Reklama

To będzie nowy Gołota! Tak, na pewno…

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

13 czerwca 2018, 16:12 • 8 min czytania 5 komentarzy

W ostatnich dniach przypomniał o sobie Nick Mazurek (9-0, 6 KO) – 23-latek, który wrócił do ringu po roku przerwy. Tuż przed walką powiedział “Super Expressowi”, że chce przebić osiągnięcia Andrzeja Gołoty. Młodemu pięściarzowi już wcześniej przypięto łatkę następcy pierwszego z Polaków, który walczył o zawodowe mistrzostwo świata w wadze ciężkiej. W sumie to już przynajmniej czwarty pięściarz, którego próbuje się przedstawiać w tym kontekście. Żaden z pozostałych nie osiągnął jednak nawet połowy tego co Gołota.

To będzie nowy Gołota! Tak, na pewno…

Polski boks zmaga się w ostatnich latach z wieloma bolączkami. Wystarczy przypomnieć, że na medal igrzysk olimpijskich czekamy już od 1992 roku. Na zawodowych ringach jest raz lepiej, raz gorzej. Obecnie raczej kiepsko – wśród mężczyzn nie mamy mistrza świata i nic nie wskazuje na to, by ta sytuacja szybko miała się zmienić. Jednym z najbardziej skrytych pragnień wielu kibiców i ekspertów jest jednak marzenie o wychowaniu następcy Andrzeja Gołoty.

Jego kariera była ewenementem w Polsce po transformacji ustrojowej i realizacją wizji “American Dream” w praktyce. Nagle pojawił się ktoś, kto bez kompleksów wychodził do najlepszych pięściarzy świata i chwilami bił się z nimi jak równy z równym. Gołota rywalizował z największymi – Bowem, Lewisem i Tysonem. Najważniejsze walki przegrywał, ale w ojczyźnie i tak wciąż jest wspominany z rozrzewnieniem. Kto nie wstawał w środku nocy na jego walki, ten stracił możliwość uczestniczenia w pewnego rodzaju przeżyciu pokoleniowym. Pierwsi “następcy Gołoty” zaczęli być typowani gdy ten oryginalny jeszcze nie zdążył zawiesić rękawic na kołku. Ile w tym wyrachowanego PR-u, a ile faktycznej nadziei? Nie ma reguły, choć łatwo zauważyć, że pewne mechanizmy się powtarzają.

“To dla nas idealny materiał do wypromowania. On może być nawet następcą Andrzeja Gołoty” – zacierał ręce Leon Margules w 2008 roku. Z czego się tak cieszył? Jego grupa Warriors Boxing szykowała się do wykupienia połowy praw do Andrzeja Wawrzyka (33-1, 19 KO) – młodego pięściarza wagi ciężkiej, który na zawodowstwo przeszedł w 2006 roku. Chwilę wcześniej zdobył tytuł mistrza Unii Europejskiej. Od Polskiego Związku Bokserskiego miał dostać w nagrodę 10 tysięcy złotych, ale ostatecznie otrzymał prawie 10 razy mniej. Zawodnik uniósł się honorem i dołączył do grona zawodowców, a jego karierą pokierował Andrzej Wasilewski.

Nadzieja, nokaut, doping i biznes…

Reklama

Co łączyło go z Gołotą? Na pierwszy rzut oka pewno wzrost i tendencja do delikatnego jąkania się. Na ringach amatorskich nie osiągnął jednak nawet połowy tego co słynny poprzednik. Jak na wagę ciężką był juniorem, ale jedno trzeba mu oddać – w kwietniu 2008 roku jako jeden z nielicznych mógł zweryfikować w ringu bajerę Marcina Najmana (12-3). Stawką pojedynku był tytuł mistrza Polski, a obaj pięściarze nie przebierali w słowach.

“Andrzej, będzie taka sytuacja, że będziesz leżał na deskach. I wtedy gdy otworzysz oczy przypomnisz sobie to co teraz mówię. Nie wstawaj! Nie wstawaj, bo to się źle skończy. Apeluję również do trenera, aby wziął to pod uwagę i blisko trzymał ręcznik, bo on naprawdę może się przydać” – zapowiadał Najman. W odpowiedzi dostał od Wawrzyka… pieluchę.

Jaki trash-talking, taka walka – wszystko skończyło się błyskawicznym nokautem w drugiej rundzie. Czy trzeba dodawać na kim? Najman jakimś cudem sam znalazł się na deskach po mocnym prawym prostym i chyba przypomniał sobie własne słowa, bo postanowił jednak nie wstawać.

