Sztum. Sanok. Żory. Sośnica. Wronki. Libiąż. Grudziądz. Kopytkowo. Sochaczew. Niebsko. Biłgoraj. Lubawa. Łomża. Rzgów. Jasło. Kwidzyn. Bykowina. Łazy. Tychy. Ludzie z tych miast – sądzę po flagach, jakie rozwieszono na trybunach – przemierzyli do Moskwy tysiące kilometrów. Jak się okazało tylko po to, by zobaczyć reprezentację, która zapomniała, jak grać w piłkę.
Mundial był do tej pory taki fajny. Niby czekało się na mecz biało-czerwonych, ale atmosfera turnieju sprawiała, że nie tęskniliśmy jakoś szczególnie mocno. Dziś oczywiście odczuwało się syndromy klasycznego dnia meczowego, ale tak na co dzień nieszczególnie myślało się o reprezentacji. Zbyt dużo fajnych meczów, fajnych kibiców, fajnej atmosfery. Było rewelacyjnie.
A potem na boisko wyszli oni. Cali na biało-czerwono.
Po cholerę?
Ja nie wiem i oni sami prawdopodobnie także nie wiedzą. W stolicy Senegalu są trzy trawiaste boiska i jedno ze sztuczną nawierzchnią. Powstało ono tylko dlatego, że środki wyłożyło dobroczynnie Levante. W lidze piłkarze zarabiają mniej niż dziennikarze, którzy o nich piszą. Na mecze nie przychodzi praktycznie nikt. Większą renomą cieszą się zapasy, podczas których zafascynowani magią zawodnicy przeżuwają patyki i polewają się wywarami z ziółek. Pod stadionem narodowym w dniu meczu odbywa się sprzedaż kóz. Kraj jest tak bogaty, że z Senegalu do Rosji przyleciało na mecz tylko dwieście osób. Gdy próbowałem dojechać do akademii, w której wychował się Sadio Mane, taksówkarz wysadził mnie pięć kilometrów wcześniej. Zaprotestował, że dalej nie pojedzie. Droga jest w tak opłakanym stanie.
Do tego Senegal zagrał gorzej, niż się po nim można było spodziewać. To chłopy jak dęby, wybiegane, ambitne. Baliśmy się przede wszystkim Sadio Mane, a zagrał raczej bezbarwny mecz, nawet grając na Piszczka (jemu zaćmienie udzieliło się dziś zdecydowanie najmocniej), co jest sztuką dużych lotów. Byli słabi. Piłka im odskakiwała. W ataku porażali podobną apatycznością, co kadrowicze Nawałki. Byli jak najbardziej do ogrania i to na miękko.
Na cholerę te przygotowania? Na cholerę rozpracowywanie rywali na kilka miesięcy wcześniej i ten ciągły monitoring? Po co to całe grzanie balonika? Skoro ty wychodzisz na boisko i… odcina ci prąd.
A całość zabiera dla siebie Thiago Cionek i przepala mu styki.
Ten mecz był w całości żenujący i obrazu nie zamaże nam nawet gol kontaktowy, po którym mecz żenujący był dokładnie tak samo, jak wcześniej. Okolice doliczonego czasu gry. Kamil Grosicki zabiera się do strzału z trzydziestu metrów – piłka jest gdzieś z boku, ma ją na gorszej nodze, ta podskakuje… W efekcie kopie gdzieś w górny rząd kibiców. Chwilę później reprezentacja wykonuje aut. Najpierw zgłasza się po piłkę Bednarek. Zaraz przekazuje ją Grosickiemu. Grosicki rzuca ją w ręce Rybusa. Tyle ceregieli, a na końcu Pazdan dostaje podanie do tyłu na gorszą nogę. Podobnych obrazków po tym meczu zostaje w głowie cała masa. Obrazków, które świadczą o totalnej bezradności.
„Polska grać, kurwa mać” – zaczęli w pewnym momencie śpiewać kibice.
Nie było to może zbyt kulturalne. Nie chcę przesadzić, ale piłkarze obrażali swoją grą równie mocno.
I właśnie ich najbardziej szkoda – kibiców. Zaczęło się kilka godzin przed meczem, dokładnie o dwunastej polskiego czasu. Plac Czerwony. A raczej – Plac Biało-Czerwony. Polacy organizują się tak, jak nie zorganizowała się jeszcze żadna inna nacja podczas tego mundialu. Mówiąc wprost – przejęli centrum Rosji. Roznieśli je swoimi gardłami, barwami, liczebnością. Nie chcę strzelać z czapy, ilu naszych się tam znalazło, ale liczbę na pewno trzeba podawać w tysiącach.
Kibice podczas tego mundialu są rewelacyjni, zwłaszcza ci latynoscy, ale to my jako pierwsi zorganizowaliśmy się w jednej, wielkiej grupie. To my, jako pierwsi, byliśmy jednością i pokazaliśmy całej Rosji: przyjechaliśmy do siebie. Wszyscy razem. Najpierw hymn. Nie jedna zwrotka, a trzy. A potem przeróżne przyśpiewki śpiewane najpierw w grupie, a później w trakcie pochodu do metra, no i oczywiście w samym pociągu czy stacji. Było tak wesoło, że do śpiewów dołączali się nawet sami Senegalczycy, jeśli akurat znaleźli się obok, a polscy kibice przyśpiewkę „Senegal chuja zrobi nam” zamieniali błyskawicznie na „Senegal nic nie zrobi nam”, tak jakby Afrykanie mieli wyłapać różnicę.
Co za smutne zrządzenie losu, że na przeciwległym biegunie w szeroko pojętym samozorganizowaniu się była reprezentacja.
– Jak się bawicie w Moskwie? – spytałem przed meczem jednego z kibiców.
– Beznadziejnie. Nie znaleźliśmy jeszcze żadnego teatru.
Pani Krystyna miała rację – trzeba było iść do teatru albo poczytać o kulturze w Wyborczej. Lepsze od gry biało-czerwonych byłoby nawet obejrzenie w całości filmów zrecenzowanych przez Mietka.
Szkoda. Zapominamy i jedziemy dalej.
Na zdjęciach uśmiechnięci, weseli kibice. Nic nie jest dziś tak nieaktualnego jak fotki sprzed meczu.