Obrońcy tytułu jadą do Rosji mocni jak zawsze. Joachim Loew czuje się ze swoją kadrą tak komfortowo, że pozwolił sobie nawet na pozostawienie w domu Leroy’a Sane, niekwestionowanej gwiazdy Premier League. Die Mannschaft to dziś drużyna kompletna – ze świetnymi bramkarzami, wybitnymi stoperami, niesamowicie mocno obsadzoną drugą linią. Jeżeli tylko piłkarze, przez te wszystkie lata spędzone z tym samym, trudnym szkoleniowcem, nie zatracili głodu zwycięstwa, to reprezentacja Niemiec pogra o złoto co najmniej do dziesiątego lipca. Nie jest to może kadra na poziomie Brazylii, na poziomie Francji. Ale to wciąż potężna ekipa.
NAJWIĘKSZA ZALETA
Doświadczenie. Do cholery, to są obrońcy tytułu. Wiadomo, że Thomas Muller nie robi ostatnio takiej furory, jak jeszcze przed kilkoma laty. Że Mesut Ozil człapie trochę bardziej niż dawniej, a Manuel Neuer właśnie stracił cały sezon z powodu bardzo poważnej kontuzji i jego forma, pomimo obiecujących występów w sparingach, wciąż stoi pod olbrzymim znakiem zapytania. Mimo wszystko – to mistrzostwie. Mogą na wszystkich zerknąć z góry. Oni wiedzą, jak to się robi.
Joachim Loew zawsze ląduje ze swoimi podopiecznymi w strefie medalowej. Przełożyło się to na tylko jeden złoty krążek, lecz ciągłość dobrych wyników na wielkich turniejach i tak jest porażająca.
Oczywiście to nie oznacza, że nic się w reprezentacji naszych zachodnich sąsiadów nie zmienia. Miroslav Klose, Bastian Schweinsteiger i Philipp Lahm są już po drugiej stronie rzeki, z orbity zainteresowań selekcjonera wypadli choćby Mario Goetze, Andre Schurrle czy Christoph Kramer. Ale ta paka i tak pozostaje idealnie zbilansowana. Z jednej strony doświadczeni mistrzowie, z drugiej młode wilki, chcące wyszarpać sobie własne miejsce w historii. Profesjonalnie zmontowana ekipa. Po prostu Die Mannschaft.
NAJWIĘKSZA BOLĄCZKA
Obsada środka ataku. Mimo wszystko, choć przecież Timo Werner i Mario Gomez to nie są przypadkowi ludzie. Jednak ten pierwszy jeszcze się nie sprawdził na naprawdę dużej scenie, natomiast w poprzednim sezonie nie powalił na kolana swoimi strzeleckimi osiągnięciami w Bundeslidze. Tylko 13 goli i naprawdę bardzo przeciętna wiosna. Werner zaciął się mniej więcej pod koniec stycznia i w czternastu ostatnich ligowych meczach zdobył ledwie 3 bramki. Lepiej było na scenie europejskiej – w fazie pucharowej Ligi Europy punktował wszystkich rywali po kolei, Napoli, Zenit i Marsylię.
Z kolei doświadczony Mario Gomez, rywalizujący ze snajperem RB Lipsk o miejsce w składzie, to już melodia przeszłości. Jasne, ma wielkie sukcesy w swoim CV, plus pewne konkretne piłkarskie atuty, których nie traci się nigdy – to wszystko napastnik Stuttgartu wciąż oferuje. Ale tylko 9 ligowych trafień? Ma szczęście, że znakomitą większość z nich zanotował wiosną. Tak czy siak – bilans obu strzelców nie robi specjalnego wrażenia.
Z drugiej strony – wiadomo jak to jest z niemieckimi napastnikami. Miroslav Klose, czy nawet Lukas Podolski, choć on akurat nie był typową dziewiątką, także nie zrobili wielkich klubowych karier, a przez lata stanowili o sile ognia naszych zachodnich sąsiadów. I to ze znakomitym efektem. Werner zresztą coraz częściej przebąkuje, że do rozwoju piłkarskiego potrzeba mu mocniejszego klubu i bardziej klasowych partnerów – lepszej okazji, żeby się wypromować, nie będzie.
