Zaczyna się już w metrze. Grupa ubranych w żółte koszulki kibiców wyróżnia się na tle reszty nie tylko strojem. Reszta siedzi cicho, oni śpiewają. Gdy dostrzegają siedzących na drugim końcu kibiców w czerwonych koszulkach, aktywują się jeszcze mocniej. Dwie grupy – Kolumbia i Peru – zaczynają bitwę na głosy. Nie żadne tam „jazda z tymi czy tamtymi”, a pozytywne, wesołe melodie, które mają sławić ich kraj i robić atmosferę. Peru zaśpiewało głośniej? Zaraz ich przekrzyczymy. Metro zaczynają szturmować Meksykanie? Pokażmy im, że w śpiewaniu potrzebują solidnych korków i złączmy siły.
Sytuacja powtarza tego dnia się kilkaset, a pewnie i kilka tysięcy razy. Czuć mistrzostwa na ulicach, czuć pod stadionem, czuć w metrze, czuć pod najważniejszymi moskiewskimi zabytkami.
Zaraz, zaraz… To tak właściwie mundial w Rosji czy Peru? W meczu otwarcia naprawdę grają ze sobą Arabia Saudyjska i Rosja?!
***
Na Łużniki zaprasza wielki pomnik Lenina.
Jeśli ktoś teleportowałby mnie nagle na Plac Czerwony z przepaską na oczach, byłbym przekonany, że obudziłem się w Ameryce Południowej. Słychać głównie język hiszpański – dzięki Meksykanom, Kolumbijczykom, Argentyńczykom, Kostarykanom i Peruwiańczykom – oraz gdzieniegdzie portugalski – to już za sprawą Brazylijczyków. Inne języki? Czasem, owszem, ale rzadko. Rosyjscy kibice dzień przed meczem pochowali się w domach, widać ich było dopiero w drodze na stadion, Europejczycy jeszcze nie przyjechali.
Śpiewy, śpiewy, śpiewy. Zabawa.
Moskwa dostała mocnego, latynoskiego sznytu nie tylko do meczu otwarcia, ale i podczas niego. Pod stadionem najgłośniejsi i najbarwniejsi byli znów południowcy, choć liczebnie – o czym przekonałem się już na stadionie – przewagi nie mieli. Swoją drogą, nigdy nie rozumiałem, ile sensu w tak hojnym rozdawnictwie wejściówkami „przypadkowym” krajom, bo dla mnie oczywistym wydawałoby się rzucenie jak największej puli dla Rosjan w tak ważnym dla nich momencie. Choć w sumie widząc tych wszystkich roześmianych Brazoli nie mam zamiaru narzekać.
Meksykanin chce napić się z pustej butelki. O dziwo nawet w Rosji człowiek spotyka się z takimi problemami jak susza.
Za chwilę mi tę butelkę oddaje (wciąż pustą). To moment, w którym stwierdzam, że Meksyk nie ma przyszłości na tych mistrzostwach.
Pod stadionem można znaleźć przeróżnych ananasów. Arabowie, którzy obramowali swoje zdjęcia z jakiegoś pałacu, pokazujący innym Arabom, jak ważnymi są osobistościami? Są. Australijczyk, który przyszedł na mecz z plastikowym kangurem i w stroju pływaka? Jest. Najbardziej rozczulił mnie jednak starszy pan, który kompletnie nie potrafi śpiewać, ale wczuwa się w klimat co najmniej tak, jakby był dającym koncert przed meczem Robbie Williamsem (jego śpiewu opisać się nie da – odsyłam do weszlackiego Instagrama @WeszloCom).
Było wszystko, aż chciałoby się rzec, że tylko dziada z babą brakuje.
A nie, pardon, dziad jest. To jeszcze tylko baba.
– Przyjechałem w stroju pływaka, bo wszyscy mówili, że w Moskwie popłynę – wybaczcie tę zmyśloną wypowiedź, ta Australijczyka nie była jednak satysfakcjonująca.
Wyobraźmy sobie kolejny teleport – tym razem los rzuca mnie prosto na mecz otwarcia na Łużnikach. Czy daję wiarę, że mecz rozgrywa gospodarz turnieju?
Absolutnie nie.
80 tysięcy ludzi na trybunach, a i tak długimi fragmentami – w zasadzie to przez większość meczu – było cichutko. Poza „Kalinką” śpiewanej spontanicznymi zrywami – na trybunach nie działo się absolutnie nic, a aplauz głośniejszy niż jakikolwiek piłkarz dostał Władimir Putin. Może to i lepiej, że było spokojnie? Przypominam sobie, co działo się w Warszawie czy Francji i dochodzę do wniosku, że rosyjskie januszowanie jest w sumie w porządku, mimo że akurat tego kraju bym o nie nie podejrzewał. Stadion wpada w dziką euforię w zasadzie tylko po bramkach, no i po ostatnim gwizdku – wiadomka.
Rosja nie ukrywa, że tym mundialem chce zerwać ze swoim wizerunkiem dzikiego państwa (kibicowsko), na który – uczciwie dodajmy – dość mocno sobie zapracowała. Mówi się, że liderzy kibiców profilaktycznie wyjechali z kraju na czas mistrzostw mając świadomość, że cokolwiek złego się stanie, i tak zostaną wskazani jako winni. Wyjazd zapewnia czyste papcie – jest pieczątka w paszporcie, możecie nam naskoczyć.
