To chyba najsłabsza lub – w najlepszym razie – jedna z dwóch najsłabszych stref, które wysyłają swoich przedstawicieli na mundial. Ekipy z CONCACAF dziś rozpoczynają turniej, a na pierwszy ogień idzie Kostaryka. Niespełna 5-milionowa populacja, górzysty teren i sporo biedy, mimo że na tle całego regionu akurat tam nie jest najgorzej. Jaką Kostarykę dziś obejrzymy? Czy będzie to wesoła gromadka podobna do tej, dzięki której Bartosz Bosacki do dziś pozostaje lepszym mundialowym strzelcem od wielu legend światowej piłki? A może tę podobną do tej sprzed czterech lat, która dotarła do ćwierćfinału i na której zęby połamało sobie wielu faworytów?

3-1 z Urugwajem, 1-0 z Włochami, 0:0 z Anglią. Pierwsze miejsce w tzw. grupie śmierci. Następnie 1:1 i zwycięstwo po rzutach karnych z Grecją oraz 0:0 i porażka po rzutach karnych z Holandią. Wyrzuceni z turnieju przez Tima Krula, po jego spektakularnym wejściu na boisko w końcówce drugiej części dogrywki. Pomimo tego była to fantastyczna przygoda i największy sukces w historii tego niewielkiego kraju. Dziś jednak Kostarykanie uczynią wszystko, by udowodnić, że występ w Brazylii w 2014 roku nie był dziełem przypadku, a czymś, co można powtórzyć.
I siłą rzeczy dziś musi to być dla Kostaryki punkt odniesienia. Po pierwsze dlatego, że w grupie z Brazylią, Szwajcarią i Serbią ponownie są skazywani na pożarcie, pomimo że ten zestaw wydaje się jednak o niebo łatwiejszy niż ten sprzed czterech lat. Po drugie dlatego, że przed mundialem w Rosji poszczególni piłkarze mieli mnóstwo problemów. Bryan Ruiz bardzo niewiele grał w Sportingu, Marcos Ureńa i David Guzman mieli sporo problemów zdrowotnych w MLS, podobnie jak ich koledzy z defensywy – Oscar Duarte w Espanyolu, Giancarlo González w Bologni czy Cristian Gamboa w Celtiku. Tak samo było i przed mistrzostwami w Brazylii, gdzie przykładowy Ureńa już w meczu otwarcia strzelił swojego pierwszego gola od trzech lat. Jakkolwiek banalnie to zabrzmi, mundial rządzi się swoimi prawami, a najlepiej widać to właśnie po Kostaryce. Niezbyt udane sezony poszczególnych piłkarzy, przeplatane rozmaitymi problemami, mogą nie mieć żadnego przełożenia na turniej, a przynajmniej tak było w 2014 roku…
Nie inaczej jest z wynikami całej drużyny przed czempionatem. Cztery lata temu też nie było różowo, bo wspomnieć wystarczy grupowe męczarnie z Jamajką, porażkę z Hondurasem i awans na mundial dopiero rzutem na taśmę. W eliminacjach do mistrzostw w Rosji Kostaryka miała w grupie Meksyk, Panamę, Honduras, Trynidad i Tobago oraz targane kryzysem USA. Grając w systemie mecz i rewanż każdy z każdym, wygrać udało się tylko z dwoma ostatnimi, a z pozostałymi były remisy lub porażki. Być może wynikało to z tego, że w niektórych meczach to podopieczni Oscara Ramireza byli zmuszeni prowadzić grę, co ewidentnie im nie leży. Różnie też było w sparingach, gdzie zwycięstwa ze Szkocją czy Irlandią Północną były przeplatane wysokimi porażkami, jak 0:5 z Hiszpanią czy 1:4 z Belgią. Fakty są jednak takie, że i w tym aspekcie wyglądało to podobnie jak przed historycznym mundialem w Brazylii.
