni Piechniczek mówi, że władza miała wówczas takie możliwości, że jakby chciała, wycofałaby reprezentację z turnieju. Właśnie tak, jak dwa lata później, podczas Igrzysk Olimpijskich w Los Angeles, na których nie mogli wystąpić zawodnicy z Polski. Mundial przypadł na czas stanu wojennego, a brązowy medal stał się osłodą dla ludzi żyjących w tych skomplikowanych czasach.

Droga to pierwszego spotkanie była bardzo kręta. Wiodła przez sparingi, które ostatecznie nie dochodziły do skutku. – Przygotowania mieliśmy zmasakrowane. Ze względu na stan wojenny nałożono embargo na Polskę, nie mogliśmy rozgrywać żadnych meczów międzypaństwowych. Graliśmy tylko z drużynami klubowymi. Dobrze nam to wychodziło, radziliśmy sobie z mocnymi rywalami jak AS Roma, Athletic Bilbao czy reprezentacja Mediolanu. To jednak nie było to samo co normalne sparingi, do końca nie wiedzieliśmy, na co tak naprawdę nas stać. I chyba na początku fazy grupowej jeszcze gdzieś w nas siedziało trochę niepewności – analizował na naszych łamach Andrzej Iwan. Jak się okazało, nie zaburzyło to naszego przygotowania, skoro osiągnęliśmy tak dobry wynik. Nie wpłynęły na to również warunki, w jakich przyszło nam mieszkać. – W Barcelonie mieszkaliśmy trzy tygodnie w hotelu bez klimatyzacji. Było gdzieś tak trzydzieści-czterdzieści stopni Celsjusza w ciągu dnia, natomiast w nocy termometr wskazywał ponad dwadzieścia kresek – opowiadał Janusz Kupcewicz.

Polska rozpędzała się z gracją ciężkiej lokomotywy, a bezbramkowe remisy z Włochami i Kamerunem nie zwiastowały niczego dobrego. Nasi zawodnicy grali słabo, stwarzali mało sytuacji, dużą rolę odegrała dyspozycja Józefa Młynarczyka.

Potwierdziło się jednak, że po pierwszym meczu na wielkim turnieju nie można wyciągać wiążących wniosków. Nieraz potrzeba cierpliwości, by w końcu móc się rozpędzić.

Meksyk 1986

Polska – Maroko 0:0

Trzeci z rzędu turniej, który otwieramy bezbramkowym remisem (zresztą, na mistrzostwach świata nigdy nie zaliczyliśmy remisu bramkowego). Nasza kadra na tamten mundial wyglądała naprawdę dobrze. Do doświadczonych Włodzimierza Smolarka, Zbigniewa Bońka, czy Józefa Młynarczyka dołączyli Dariusz Dziekanowski, Ryszard Tarasiewicz i Jan Urban. Poza konstelacją gwiazd w zespole, na ławce mieliśmy Antoniego Piechniczka.

Gdy wylosowaliśmy Maroko, Anglię i Portugalię, wszyscy myśleli, że to będzie dla nas spacerek przed dalszymi fazami turnieju. Niestety – mecz otwarcia był biciem głową w mur, z którego trudno wynotować coś ciekawego. Generalnie strzelając jednego gola na całych mistrzostwach, awansowaliśmy do jednej ósmej finału, gdzie tak zniszczyli nas Brazylijczycy, że niektórych boli do tej pory.

*

Od “Canarinhos” dostaliśmy czwórkę, a kibice pożegnali piłkarzy gwizdami. Co oczywiście nie przeszło bez echa w szatni Polaków. Prorocze słowa wypowiedział wówczas Zbigniew Boniek.

– Wszystkim się w głowach poprzewracało. Już sam awans do mistrzostw jest wielkim sukcesem i że jeszcze zatęsknimy za polskimi awansami.

Boniek tym samym wywołał klątwę. Na następny turniej czekaliśmy aż szesnaście lat.

*

Japonia/Korea Południowa 2002

Polska – Korea Południowa 0:2

Bolesna porażka. Kolejne otwarcie, kolejne rozczarowanie. Tym razem ogromne. Z czego wynikało? Na pewno w nasze szeregi wdarło się rozluźnienie, co potwierdza Piotr Świerczewski.

– Mówiąc o meczu z Koreą, od razu na myśl przychodzi mi to, że nie byliśmy do końca przygotowani, by podjąć walkę. I zlekceważyliśmy przeciwników. Wydawało nam się, że Korea, która nie grała w eliminacjach i nigdy nawet nie wygrała meczu na mistrzostwach świata, będzie dużo słabsza. Tymczasem okazało się, że zajęła czwarte miejsce. Ta drużyna była do tych mistrzostw przygotowana bardzo dobrze fizycznie i mentalnie. Zaskoczyła nas. Chcieliśmy grać krótkimi podaniami, a także górą. Myśleliśmy, że nasi rośli zawodnicy będą wygrywać pojedynki powietrzne, a okazało się, że rywale byli od nas bardziej skoczni, przez co wydawali się wyżsi. Niby mieli być słabi, niżsi, wolniejsi, mniej skoczni, a wspominam to odwrotnie. Osiągnęli sukces. Kilku piłkarzy po turnieju wyjechało do Europy.

Wydawało nam się, że wygramy na luzie. Nie spodziewaliśmy się, że mogą być aż tak dobrze przygotowani. Przekonali się o tym później Hiszpanie i Włosi. Korea wyszła z naszej grupy z pierwszego miejsca. Dwa mecze wygrała, jeden zremisowała. Kibice stworzyli niesamowitą atmosferę i na pewno nieśli ją do kolejnych zwycięstw. Jednak pomagały jej też ściany. Miała wsparcie sędziów i trzeba o tym mówić wyraźnie. Odnieśliśmy wrażenie, że sędziowie gwizdali każdą stykową sytuację na jej korzyść. Czuliśmy to.

