Mundial to jest to, co piłkarskie tygrysy lubią najbardziej. Nie tylko ze względu na samą wyjątkowość imprezy, lecz także dlatego, iż kreuje nowe gwiazdy. Na przykład po tym brazylijskim takową stał się James Rodriguez. Zaś po imprezie w RPA Luis Suarez czy też Thomas Mueller. Jeszcze cztery lata wstecz – Fabio Grosso, Cristiano Ronaldo czy Lukas Podolski. Nie ma bata, w Rosji na pewno też objawi nam się jakaś przyszła perełka, a może nawet kilka? Nie mogliśmy sobie zatem odmówić stworzenia zestawienia graczy, na których warto będzie uważnie obserwować podczas turniejowych zmagań. Jedni już teraz są całkiem znani, inni dopiero otrzymają szansę, aby zaprezentować się szerszej publiczności. A zatem, na kim warto zawiesić oko?
Alvaro Odriozola (Real Sociedad)
To było wielkie zaskoczenie, kiedy dostał powołanie. Ale nie chodzi o to, że wychowanek Txuri-Urdin to jakiś tam losowy ogórek. Co to to nie! Wszyscy spodziewali się jednak, że na mundialu zobaczymy duet Sergi Roberto/Dani Carvajal, a tu Lopetegui sprawił taką niespodziankę… Czy Hierro wolałby mieć pod swoimi skrzydłami gracza Barcelony? Nie wiemy. Nie ma co spekulować, czasu się nie cofnie. Fakty są jednak takie, że Odriozola już udowodnił, iż nie musi mieć kompleksów wobec bardziej doświadczonych kolegów. Jest typowym hiszpańskim obrońcą – wybieganym, z parciem do przodu i wysokiej jakości techniką użytkową. Czasem nieco zagubionym, kiedy trzeba częściej bronić, tylko czy La Roja kiedykolwiek będzie zmuszona do tego, aby skupiać się na defensywie? No właśnie… Już niebawem Alvaro ma przejść z Realu do… Realu. Mówi się, iż Królewscy klepnęli jego transfer za 40 baniek. Wcale byśmy się nie dziwili, bo ma on wszystkie atuty, byśmy za jakiś czas nazwali go obrońcą kompletnym.
Nahitan Nandez (Boca Juniors)
O jego talencie usłyszeliśmy jeszcze w czasach, gdy ganiał po urugwajskich polach kukurydzy w barwach Penarolu. To raczej toporna liga, więc w zasadzie idealnie się w niej odnajdywał. A że i piłka przy nodze mu nie przeszkadzała, to za jakiś czas wzięli go Boca Juniors, a ostatnio Oscar Tabarez. Nahitan robi powolne, aczkolwiek odpowiedzialne, bardzo mądre kolejne kroki w swojej karierze. Kto wie, czy te mistrzostwa nie będą dla niego trampoliną do Europy? Niegdyś mówiono o nim jako o nowym Mascherano i faktycznie, trudno było nie dostrzec podobieństwa. Urugwajski selekcjoner dostrzegł w nim jednak znacznie większy potencjał – wystawia go bowiem w roli bocznego rozgrywającego, coś jak Diego Simeone robi z Koke oraz Saulem w Atletico. Pomysł na pozór szalony sprawdza się bardzo dobrze, bo choć Nandez nie bawi się w dryblingi i rajdy pomiędzy obrońcami, to w pragmatycznym futbolu El Maestro odnajduje się doskonale. A od efektów estetycznych też są inni obok niego – Vecino, Bentancur czy nawet Torreira, a z przodu oczywiście Suarez i Cavani. Gracz Los Xeneizes ma więc w dużej mierze wykonywać czarną robotę i na ogół wywiązuje się z niej lepiej niż bardzo dobrze.
Cristian Pavon (Boca Juniors)
Czy będzie grał regularnie? Nie damy sobie uciąć ręki ani żadnej innej części ciała. Kiedy za konkurencję masz Dybalę, Higuaina czy innego Aguero, twoje szanse teoretycznie są znikome. Z drugiej strony jednak każdy z nich potrafi zawieść na tyle, by Sampaoli w końcu sięgnął i po Pavona. Cristian trzęsie argentyńską Superligą, bez wątpienia jest w stanie zrobić różnicę po wejściu na boisko.