Historia sprzed czterech lat jest także o tyle żywa w Kostaryce, że drużynę w większości tworzą zawodnicy, którzy odnieśli tamten sukces. Dziś są o cztery lata starsi, bardziej doświadczeni, ale pomysł na grę mają taki sam. Selekcjoner Oscar Ramirez jest bowiem kontynuatorem myśli Jorge Luisa Pinto – stawia na skomasowaną defensywę, w którą zaangażowana jest cała drużyna, oraz na błyskawiczne wyjścia z kontry. Kostaryka ponownie zagra w ustawieniu z pięcioma obrońcami oraz dwoma defensywnymi pomocnikami, przez co w jej meczach ponownie nie należy spodziewać się gradu goli. A na dynamicznych napastników z Ameryki Środkowej uważać będą musieli wszyscy.
Dzisiaj Kostaryki nikt już jednak nie zlekceważy, bo wszyscy wiedzą, do czego ta drużyna jest zdolna. Być może Los Ticos nie mają indywidualności, ale mają za to zespół – czyli dokładnie odwrotnie niż dzisiejszy ich przeciwnik, Serbia, która ma indywidualności, ale niekoniecznie widać tam zespół. Jak zgadujemy, ponownie większość postronnych obserwatorów będzie trzymać za nich kciuki, jako za słabszymi, którzy są skazywani na pożarcie. Ale także dlatego, że przedstawiciele szeroko pojętej egzotyki póki co są w Rosji systematycznie obijani przez drużyny z Europy, które jeszcze nie zaznały porażki. Czy dziś wreszcie odejdzie się na mundialu od tej reguły? Właściwie Kostaryce należałoby tego życzyć. By ponownie zadziwili świat, a także, żeby – podobnie jak cztery lata temu – grali tak dobrze, by masowo wzywano ich na kontrole antydopingowe (tak było po meczu z Włochami, gdzie przebadano 7 Kostarykanów i tylko 2 rywali). Bo może już wystarczy spotkań, w których zapowiada się na niespodziankę, ale ostatecznie do niej nie dochodzi. Czas na prawdziwe sensacje, a w tych specjalizuje się właśnie Kostaryka.
Fot. Newspix.pl
To się okaże https://www.dailymotion.com/video/x6m2ucx
Ale wiecie, że te kontrole Kostarykańczyków wynikały z czegoś innego? Michał Listkiewicz mówił to Wam w wywiadzie.
http://weszlo.com/2014/07/04/56415/
„Wspominał czemu tylu Kostarykanów wzięto do kontroli antydopingowej? Strasznie się wszyscy oburzyli, a nie widziałem, żeby ktoś to wyjaśnił.
– Spiskowa teoria dziejów. Wszystko jest czyste. Nikt nie sprawdzi, o co chodzi, a wszyscy piszą. Kostaryka nie przeszła kontroli antydopingowej przed mistrzostwami, bo u nich nie ma laboratorium autoryzowanego. Zgodzili się, że będzie dodatkowa kontrola na mundialu. W ogóle współczuje temu lekarzowi, który musi to ogarniać. Była tu też jego żona i cztery godziny po meczu musiała czekać na niego, bo on też czekał, tylko że na to, aż wszyscy piłkarze się wysikają. Bo to nie jest takie łatwe. Ci piłkarze są wkurzeni po porażkach, stroją fochy, a procedury to procedury. Teraz FIFA nawet krew bierze, bo do tej pory był tylko mocz. Podobno niektórzy się boją kłucia. Ale generalnie jeszcze gorzej ma lekarz, który robi kontrolę antydopingową w kraju, gdzie nie ma laboratorium autoryzowanego. Musi jechać z sikami gdzieś do Zurichu. Mecz w Armenii i czasami zatrzymują na lotnisku z probówkami. Kiedyś była zabawna sytuacja na GKS-ie. Czasy Dziurowicza, jeszcze tamten wiek – wiadomo. Przyjechał lekarz ze Słowacji, starszy dziadziuś i tak go zbombardowali, że potem patrzysz, a te probówki walają się po podłodze. Można było nasikać, wymieszać i po sprawie. No, ale odprawiono go po bożemu z tymi probówkami i dał radę. W piłce rzadko coś wychodzi. To gra zespołowa, indywidualne doładowania nie mają sensu.”