Dziennikarze zarzucali wam, że szukaliście wymówek.

Dziennikarzom i kibicom mogła się tak wydawać, ale proszę spojrzeć, co działo się później. Włosi strzelili Koreańczykom prawidłowego gola, który nie został uznany. Sędzia podyktował przeciwko nim karnego z kapelusza, wyrzucił z boiska Tottiego. Pomoc arbitrów była widoczna gołym okiem, nie tylko w meczu z nami. Szkoda, bo nie od dziś wiadomo, że pierwszy mecz dla układu tabeli i czysto psychologicznego podejścia jest bardzo ważny. Szukamy wymówek, bo byliśmy słabsi? To nie do końca tak, choć fakt – nie byliśmy też do końca przygotowani. Pojawiły się problemy z aklimatyzacją. Najpierw byliśmy w hotelu, gdzie był klimat kontynentalny. Normalny, taki jak u nas. Mecz rozgrywaliśmy jednak w miejscu, gdzie było bardzo wilgotno. Nie dostosowaliśmy się do warunków. Po dwudziestu minutach zeszło z nas powietrze. Nawet na treningu, który odbył się dzień wcześniej na głównym boisku, widać było, że bardzo się pocimy, nie dajemy rady, coś jest nie tak z naszym oddychaniem i wydolnością. Uwidoczniło się to podczas meczu. Na początku biegaliśmy za dwóch, byliśmy chętni do gry. Mogliśmy zrobić dużo. Szybko jednak się to zmieniło. Cóż, popełniliśmy błąd.

Tomasz Kłos: – Zaskoczyła nas przede wszystkim atmosfera. Wcześniej żaden z nas nie był na dużej imprezie. Mecz otwarcia dla gospodarzy, patrzy na nas cały świat. Sama ranga tego wydarzenia była dla nas czymś niespotykanym. Kilka dni wcześniej wygraliśmy 1:0 mecz towarzyski z mistrzem Korei. Już wtedy mogliśmy się przekonać, jak będą grali koreańscy zawodnicy. Że będą szybcy i skoczni. Niby ich rozpracowaliśmy, ale trzeba powiedzieć sobie szczerze – nie byliśmy w stanie im zagrozić. Było parę sytuacji, bramkę mógł zdobyć Jacek Krzynówek, ale to tyle. Szkoda… Założenia, które mieliśmy przed meczem, spaliły na panewce. Nie wykonaliśmy założonego planu, Koreańczycy nas zdominowali, rzeczywistość okazała się dla nas bardzo bolesna.


Niemcy 2006

Polska – Ekwador 0:2

Mundial w Niemczech miał być inny od tego w Azji, zapłaciliśmy już frycowe, to teraz się odkujemy. Grupa wydawała się prosta. Ekwador przecież ogoliliśmy w sparingu, Kostaryka to jakieś ogórki, a z Niemcami powalczymy. My swoje, a rzeczywistość swoje – straciliśmy gola w najgłupszy możliwy sposób, bo sorry, jeśli dajesz się zaskoczyć z autu, to lepiej pakuj walizki. Zaczęło się od niby niegroźnej akcji. Wspomniany rzut z autu, dokładna piłka do Delgado, przedłużenie, zaskakująca główka Tenorio, gol. Nasza reprezentacja rozmontowana najprostszymi środkami. Ale najgorsza była ta nasza bezradność. Brak jakiejkolwiek reakcji, strach, stres, drżące nogi. Druga bramka już do pustaka. Ekwadorczycy znów ograli nas jak dzieci, cała obrona była spóźniona o lata świetlne, a piłkę do siatki wpakował Delgado. Potem niby rzuciliśmy się do ataków, ale to na nic. Jeleń walnął w słupek, Brożek walnął w słupek, wcześniej nawet Krzynówek strzelił gola, przy którym sędzia pokazał spalonego, ale to było za mało. Zdecydowanie za mało.

W związku z tym spalonym część kibiców szukała jeszcze niesprawiedliwości w decyzji sędziów, ale zdecydowana większość chciała Polaków ukrzyżować – przypomnijmy choćby okładkę Faktu z pamiętnymi hasłami: Wstyd! Żenada! Kompromitacja! I tak dalej… W Niemczech spadliśmy z nieba do piekła. Kadra silna jak nigdy, balonik napompowany do niewyobrażalnych rozmiarów i bum. Nic z tego. Od robienia z Krzynówka czy Bąka liderów drużyny, która jedzie po medal, a sam Żurawski miał pokazać wszystkim, że to jemu należał się będzie tytuł króla strzelców, do bandy przebierańców, których nie powinno się przepuszczać na granicy. Wystarczył jeden mecz. Przeciwnik, którego przecież ogrywaliśmy nieco wcześniej w sparingu, nie pozostawia nam żadnych złudzeń.

I niech ten mecz będzie przestrogą. Możemy mówić, że dziś mamy najsilniejszą jedenastkę w XXI wieku, no może dwa lata temu mieliśmy ciut lepszą drużynę, choć i tutaj zdania będą podzielone. Mamy niezbędne doświadczenie związane z grą na wielkich turnieju, ale właśnie – trzeba uważać, żeby się nie potknąć, co idealnie zobrazował nam mecz z Ekwadorem. Generalnie mecze otwarcia na mistrzostwach świata nam nie wychodziły, wygraliśmy zaledwie raz.

Najwyższy czas zmienić ten niekorzystny trend.

Fot. Newspix.pl

Najnowsze

Komentarze

13 komentarzy

Loading...