– Moim zdaniem, obok Lautaro Martineza, to aktualnie największy talent talent w Argentynie, który jeszcze nie wyjechał z rodzimej ligi – mówi nam Michał Borowy, udzielający się w Ole Magazynie pasjonat argentyńskiej piłki. – Za czasów trenera Guillermo Barrosa Schelotto zaczął grać jako skrzydłowy w formacji 4-3-3. I tu moim zdaniem trafił w samą dziesiątkę, bo dostrzegł jak dynamiczny i niezwykle szybki jest Pavon. Bo fakt, biegać i to szybko to on potrafi a do tego mocno popracował nad dośrodkowaniami/podaniami na dobieg/grę z klepki, by uczynić jego “wszędobylskość” bardziej wartościową. Technikę i drybling ma w sobie każdy Argentyńczyk, który gra w ofensywie, także mówimy tu o graczu już niemal ukształtowanym, który w swoje atuty może jeszcze bardziej dopracować. Ale najważniejszy problem Pavona to moim zdaniem charakter. O obrazach Cervantesa, tańcu Gardela to z nim nie porozmawiasz, chyba że o nowej tapecie do telefonu. Nie czyni to samo w sobie wady, każdy ma różne życiowe priorytety. Ale warto mieć to na uwadze, bo nie uważam go na dziś za silnego psychicznie do walki z presją. Nawet w takim klubie jak Boca, póki co z tym się nie zderzył – zauważa Borowy. I faktycznie, może to być problem, biorąc pod uwagę to, jak wiele wymaga się od Albicelestes.
Lucas Torreira (Sampdoria)
Nie sposób się nie zachwycać tym gościem, chociaż Oscar Tabarez przez długi czas miał chyba odmienne zdanie. Co zgrupowanie, co kolejny mecz Urugwaju, to my dziwiliśmy się – cholera, czy wzrok El Maestro zaczyna aż tak bardzo słabnąć? Zawodnik Sampdorii był przez niego notorycznie pomijany, aż w końcu dostał swoją szansę w marcowych sparingach. Grał po 20-30 minut, lecz o tym, że przekonał nestora urugwajskiego futbolu świadczy fakt, iż ten na korzyść Lucasa zrezygnował z powołania Federico Valverde – swojego 19-letniego pupilka, z którego przez długi czas robił głównego playmakera drużyny. Byliśmy w szoku, kiedy Tabarez ogłosił listą i nie było na niej Fede. No ale cóż, Torreira też ma mnóstwo atutów. Daleko mu do typowego przecinaka, a jednak w ostatnim sezonie zaliczył najwięcej odbiorów w Serie A. A przecież równie często zdarza mu się podłączyć do ataku, łupnąć z dystansu czy zamknąć akcję w drugie tempo. To tylko pokazuje jak bardzo pracowitym zawodnikiem jest Lucas, a właśnie takich Maestro ceni najbardziej. Swoją drogą, ponoć jeszcze tego lata piłkarz ten ma zamienić Sampdorię na Arsenal.
Maximiliano Meza (Independiente)
Jeszcze raz oddajemy głos ekspertowi od argentyńskiej piłki, Michałowi Borowemu: – To meteoryt, który objawił się niespodziewanie na ligowym poletku. W Gimnasii La Plata był niezły, ale często zmieniano mu pozycje, więc traktowano go nieco jak zapchajdziurę. Dopiero gdy stał się rozgrywającym, to zapracował sobie na transfer do Independiente. To już piłkarz bez szans na zmiany stricte piłkarskie, ale na pewno trzeba mieć na uwadze, że adresowanie piłki do partnerów wychodzi mu świetnie. Ma zmysł do gry kombinacyjnej i co nietypowe, naprawdę świetnie gra w powietrzu, także nawet wysocy i skoczni obrońcy muszą na niego uważać. W odróżnieniu od Pavona, tu zainteresowany jego usługami kupuje piłkarza gotowego, którego nie sposób zmienić. Ani dopracować, ani podkręcić. Ma wszak już 26 lat, lecz to nie oznacza, że nie może jeszcze zrobić kroku do przodu i osiągnąć jakiegoś sukcesu w Europie. Mundial może być dla niego dobrą trampoliną na transfer na przykład do ligi włoskiej czy hiszpańskiej, lecz bynajmniej nie do topowych zespołów – ocenia redaktor Ole Magazynu.