SKŁAD
KLUCZOWY ZAWODNIK
Toni Kroos. Niech jako uzasadnienie wystarczy ta ciekawostka:
- od sezonu 2011/12, Toni Kroos w barwach Bayernu lub Realu zawsze grał co najmniej w półfinale Ligi Mistrzów
- od mistrzostw świata w 2010 roku, Toni Kroos w barwach reprezentacji Niemiec zawsze grał co najmniej w półfinale wielkiego turnieju
Ten facet jest po prostu gwarancją sukcesu. Kiedy ostatni raz nie załapał się ze swoim zespołem do czołowej czwórki w Champions League, w Bayernie grał jeszcze Daniel van Buyten, Hans-Jorg Butt i Hamit Altintop. Oczywiście nigdy nie powiemy, że trwa właśnie dekada Toniego Kroosa – to nie jest ten charakter zawodnika, to nie są te boiskowe parametry, dzięki którym piłkarz ląduje w nagłówkach gazet i wygrywa Złotą Piłkę. Ale środkowy pomocnik Królewskich to spokój, inteligencja, wybitne czucie tempa gry i podejmowanie niezmiennie słusznych decyzji.
Tyle lat na topie, a nikt go jeszcze nie rozczytał. Wirtuoz.
TURNIEJOWY SCENARIUSZ
Czy Niemcy wreszcie się potkną? Ostatnia duża wpadka zdarzyła im się w 2004 roku, podczas mistrzostw Europy. Jeżeli chodzi o mundiale, to trzeba sięgnąć pamięcią aż do roku 1998, kiedy zdemolowali ich w ćwierćfinale fenomenalni Chorwaci. I chyba takiego rywala podopieczni Joachima Loewa powinni obawiać się najbardziej – głodnego, nienasyconego, pełnego pasji, ale i wielkich piłkarskich talentów.
W fazie grupowej, prawdę mówiąc, nie widać nikogo, kto by się w ten profil wpisywał. Może się Niemcom przydarzyć potknięcie, bo to dla tej reprezentacji zwykle jest raczej etap ostatecznej rozgrzewki przed właściwym turniejem, ale pierwsze miejsce w grupie F można spokojnie zarezerwować dla Manuela Neuera i spółki. Choć – groźna może okazać się niepozorna Korea Południowa. W sparingu z Arabią Saudyjską gracze Loewa kilka razy dali się zaskoczyć szybkimi szarżami i Heung-Son Min na pewno napsuje im sporo krwi.
Potem starcie w 1/8 finału z kimkolwiek, kto obejrzy plecy Brazylii w grupie E. Nieistotne, Szwajcaria, Serbia czy Kostaryka – Niemcy pójdą dalej. I wtedy zrobi się ciekawie.
Powiedzcie sami – ćwierćfinał mistrzostw świata, Polska – Niemcy. Czyż nie pozostał niedosyt po tym ostatnim meczu na Euro 2016, kiedy biało-czerwoni wykreowali sobie więcej sytuacji niż faworyzowani rywale, ale do sieci ostatecznie nic nie wpadło? Wielki rewanż. Za mecz na wodzie, za Odonkora, za zabory, za Grunwald… Wróć, pod Grunwaldem to myśmy wygrali. Niemniej, takie starcie byłoby epickie.
KOMU BĘDZIEMY KIBICOWAĆ
Marco Reusowi. Trudno powiedzieć o nim, że to największy przegrany ostatnich lat jeżeli chodzi o niemiecki futbol, mimo wszystko ma w kraju status niekwestionowanej gwiazdy. Fakt faktem, że kolejne wielkie imprezy przechodzą mu regularnie koło nosa. Do Borussii trafił zbyt późno, żeby świętować największe sukcesy pod wodzą Jurgena Kloppa, natomiast pechowe urazy eliminowały go z mistrzostw świata w 2014 i mistrzostw Europy w 2016 roku. Teraz ma wreszcie szansę na swój wielki triumf.