Kariera jego pogromcy była budowana aż do bólu harmonijnie. Wawrzyk pokonywał kolejnych przeciętnych rywali i wreszcie pojawił się w rankingach. W 2013 roku niepokonany Polak pojechał do Rosji, gdzie boleśnie zderzył się z rzeczywistością i ciosami Aleksandra Powietkina (25-0), który znokautował go już w trzeciej rundzie. Potem zdołał się odbudować, a zwycięstwa z Marcinem Rekowskim (17-2) i Albertem Sosnowskim (49-7) doprowadziły go do kolejnej wielkiej walki.

Zamiast starcia o pas mistrza świata federacji WBC, był jednak dramat innego rodzaju – Wawrzyk wpadł na dopingu. Jedno trzeba mu przyznać – faktycznie nigdy nie wyglądał na kogoś, kto sięgałby po niedozwolone wspomaganie. Od początku twierdził, że winne były zanieczyszczone odżywki. Długo walczył o dobre imię, ale w końcu zorientował się, że na placu boju został sam. Dostał symboliczną i krótką dyskwalifikację i zniknął ze świata boksu. Na pełen etat zajął się rozwijaniem własnego biznesu.

Reklama

“Dzisiaj jestem w zupełnie innym miejscu. Prowadzę firmę w Polsce i poza granicami kraju. Zajmuje mi to mnóstwo czasu. Zajmuję się tym, co może dać mi dobrą przyszłość. (…) Firma jest producentem suplementów diety i wielu innych rzeczy. Wchodzimy do kolejnych państw, cały czas się rozwijamy” – opowiadał nam niedawno w audycji “Ciosek Na Wątrobę” w Weszło.fm.

Kiedy wróci na ring? Tego nie wie nikt, ale sam Wawrzyk przekonuje, że powrót odbędzie się na jego warunkach. Dziś nie wyobraża sobie już współpracy z żadnym polskim promotorem i sam rozważa zajęcie się organizacją gal. Wciąż ma “tylko” 30 lat, ale z dużym przekonaniem można stwierdzić, że nie osiągnął nawet połowy tego co Andrzej Gołota i ta kwestia raczej się już nie zmieni. Mimo wszystko udało mu się szerzej zaistnieć i dojść do w miarę wysokiego poziomu sportowego, co pozytywnie odróżnia go od pozostałych “następców”.

Tajemnicze zniknięcie

W okolicach 2012 roku “drugim Gołotą” po raz pierwszy zaczął być nazywany Paweł Wierzbicki (3-0, 2 KO). Faktycznie postawił mocny pierwszy krok – został młodzieżowym wicemistrzem świata, zupełnie jak słynny poprzednik. Miał wtedy 18 lat, a do tego mierzył i ważył dokładnie tyle co Gołota w analogicznym momencie kariery. Kilka miesięcy później mógł nawet sparować z legendarnym pięściarzem, który przygotowywał się do ostatniej walki w zawodowej karierze z Przemysławem Saletą (43-7).

Wierzbicki marzył o medalu igrzysk olimpijskich, ale na najważniejszą z imprez nigdy nie pojechał. Zdobywał za to mistrzostwo Polski juniorów, młodzieżowców i seniorów. Mimo to miał opinię pięściarza nierównego, któremu nie zawsze chciało się ciężko pracować. W końcu przeszedł na zawodowstwo – podobnie jak u Wawrzyka decyzja była po części pokłosiem trudnych relacji z Polskim Związkiem Bokserskim. Na tym podobieństwa się nie kończą – on również związał się z prowadzoną przez Andrzeja Wasilewskiego grupą Sferis Knockout Promotions.

Po dwóch występach “Wierzba” miał być jedną z gwiazd gali w Radomiu, którą zorganizowano we wrześniu 2017 roku. Kilka dni przez imprezą został jednak w niecodziennych okolicznościach wycofany z karty walk. “Boks zawodowy jest sprawą poważną. Nie zgadzamy się na to, by zawodnik przychodził prosto z ‘bramki’, jak to się dzieje w boksie olimpijskim. (…) Uznaliśmy, że nie jest przygotowany do walki. (…) My czegoś takiego nie będziemy opłacać ani promować” – komentował w rozmowie z boxing.pl Andrzej Wasilewski.

Od tamtej pory minął prawie rok, a Wierzbicki w ringu pojawił się tylko raz – w październiku 2017 roku walczył w Białymstoku. Potem słuch o nim zaginął – z dnia na dzień przestał się odzywać w mediach społecznościowych. Milczenie trwa do dziś i wygląda cokolwiek niepokojąco. “Paweł zupełnie zniknął – po prostu zapadł się pod ziemię. Nie mamy z nim kontaktu ani kontraktu” – potwierdził nam w rozmowie Andrzej Wasilewski. Epilog jest więc przykry – Wierzbicki ma wciąż “tylko” 23 lata i jak na wagę ciężką jest młokosem, ale nic nie wskazuje na to, by w tym sporcie czekała go jakaś przyszłość.