Goncalo Guedes (Valencia/PSG)
To było prawdziwe objawienie ostatniego sezonu w Primera Divsion. Zanim Portugalczyk dołączył na zasadzie wypożyczenia do ekipy Los Ches, był raczej wonderkidem, który “merytorycznie” nie za bardzo do siebie przekonywał. Kiedy jednak trafił pod opiekę Marcelino, ujrzeliśmy pełnię jego talentu. Gość po prostu zamiatał każdym defensorem, na którego akurat grał. Dynamika, odejście na pierwszych metrach, technika zarówno w dryblingu jak i przy wykończeniu… No naprawdę trudno było się o coś do niego przyczepić. Że na wiosnę zwolnił tempo? Jasne, trzeba na to jednak spojrzeć szerzej. Valencia miała bowiem bardzo wąską kadrę, a przez 2,5 miesiąca grała praktycznie co 3 dni. Goncalo oczywiście też, ponieważ praktycznie nie miał zmiennika. Mimo to należy oczekiwać, że na rosyjskich boiskach znów pokaże swoją najlepszą wersję – taką, jak na przykład ostatnio z Algierią, której zapakował dwie sztuki.
Pione Sisto (Celta)
Kolejny młody kozak z La Ligi, choć trzeba przyznać, iż w ramach jednego sezonu rozegrał jakby dwa. Wiosną… Cóż, bywał bardzo chaotyczny. Blokował się mentalnie, było to po nim widać. Im bardziej chciał, tym mniej mu wychodziło. Wiecie, klasyczna sprawa – nie wyszedł mu jeden, drugi pojedynek, więc chciał udowodnić całemu światu, że to tylko wypadki przy pracy i nachalnie pakował się w kolejne… To paradoks, wszak umiejętności ma ogromne, właściwie moglibyśmy względem niego wymienić te same atuty co u Guedesa. Z tą różnicą, że Duńczyk rodem z Ugandy ma jeszcze większe zamiłowanie do kiwania się. Jego najlepszą wersję oglądaliśmy jesienią, kiedy hurtowo produkował kolejne asysty, posyłał też mnóstwo kluczowych podań. Widzi bardzo dużo, potrafi zrobić gigantyczną różnicę nie tylko skutecznym dryblingiem, ale też celnym co do centymetra crossem. Pytanie, czy Age Hareide wyzwoli w nim takiego samego demona co Juan Carlos Unzue w pierwszej części sezonu.
Sergej Milinković-Savić (Lazio)
Absolutna gwiazda Serie A, choć nie gra ani w Juve, ani w Napoli, ani nawet w Interze. Serb wybił się w Lazio, zaś awans tej ekipy do Ligi Europy (prawie Ligi Mistrzów) to w dużej mierze jego zasługa. – Sergej to wszystko, co lubisz, czego potrzebujesz i czego pragniesz w dzisiejszym futbolu – pisano o nim w Corriere dello Sport. No i faktycznie, lokalni dziennikarze mieli rację. Brylantowa technika? Jest. Skuteczność? Jest – 14 goli i 9 asyst we wszystkich rozgrywkach mówi samo za siebie. Pracowitość? Jest. Sodóweczka? A tego akurat kompletnie nie da się po nim zauważyć. Przez to cała rzesza ekspertów wróży mu wielką karierę. Stylem gry nieco przypomina Paula Pogbę, choć nie wydaje się tak chimeryczny. Nic dziwnego, że ustawiła się po niego cała kolejka chętnych z Juventusem i Manchesterem United na czele. Jeśli zabłyśnie na mundialu, aukcja na pewno jeszcze trochę potrwa, windując jego cenę gdzieś w okolice księżyca.
Timo Werner (RB Lipsk)
Dłuuuuugo Niemcy nie mogli znaleźć klasowego środkowego napastnika. Nikt jakby nie chciał przejąć spuścizny po Mirku Klose. Nasi zachodni sąsiedzi kombinowali więc jak koń pod górę. A to grał tam Thomas Mueller z różnym skutkiem, a to jakaś fałszywa dziewiątka w stylu Mario Goetze… Aż wreszcie wystrzelił Timo Werner. Dotychczas w seniorskiej reprezentacji radził sobie świetnie. 14 spotkań, 8 goli i 3 asysty? No, po prostu czapki z głów. Pytanie, jak snajper Lipska poradzi sobie podczas wielkiej imprezy przy ogromnej presji? Zdarzało się, że ta mocno pętała mu nogi, jak na przykład podczas meczu z Besiktasem na wyjeździe. Sam zawodnik przyznał, iż turecki kocioł wręcz go sparaliżował. Eksperci, zarówno niemieccy jak i nasi, to właśnie jego typują jako piłkarza, którego gwiazda na rosyjskim mundialu może rozbłysnąć na dobre. – Posiada wszystko, czego trzeba wymagać od nowoczesnego napastnika: instynkt strzelecki, dynamikę, drybling… Może zostać królem strzelców turnieju – przekonywał w naszym mundialowym magazynie “Orły” Radosław Gilewicz.