Kibole pochowali się w domach, normalni kibice okazują się za to bardzo mili. Schody metra. Wytatuowany i wymalowany farbą od stóp do głów Rosjanin zaczepia Meksykanów ręką i zbija sobie z nimi piątki, krzycząc coś o rosyjskiej gościnności. Centrum. Grupa z rosyjskimi flagami dopada do Saudyjczyków i najpierw się z nimi ściska, a potem robi selfie. Właśnie – selfie. Znak czasów – najwyższy dowód na kibicowskie pojednanie stanowi dziś wspólne selfie. Jest selfie, jest sztama. Oczyma wyobraźni widzę, jak Wisła, Śląsk i Lechia znów się bratają po zrobieniu sobie wspólnej samojebki.
Całość stanowi zatem dość uroczy obraz rosyjskiego kibica: na wyjeździe rozróba, u siebie – rodzinna atmosfera i gościnność. Trochę jak mąż, który w delegacji odpina wrotki, ale w domu doskonale wywiązuje się z roli przykładnego ojca. Żona narzeka? Nie. Ja w sumie też nie będę.
Odpowiedź pana szejka także była nudna, więc nie obraźcie się, że znów zmyślam: – Co przyciągnęło mnie do Rosji? Jak wszystkich – nafta!
***
Arabowie generalnie nie piją alkoholu, chyba że Allah nie widzi – wieczorem na moskiewskich ulicach nie widział. Miasto wyszło na ulice, ale obyło się bez żadnych incydentów. Już teraz można powiedzieć, że Rosjanie nie popełniają grzechu Francuzów sprzed dwóch lat, którzy wyszli wówczas z założenia, że Euro zorganizuje się samo. Wszystko jest dograne na tip-top. Bezpieczeństwo? Kontrola bagażu przed metrem, przed galerią, zamknięty Plac Czerwony, służby na każdym kroku. – Cieszysz się, że tyle tej policji? Jesteś pierwszy! Do tej pory słyszę same narzekania: za dużo, za dużo! – opowiada nam mówiący po polsku wolontariusz rosyjskiego pochodzenia.
– Możemy zrobić sobie fotkę? – pytam.
– Nie, nie, absolutnie. Względy bezpieczeństwa. Zabraniają nam.
Pierwszy raz spotkałem się z tym – choć pewnie za chwilę zrównacie mnie z ziemią i nazwiecie dyletantem – że na stadion można wnieść jedynie działający sprzęt. Rozładowanego telefonu zatem nie wniesiesz – musisz pokazać, że działa. Nie działa? No to przepraszamy. Musi działać. Rosjanie dbają o bezpieczeństwo do tego stopnia, że ciężko kupić nawet alkohol. Całodobowy sklep samoobsługowy, na ladzie stoi stos butelek piwa i wódki.
– Już nie można kupić alkoholu, jest po 24. Pan ma? O, przepraszam. Nie można.
Butelki zostawili przy kasie rozczarowani klienci. W osiedlowym sklepiku, zlokalizowanym o dziesięć minut od stadionu, stoisko z alkoholem zostało zakryte czarną płachtą. Pod stadionem sprzedawano piwo… bezalkoholowe.
Piwo bezalkoholowe, długa kolejka, Rosja. Znajdź niepasujący element.
***
Wypadałoby napisać coś o ceremonii otwarcia, ale – głupio się przyznać – ceremonia okazała się czasem boju o akredytację. Rosyjska obsługa bardzo dziwiła się, że ja się bardzo dziwię, ale – przyznacie – można zrobić minę Mesuta Oezila, gdy od kilku miesięcy masz na swojej poczcie potwierdzenie wejściówki na mecz, a na miejscu okazuje się, że możesz poszukać wiatru w polu.
– Nic straconego, mamy w centrum prasowym telewizory – spuentowała pracowniczka tekstem jak z niskobudżetowej komedii.
Wpuszczono mnie zatem na stadion, nie wpuszczono na trybunę, ale Weszło nie nazywałoby się Weszło, gdyby na takie sytuacje nie potrafiło zaradzić. Szybka obserwacja ochroniarza z przyczajki, ten zagaduje wolontariuszki, cyk, cyk, i już ze sprawnością zdrowego węgorza znajduję się na eleganckiej trybunie prasowej. Bardziej niż sam brak gotowej wejściówki zszokował mnie fakt, że nawet Rosjan – tych służbistów, z którymi nie ma żadnej gadki! – też można zrobić w bambuko.
Weszło!
Kartoniada podczas hymnu.
Co o meczu? No cóż, jeśli przed meczem można było powątpiewać, czy spotkanie słabiutkiej (hehe) Rosji z niedawnym trenerem Legii na ławce z Arabią Saudyjską, której obrońców na zamach położyłby nawet Kowal (oczywiście w dzisiejszej formie, bo u szczytu kariery sto na sto), aby na pewno jest najlepszym zwiastunem mundialu. Mimo że mecz wyglądał dość paździerzowo, wynik musi robić wrażenie. Podglądając Stanisława Czerczesowa przez cały czas można było zobaczyć znany nam luzik – zupełnie jakbyśmy byli na meczu z Piastem Gliwice czy Ruchem Chorzów, a nie meczem otwarcia najważniejszych mistrzostw dla rosyjskiej piłki. Wynik cieszy z dwóch powodów. Pierwszy – jeśli dziś Rosja dostałaby w czapkę, prawdopodobnie żegnałaby się już z turniejem, a turniej bez gospodarza zawsze siłą rzeczy traci na swoim kolorycie. Po drugie – Moskwa dzisiaj nie zaśnie, kibice wreszcie wyjdą z domów, a powód do świętowania – przyznacie – nie lada.
I w sumie dla wszystkich dobrze, że humory będą im dziś dopisywać.
Polowałem na ujęcie, jakie można byłoby wstawić po ewentualnej porażce Rosjan. Po takim meczu ciężko spekulować, jak szybko się przyda.