Hans-Joachim Watzke powiedział kiedyś, że Marco Reus zdefiniuję erę Dortmundu, tak jak Uwe Seeler w Hamburgu, czy Steven Gerrard w Liverpoolu. Oczywiście historia skrzydłowego BVB jest inna – ukochany klub pozwolił mu odejść i przygarnął z powrotem dopiero wtedy, gdy Reus oczarował całą Bundesligę w barwach innej Borussii, tej z Monchengladbach. Kolejne lata kariery skrzydłowego to historia niekończących się kontuzji. W minionym sezonie ligowym zagrał ledwie 11 razy, ale zdobył w tak nielicznych występach aż 7 goli. Nie jest tajemnicą, że Loew to wielki wielbiciel talentu Reusa, więc bez wahania powołał go do kadry. Ten na pewno zagwarantuje trenerowi dużą swobodę taktyczną w ustalaniu formacji ataku. Pytanie, czy przetrwa turniej w dobrej kondycji.
Mając w pamięci smutną historię sprzed czterech lat, kiedy wychowanek Dortmundu nabawił się urazu dzień przed wylotem Die Mannschaft do Brazylii, pozostaje mu życzyć tylko jednego – zdrowia. Ma 29 lat i, biorąc pod uwagę jego kruche ciało, to pewnie ostatnia szansa, żeby coś ugrać na mundialu.
OPINIA EKSPERTA
Rozmawiamy o faktach ze znawcą niemieckiego futbolu, a zarazem bokserskim promotorem.
-Panowie, powiedzmy sobie uczciwie jedną rzecz. Nie ma dzisiaj… Lepiej zorganizowanej, lepiej poukładanej, lepiej zarządzanej, lepiej pomyślanej reprezentacji na świecie, niż reprezentacja Niemiec. Oni mają wszystko: raz, mają doskonałą bazę pod trening. Dwa: świetnie szkolą, powiedziałbym, że doskonale rozumieją czym w dzisiejszej piłce jest szkolenie juniora. Jak go karmić, jak go przygotować psychicznie, jak go przygotować taktycznie, mentalnie. Bo my często mówimy, że futbol to jest tylko to, co mamy na boisku, tak? Dwa zespoły, po jedenastu, plus zmiennicy, dwóch trenerów i kibice, którzy za to wszystko płacą i obserwują. Czasem są bardziej zadowoleni, czasem mniej. Ja się na to staram patrzeć w trochę szerszym obrazku.
-No i panowie, umówmy się – Niemcy mają Joachima Loewa. Mnie jego metody pracy nigdy nie były bliskie, bo zawsze od tej niemieckiej monumentalności w stylu Jana Sebastiana Bacha, preferowałem jednak lekkość i finezję Antonio Vivaldiego. Tylko z czasem nauczyłem się… Nauczyłem się go doceniać, bo widzę, że ten facet naprawdę rozumie futbol. On wie, czego jego drużyna potrzebuje, gdzie ma atuty, gdzie ma braki. My się czasem śmiejemy, że tu on gdzieś podłubał, czy tam sobie gdzieś pogrzebał. A ja muszę w tym momencie powiedzieć wprost, chociaż wiem, że niektórzy internauci mnie za to skrytykują. Ja bym naprawdę wolał, żeby Adam Nawałka, którego pracę szanuję, bo uważam, że to odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu… Ale wolałbym, żeby on czasami nawet trochę gorzej wyglądał, ale zagwarantował nam taką ciągłość sukcesów, jaką mają dziś Niemcy. Bo być tyle lat w półfinale, w finale, zdobyć mistrzostwo świata… To jest wielka sprawa. Jak to mówi Tomek Adamek: „musisz mieć czym przyłożyć, ale jeszcze potem mieć z czego oddać”. I takie są fakty, że Loew, nawet jak czasami obrywa, to zawsze później oddaje.
SZALENIE ISTOTNY FAKT
Mur berliński miał około 156 kilometrów długości.
FILMOWY ODPOWIEDNIK
Znajdzie się wystarczająco potężny rebeliant, albo wystarczająco przebiegły intrygant, żeby strącić króla z jego żelaznego krzesełka?
NAJLEPSZA JEDENASTKA GRUPY F
fot. Newspix.pl