Hirving Lozano (PSV)
Meksykański supertalent, na którego przyjście do Europy czekaliśmy niecierpliwie. W barwach Pachuki bujał przeciwnikami jak tornado strachem na wróble, więc ostrzyliśmy sobie zęby na jego transfer. Może Francja na dobry początek? Albo Hiszpania? To byłyby ligi pasujące do jego stylu. A jednak Hirving, choć na boisku szarżuje wyjątkowo często, nie chciał robić tego samego przy wyborze klubu. Zdecydował się na PSV i od razu został gwiazdą Eredivisie, z której pewnie niebawem wyfrunie.
– Na tle ligowych obrońców imponował dryblingiem, szybkością z piłką przy nodze i strzałem z prawej, gdzieś tak z 15-20 metrów – opisuje go Mariusz Moński, śledzący uważnie holenderski futbol. – Jest co prawda nieco schematyczny. Rozpoczyna akcje z lewej strony i praktycznie za każdym razem ścina do środka, by oddać strzał. Gdy znajdzie się na przeciwnej flance głównej dośrodkowuje lub uderza z ostrego kąta. Ma też gorącą głowę, bo w tym sezonie obejrzał dwie czerwone kartki i przez zawieszenia nie zagrał w dwóch prestiżowych meczach z Feyenoordem – ocenia nasz rozmówca. Pewne rzeczy Lozano powinien zatem poprawić, lecz nie mamy wątpliwości, że jeśli tylko pokona te trudności, zostanie wielką gwiazdą.
Youri Tielemans (AS Monaco)
Był taki moment, kiedy zerkaliśmy na Anderlecht głównie dla niego. Jasne, dla Łukasza Teodorczyka też, lecz to właśnie Youri z futbolówką przy nodze sprawiał nam największą przyjemność. I zastanawialiśmy się też, dlaczego tak długo zwleka z przeprowadzką do lepszej ligi? W końcu poszedł do Monaco – wydawałoby się, iż to był mądry ruch. Kolejny pokonany w dobrym tempie schodek, nie żaden tam skok cztery stopnie wyżej. W Księstwie co prawda nie błyszczał już tak bardzo, liczby miał wyjątkowo kiepskie (tylko 1 asysta w całym sezonie ligowym), ale przecież nie będziemy go tak szybko skreślać. W reprezentacji też jest rezerwowym, jednak potrafi na tyle dużo, że w końcówkach meczów Roberto Martinez może zrobić z niego użytek. To typowy organizator gry, dający kolegom dużo spokoju, kiedy jest przy piłce, dlatego jako zawodnik wchodzący z ławki na – powiedzmy – ostatnie 20 minut może być na wagę złota.
Trent Alexander-Arnold (Liverpool)
Zastanawiamy się, czy w ogóle dostanie jakieś szanse na grę. Może nie z Belgią, ale na przykład Panamą? Tunezją? Czemu nie? Problem w tym, że ma sporą konkurencję w osobach Kyle’a Walkera oraz Kierana Trippiera. Jego szczęście w nieszczęściu polega na tym, iż Gareth Southgate preferuje ustawienie z 3-5-2, a w nim gracz Manchesteru City często występował jako półprawy stoper, zaś zawodnik Tottenhamu wyżej, na wahadle. W ten sposób Trent nagle staje się alternatywą numer dwa i to praktycznie dla obu. My jednak widzielibyśmy go raczej ustawionego nieco wyżej, wszak na ten moment piłkarz Liverpoolu bardziej podoba nam się w grze do przodu, niż kiedy musi skupiać się na defensywie. W niej bywa jeszcze niefrasobliwy. Do ataku potrafi się z kolei świetnie podłączyć, jest bardzo szybki, ma świetnie ułożoną nogę, dzięki czemu jest w stanie posłać zabójczo celną torpedę z dystansu, a do tego umiejętnie bije rzuty wolne. Co ciekawe The Reds przymierzają go w przyszłości raczej do roli pomocnika, ponieważ to jest jego nominalna pozycja. Na bok obrony trafił poniekąd z konieczności, ale jak widać wszechstronność to jego kolejna zaleta.
