Argentyna remisująca z debiutującą na mundialu Islandią, Niemcy zbierający w czerep od Meksykanów, a teraz Brazylia prezentująca poziom ŁKS-u 07/08. Faworyci mistrzostw przeżywają ciężkie zderzenie z mundialową rzeczywistością – nikt nie chce im się kłaniać w pas, każdy skacze do gardła.
Naprawdę mieliśmy duże oczekiwania wobec dzisiejszego występu Canarinhos. Zdominowali eliminacje CONMEBOL. Zespół mają o niebo mocniejszy kadrowo niż przed czterema laty. Atak? Gabriel Jesus. Bramka? Alisson, bohater Ligi Mistrzów, wielki wygrany poprzedniego sezonu. Mocni stoperzy, Neymar na kierownicy, słowem – gdzie nie spojrzeć kozak na kozaku, kadrowo najlepsza ekipa turnieju, a nad wszystkim czuwa Tite, którego zdolności trenerskie i wychowawcze chwalą na lewo i prawo.
Spodziewaliśmy się nie tylko pewnego zwycięstwa Brazylii, ale koncertu.
Tej magii, z której niegdyś słynęli, prawdziwego joga bonito.
Dostaliśmy natomiast solidny szkocki futbol z dużą liczbą wrzutek i festiwal padów Neymara.
Jeśli Iwański po godzinie gry mówi „czekamy na kolejny celny strzał” to o czym w ogóle gadać? Dopiero w 77. minucie Brazylia oddała drugi celny strzał. Biorąc pod uwagę jakie były wobec nich oczekiwania, dramat.
Zaczęło się nie tak źle – Brazylia wyglądała na zespół, który ma dużo prochu w arsenale, ale nie chce za wcześnie się wystrzelać. Grali – jak nam się wtedy zdawało – wyrachowany futbol, wiedząc, że turniej jest długi i trzeba szafować siłami, nie ma sensu więc forsować tempa. Szybko przyszła spodziewana bramka, 1:0 po firmowym uderzeniu Coutinho z lewej strony boiska. Szwajcarzy jakby wystraszyli się Canarinhos. Niby próbowali szarpać, ale to były szalone ataki typu – rzuć piłkę do Seferovicia i niech się martwi.
Ale jakiekolwiek poczucie kontroli Brazylijczykom wymknęło się z rąk po bramce Zubera. Miranda – naszym zdaniem – dał się oszukać. Zuber go naciskał z tyłu, opierał na nim ręce, dając stoperowi Canarinhos złudzenie, że rywal jest w zasięgu. A potem Szwajcar sprytnie się odkleił i miał dwa metry wolnego miejsca, tylko po to, by zapakować gola.
1:1. Brazylia musiała przycisnąć, wrzucić wyższy bieg. Dalsza jazda na drugim nie miała żadnego sensu. Liczyliśmy, że odpalą, wrzucą NOS, dadzą po garach. A tymczasem grali w takim tempie, jakby to był dobrze opłacony sparingo-festyn w Hong Kongu z zespołem legend ligi singapurskiej.
Zdyscyplinowana defensywa Szwajcarii kompletnie zablokowała Brazylię. Ekipa Tite kipiała frustracją do tego stopnia, że przestały im wychodzić proste zagrania. Nieatakowany Marcelo przerzucił piłkę na drugą stronę boiska w taki sposób, że poszła w aut. Neymar podejmował notorycznie złe decyzje, a jego plaster Behrami co chwila wychodził zwycięsko z bezpośrednich starć. Gwiazdor PSG być może cały wysiłek tego dnia włożył w ułożenie fryzury, na dobre granie brakło sił.
Tak naprawdę zaczynało pachnieć sensacją większą, niż remis. Do Szwajcarów późno bo późno, ale dotarło, że mierzą się z papierowym tygrysem i można go nie tylko zranić, ale też pokonać. Zaczęli atakować śmielej, a kto wie, czy gdyby nie rzucili nieco więcej sił do przodu – albo gdyby Shaqiri zagrał raz czy dwa bardziej zespołowo – nie pokaraliby Brazylijczyków jeszcze jednym golem. Ci grali naprawdę beznadziejnie.
Przebudzili się dopiero w końcówce, ale znowu – co to za sytuacje? Neymar głową ze środka pola karnego prosto w bramkarza. Czy to jest akcja, jakich oczekiwano po Neymarze? Czy to jest styl, jakiego oczekiwano po Brazylii? W 95 minucie po totalnym zamieszaniu Augusto puścił szczura wzdłuż linii bramkowej, co wybił Schar – i to była w zasadzie najdogodniejsza okazja Canarinhos w drugiej połowie. Żarty.
Falstart Brazylii wpisuje się w szerszą tendencję na tych mistrzostwach. Są, po prostu, diabelnie wyrównane. Dla postronnego kibica to doskonała wiadomość. Jak na kilka dni, obrodziło niespodziankami, a czarne konie turnieju pojawiają się jak grzyby po deszczu. Takim samym może być również Szwajcaria, dla której Petković wymyślił bardzo inteligentną taktykę, a której gracze są karni, zdyscyplinowani i dostatecznie mobilni w ataku, by nawet bez klasycznej dziewiątki na wysokim poziomie stwarzać zagrożenie z najlepszymi.
Brazylia sukcesu tej nocy opijać jednak nie będzie – jak pić, to tylko na smutno. Canarinhos mieli w Rosji zmyć z siebie hańbę za 1:7 z Niemcami, które stało się narodową traumą. Po Szwajcarii wiary w narodzie, że ten scenariusz się spełni, na pewno mniej.
Fot. Newspix.pl