“Wierzba” na ringach amatorskich walczył i wygrywał z Kamilem Mroczkowskim, któremu udało się zdobyć brąz młodzieżowych mistrzostw Europy. Podczas tego turnieju wygrał z Danielem Dubois (7-0, 7 KO) – jedną z wschodzących gwiazd brytyjskiego boksu. Tego młodego Polaka w roli “następcy Andrzeja Gołoty” przedstawił w swoim wideoblogu Andrzej Kostyra. Mroczkowski w rozmowie przyznał, że od pewnego czasu w ogóle nie trenuje, ale wciąż marzy o przejściu na zawodowstwo.

“Niestety nie mogę się rozwijać, nie mam możliwości… Dostałem propozycję w Anglii – na razie trwają rozmowy. Może coś z tego wyjdzie. (…) Zajmuję się teraz czymś innym. Nie mam możliwości zająć się w tej chwili w stu procentach boksem” – mówił w marcu. Dziś ma 21 lat, ale już waży ponad 120 kilogramów – bądźmy szczerzy, nie wróży to dobrze.

“Nowy Gołota”, ale… z USA

Jak na tym tle prezentuje się wspomniany na początku Nick Mazurek? U niego podobieństwa z Gołotą sprowadzają się do sylwetki, sposobu wyprowadzania ciosów oraz współpracy z Samem Colonną. To właśnie do tego szkoleniowca trafił na początku lat dziewięćdziesiątych stawiający pierwsze kroki w USA Polak. “To od niego wszystko się zaczęło. (…) Colonna był inny – potrafił słuchać. (…) Sam potrafił zrobić coś, czego wielu trenerów nie umie – wychodził przed szereg i stawał w ogniu krytyki, broniąc w ten sposób swojego pięściarza” – wspominała Mariola Gołota.

Trudno jednak realnie ocenić umiejętności 23-latka, bo nie walczył jeszcze z nikim solidnym – żaden z pokonanych przez niego rywali nie miał choćby dodatniego bilansu. W 2017 roku Colonna w rozmowie z “Super Expressem” ocenił go jednak w samych superlatywach. “Nick jest bardzo pracowitym i lojalnym pięściarzem, jak każdy z nich na początku. Wierzę, że będzie walczył o mistrzostwo świata w wadze ciężkiej. Przypomina mi Andrzeja Gołotę pod wieloma względami – między innymi tym jak zadaje ciosy” – ocenił szkoleniowiec.

Sprawa jest jednak trochę bardziej skomplikowana. Po pierwsze – Mazurek to “tylko” Amerykanin o polskich korzeniach. Jego ojciec pochodzi z Polski, matka jest Włoszką – Nick czuje się z tymi korzeniami związany, ale po polsku nie mówi. To trochę inna sytuacja niż na przykład z Adamem Kownackim (17-0, 14 KO), który urodził się w Łomży, a do USA wyemigrował jako dziecko i dziś ma podwójne obywatelstwo.

Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że cała sprawa ma także mocno marketingowe podłoże. W USA Mazurek jest jednym z kilkunastu jeśli nie kilkudziesięciu raczkujących “ciężkich” i z oczywistych względów nie budzi tam większych emocji. Podkreślając na każdym kroku polskie korzenie odnalazł pewną niszę – teraz o jego walkach piszą wszystkie największe bokserskie portale w naszym kraju.

Sam pięściarz często wspomina, że bardzo chciałby kiedyś w Polsce wystąpić. Dwa lata temu przewidywał, że w 2018 roku będzie już walczył o mistrzostwo świata. W tym czasie stoczył jednak tylko dwie walki – i to z tym samym rywalem. Po drodze miał spore problemy z promotorem i też na pewien czas oddalił się od boksu. W marcu związał się umową z Jackiem Galarą – byłym doradcą Andrzeja Fonfary i Mateusza Masternaka.

Patrząc na filmowe migawki z treningów i analizując jego amatorską karierę (dwa razy wygrywał prestiżowy turniej “Golden Gloves”) jedno jest pewne – Mazurek na pewno ma talent i szybkie jak na takie warunki fizyczne ręce. Niech wiedzie mu się jak najlepiej, ale co by się nie wydarzyło, to nie zostanie pierwszym polskim mistrzem świata wagi ciężkiej. Może zostać co najwyżej pierwszym mistrzem świata królewskiej kategorii o polskich korzeniach, ale i od tego dzieli go długa i wyboista droga. Bez względu na dalszy rozwój jego kariery o jedno możemy być spokojni – to na pewno nie ostatni “następca Gołoty”, o którym przyjdzie nam usłyszeć.

KACPER BARTOSIAK

Fot. 400mm.pl

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

5 komentarzy

Loading...