Jan Bednarek (Southampton)
Ależ ten chłopak miał farta pod koniec sezonu! Długimi miesiącami przesiadywał na ławce, wydawało się, że będzie kolejnym po Kapustce i Jachu etatowym ławkowiczem na Wyspach, a tu proszę – końcówka sezonu, a nasz rodak podbił Premier League. Dostał szansę w meczu przeciwko Chelsea. Kiedy fani Southampton zobaczyli go w wyjściowym składzie, pytali „kto to, kurna, jest?!” Później jednak przedstawił się im wybornie, a dobry występ ukoronował golem. Na ławce już nie usiadł, zmiana trenera oraz formacji sprawiła, że miał więcej okazji do gry i praktycznie ani razu nie zawiódł. Ba, ci sami kibice, którzy tak w niego wątpili, potem wybrali go zawodnikiem miesiąca w ekipie Świętych. Nic dziwnego, że Adam Nawałka powołał Jana na mundial. I tu znowu miał szczęście w nieszczęściu Kamila Glika, bo pod bardzo prawdopodobną nieobecność stopera Monaco, to właśnie Bednarek wydaje się być murowanym kandydatem do zajęcia miejsca na środku obrony podczas pierwszych meczów Polski w Rosji. Stoi przed trudnym zadaniem, wszak doświadczenie reprezentacyjne ma znikome, ale skoro nie pękł mając naprzeciw siebie Chelsea, to i teraz chyba powinien sobie poradzić.
Yerry Mina (Barcelona)
Halo, halo, czy zamawiał ktoś rakietę ziemia-powietrze? Jeśli czegoś mamy się obawiać przy okazji meczów z Kolumbijczykami, to w dużej mierze stałych fragmentów gry. Yerry ma 1,95 wzrostu, wyskok jakim nie pogardziłby kangur (tak, wiemy gdzie leży Australia!), a do tego jest cholernie silny. Nic dziwnego, że zarówno za czasów Independiente Santa Fe, jak i potem gry w Palmeiras koledzy ochoczo korzystali z jego „usług” przy wielu dośrodkowaniach. Ostatniej zimy Kolumbijczyk dołączył do Barcelony, lecz nie udało mu się przekonać do siebie Ernesto Valverde. El Txingurri stawiał na niego wyjątkowo rzadko, więc nawet nie jesteśmy w stanie miarodajnie ocenić w jakiej formie jest Mina. Tak czy siak, wydaje się, iż u Pekermana powinien być starterem, bo przecież nie tylko głową gra dobrze, ale też z piłką przy nodze czuje się całkiem swobodnie. Coś czujemy, że Lewy i spółka będą musieli się z nim dość mocno namęczyć…
Benjamin Pavard (VFB Stuttgart)
Często bywa tak, że wszechstronność, szczególnie dla graczy raczej defensywnych, jest dla nich czymś w rodzaju miecza obosiecznego. Z jednej strony, to przecież ich wielki atut, skoro są w stanie poradzić sobie w różnych rolach, sumiennie wykonują polecenia trenera i generalnie zapieprzają na boisku, w szerokim tego słowa znaczeniu. Z drugiej zaś tego typu gracze miewają problemy, aby stać się regularnymi starterami, nie rozwijają swojego potencjału w pełni, ponieważ cały czas rzucani są po różnych pozycjach. Trudno wtedy o szybki, harmonijny rozwój. Pavard jednak na razie wymyka się tym kłopotom. Do Francji jedzie jako prawy obrońca, zmiennik dla Sidibe, choć akurat Trójkolorowi wydają się mieć na tyle łatwą grupę, że i może parę szans zawodnik Stuttgartu dostanie.
– Może grać zarówno na środku obrony, jak i na prawej stronie. Może nie jest to typ takiego dzika w stylu Glika, ale bardzo inteligentny – kapitalnie się ustawia, czyta grę, a do tego bardzo dużo widzi. Notuje sporo przechwytów, które potrafi spuentować rozpoczęciem kontry długim, celnym podaniem – ocenia Marcin Borzęcki, dziennikarz TVP Sport, a prywatnie pasjonat Bundesligi.